„Nie da się robić rock’n’rolla po polsku” – wywiad z The Stubs

Dodano: 06.09.2023
Trzeba było sześciu lat, by The Stubs wreszcie wyczołgali się z garażu i zaprezentowali światu pierwszą dużą płytę od czasu „Let’s Die”. Zawartość „The Famous Fairy Tale” pokazuje, że warto było czekać, bo jest brudno, agresywnie i na luzie. Więcej o albumie i metodologii działania zespołu dowiecie się od Tomka Szkieli w poniższej rozmowie.

Wyobraź sobie, że jesteś zwyczajnym kolesiem, który nie gra w żadnym zespole i nagle ktoś puszcza ci The Stubs, pytając, z jakiego kraju pochodzą. Co byś odpowiedział?

Nie wiem, bo to pytanie już z góry zakłada mój dystans do The Stubs, a ja tego dystansu oczywiście nie mam. No, ale pewnie bym powiedział, że jesteśmy nie z Polski. 

Czym jest u ciebie dystans do The Stubs?

Jeśli tworzysz coś sam i angażujesz się w to na wielu płaszczyznach, trudno o jakiś dystans do własnej pracy czy spojrzenie na nią z jakiejś innej perspektywy. Prawda jest taka, że mogę udawać sobie luzaczka, ile wlezie, ale emocjonalnie czuję ogromną więź z The Stubs. Mega zależy mi na tym zespole i to się raczej nie zmieni. 

Czyli nie zależy ci na obiektywizmie względem siebie?

Nie walczę o niego, bo naprawdę niemożliwy jest obiektywizm względem siebie, jeśli umiejscowisz w czymś tyle emocji, różnych stanów i ego, co ja w The Stubs. Nie zamierzam się oszukiwać. Tutaj możemy wrócić do twojego pierwszego pytania: nie mam pojęcia, z jakiego kraju moglibyśmy pochodzić, bo nie mam prawa wiedzieć, czym jest ten zespół, gdzie się znajduje i czy można go uznać za dobry bądź zły. Ale dobra, niech będzie, spróbujmy jeszcze raz: najpewniej stwierdziłbym, że jesteśmy z USA, co w kontekście takiej muzyki pewnie byłoby komplementem. 

Udawanie luzaka bywa problematyczne czy nie masz problemu z nagłą zmianą maski?

Mam wrażenie, że w moim przypadku dużo rzeczy przebiega równolegle, dlatego nie mam wielkiego problemu ze zmianą maski. Zupełnie, jakby gdzieś w głowie siedział mi jakiś przełącznik, który mogę przesunąć w górę lub w dół w odpowiedniej dla siebie sytuacji. Kiedy wchodzę na scenę, czuję wielką adrenalinę, zapominam o całym świecie, gram solówki, tarzam się po ziemi i to jest super. Ale jednocześnie nie widzę problemu, by chwilę później iść na wywiadówkę w szkole moich dzieci. Nie wiem więc, czy nawet nazywałbym to maskami. Po prostu miewam różne nastroje i wszystkie są absolutnie szczere, nie widzę w tym nic dziwnego.

W momencie pisania numerów też jesteś taki wyluzowany?

Absolutnie nie, jestem bardzo skupiony i nie pozwalam sobie na zbyt wiele śmieszków, a jeśli już, to tylko wtedy, gdy istnieje ku temu odpowiednia okazja. Powiem więcej: pisanie bywa dla mnie bardzo trudne, bo siedzę nad czymś, staram się, by finalnie uznać, że w sumie brzmi to chujowo, więc muszę się tego pozbyć. W związku z tym czasami być może brakuje mi dystansu, ponieważ dana rzecz jest akurat najważniejsza na świecie, więc nie robię sobie jaj, tylko daję z siebie maksimum możliwości.

Świetnym tego przykładem jest ta nasza nowa piosenka po polsku (“Koniec teraz” – przyp.red.), której bardzo nie chciałem publikować i o której do tej pory nie wiem, co sądzę. Pewnie prędko się to nie zmieni, bo mam z nią jakiś zgrzyt. Rzecz w tym, że szarpałem się, jak mogłem, by ten numer nie ujrzał światła dziennego, ale chłopcy z zespołu namawiali mnie na tyle skutecznie, że w końcu machnąłem ręką. Co będzie, to będzie – w taki sposób właśnie dokonałem switchu z pełnej napinki na pełną wyjebkę. 

Koledzy faktycznie cię przekonali czy może po prostu uznałeś, że już niech im będzie, choć sam nie czujesz się przekonany?

Cały czas mam jakiś zgrzyt z tą piosenką. W przypadku dominującej ilości materiału The Stubs z reguły mam tak, że postrzegam gotowe kawałki jako naprawdę spoko rzeczy, wciskam guzik i jestem zadowolony. Z “Koniec teraz” absolutnie tak nie było, bo jak słyszysz, ciągle się waham, ale czasu już nie odwrócę. Zdarza mi się myśleć, czy pojebało mnie do reszty z tym pomysłem.

Dlaczego?

Bo język polski w żadnym wypadku nie pasuje do rock’n’rolla. 

Musiałem poruszyć temat narodowościowy na początku, bo The Stubs to bardzo amerykańsko brzmiący zespół, który w końcu doczekał się piosenki po polsku. Czy nasz kwiecisty język nie był przeszkodą przy tworzeniu „Koniec teraz”?

Jest, jak mówisz. Nasz kwiecisty język był ogromną przeszkodą i zdania nie zmieniam, mimo że piosenka spotkała się z bardzo dobrym odbiorem (oczywiście w mikroskali), co trochę mnie zaskakuje. Dlatego nie wierzę autorom tych pozytywnych opinii. Do takiej muzyki pasują wyłącznie krótkie sylaby, z którymi nie masz problemu, pisząc po angielsku. 

Nienawidzę też bardzo lubianej wśród polskich zespołów rockowych konstrukcji gramatycznej polegającej na odwrotnym szyku zdań. Zawsze śmierdzi mi to zupełnie zbędnym patosem i odpycha od danej kapeli, nawet jeśli zapowiada się całkiem nieźle. Sam mam tak, że piszę teksty na takiej zasadzie, jakbym właśnie z kimś rozmawiał, więc używam prostych słów, a nie, kurwa, jakichś wzniosłych referatów. Podtrzymuję więc swoje zdanie: rock’n’rolla nie da się robić po polsku. Gdybyś tylko wiedział, jak bardzo obsrałem formę, siedząc nad tym tekstem. Jak już mówiłem: chciałem wyjebać ten numer do śmieci.

Rozumiem więc, że nie będziecie grali tego na żywo.

Oczywiście, że będziemy. 

Będziecie grać coś, czego nie chcesz i nawet nie do końca lubisz?

Tak i będę dobrze się bawił, grając to na żywo. Po prostu nie uważam tej piosenki za dobrą i tyle. (śmiech) Jeny, jestem taki skomplikowany!

The Stubs to przede wszystkim zespół koncertowy, ale jak po tylu latach wciąż tworzyć hity idealne na żywo, by się nimi nie znudzić?

Nie wiem, ale w żaden sposób nie nudzi nas ta konwencja. Gdyby tak się stało, zespół musiałby przestać istnieć. 

Dlatego właśnie rozpadliście się przed paroma laty?

Nie, akurat powód rozpadu wynikał z czegoś zupełnie innego. Mówiąc ogólnikowo: w tamtym momencie po prostu zwariowałem, literalnie. Oczywiście wtedy nakłamaliśmy wszystkim, że coś tam, coś tam. Po czasie widzę, jak zła była ta decyzja. Teraz z kolei podchodzimy do tworzenia tak, aby w piosenkach znajdowały się momenty, które, najprościej mówiąc, nas niosą. Nie rozkminiamy tego w jakiś, kurwa, akademicki sposób – chcemy mieć na tyle silny materiał, by nawet na próbach czuć się tak, jak podczas koncertów. Zaprzeczam sobie? Tak, ale ja jestem artystą, kochanie.

Można uznać ten element za kluczową cechę The Stubs?

Tak. Uważam, że The Stubs działa właśnie w tym celu. Gdybyśmy nie czuli emocji, o których wspomniałem, nie widziałbym sensu w kontynuacji działalności zespołowej. 

Co musicie zrobić, by utwór was niósł?

Chyba za bardzo o tym nie myślę. Gramy ze sobą wyjątkowo długo, świetnie się znamy, dlatego pewne rzeczy wypracowaliśmy już tak dobrze, że przychodzą do nas automatycznie. Prawdopodobnie nie udzielę satysfakcjonującej odpowiedzi, bo to się albo ma, albo się tego nie ma. 

To może inaczej – czy w takiej konfiguracji unikacie rutyny?

Pod hasłem “rutyna” w encyklopedii znajdziesz zdjęcie The Stubs. Zakładam, że kojarzysz naszą muzykę i pewnie słuchałeś nowej płyty więc wiesz, że nie odkrywamy Ameryki, tylko jebiemy po dostępnych szablonach. Rutyna jest u nas wręcz koniecznością.

Faktycznie nikt nie słucha już rock’n’rolla, jak twierdzicie w opisie singla „Bye, Space Billionaires”?

Nie do końca, ale po prostu mam taki powracający kompleks, że jestem stary i że nikt nie będzie chciał słuchać wypocin jakiegoś dziada. Oczywiście nie siedzi to ze mną cały czas, ale gdy już się pojawia, to właśnie w postaci takich postów czy innego paplania. Poza tym, rolę rock’n’rolla w obecnej chwili spełnia raczej rap. Z drugiej strony widzisz kapele pokroju Turnstile, które ściągają tłumy na koncerty, więc może po prostu pierdolę bzdury, nie wiem. Chyba trzeba najzwyczajniej w świecie założyć, że jeśli coś jest fajne, to ludzie tego słuchają, a jeśli nie, to nie słuchają.

Odnoszę wrażenie, że o ile na świecie rock’n’roll ma się dobrze, o tyle w Polsce zawsze był traktowany jak coś gorszego i prostackiego. Masz tezę, dlaczego tak się dzieje?

Wydaje mi się, że wiele polskich kapel ma po prostu kija w dupie.

Wy nie macie?

Ja na pewno nie mam, właśnie sprawdziłem. Jeśli mogę być przekonany o czymkolwiek związanym z działalnością The Stubs, to właśnie o braku kija w dupie. Kiedy wymyślam piosenkę, jestem w stanie sobie wyobrazić, jak będę się nią bawić i jak ta piosenka będzie bujała na koncercie. Nie chciałbym, żeby mój tata to zobaczył i bardzo, kurwa, dobrze. (śmiech) Uważam też, że obecnie u nas jest tego kija w dupie znacznie mniej. Spójrz na Lil Nas X – przecież chłopa obserwuje chyba całe robactwo, które w danej chwili pojęło: “o, czyli się da”. Pewnie początkowo jego postać wzbudziła wielkie oburzenie, ale teraz dostrzegam głównie fascynację nim. Albo taki Zdechły Osa, u niego też nie dostrzegam kija w dupie, choć z drugiej strony nie wiem, jak postrzega go środowisko hip-hopowe, gdyż w nim nie siedzę.

Wydaje mi się, że metryka pomaga.

Oczywiście, że tak. Kiedy jesteś młody, masz znacznie więcej ochoty na machanie szablą i szczekanie. Ja też kiedyś miałem na to więcej ochoty, nawet pomijając już całe szaleństwo czy energię związane z koncertami The Stubs.

Ale jednak nie dziadziejesz.

Tak, ale nie chcę też poddawać swojej osoby jakiejś szczegółowej ocenie. Po prostu dotarłem do punktu, w którym jestem ze sobą szczęśliwy. Do tego jestem złożeniem różnych neuroatypowości, często ze sobą sprzecznych. Może to jakaś choroba skazująca mnie na wieczną infantylność. 

Na nowym albumie brzmicie najbardziej surowo i zajadle od czasów „Second Suicide”. Chcieliście sobie udowodnić, że z wiekiem wręcz zyskujecie werwę zamiast ją tracić?

Powiem tak: kupiłem ostatnio nowy efekt do gitary i postanowiłem wszystko na nim nagrać. Dlatego płyta wygląda, jak wygląda. Na przykład Magda (Kramer, wokalistka i gitarzystka Fertile Hump, w którym gra również Tomek, i jego partnerka – przyp.red.) mówi, że brzmienie tej płyty jest obrzydliwe, co odczytuję jako komplement. Lubię taką produkcję – w tej muzyce musi być lekki śmietnik, jakby wszystko miało się zaraz rozsypać. 

To jest twój główny cel?

Chciałbym, aby przynajmniej połowa ludzi, którym to puszczę, zareagowała w stylu: “ja pierdolę, co to ma być?”. Taka reakcja wydawałaby się satysfakcjonująca, ale chyba aż tak źle nie brzmimy. 

Jak to jest być łysym po latach noszenia długich włosów?

Ma to swoje plusy i minusy. Przy obecnej pogodzie brak włosów jest wręcz korzystny. Z drugiej strony śmieją się ze mnie moje dzieci. Mój syn powiedział, że wyglądam jak “stara baba z rakiem”. Wspaniały chłopiec.

Łukasz Brzozowski

zdj. Zosia Zija i Jacek Pióro

Nową płytę The Stubs dostaniecie TUTAJ.

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas