„Nie zdaję sobie sprawy, jaka może być nasza grupa docelowa” – wywiad z Hanxiety

Dodano: 12.02.2024
Muzycznie wychodzą z szufladki sludge’owej, w paru momentach swojego najnowszego materiału mają harmonijkę ustną, a tekstowo siegają bliżej polskiego rapu niż nowoorleańskich bagnisk. Poznajcie Hanxiety, którzy przyszli zrobić trochę hałasu pod banderą Peleton Records. W poniższym wywiadzie z całym składem dowiecie się o nich wszystkich potrzebnych rzeczy.

Jest w was sporo emocji, których jeszcze nie zaspokoiliście przez muzykę?

Naked Pigeon: Nie chcę wypowiadać się za pozostałych kolegów, ale w moim przypadku Hanxiety adresuje dość negatywne emocje i pełni rolę wentyla, dzięki któremu mogę się ich pozbyć. Nie ma w tym zupełnie nic pozytywnego, wyłącznie złe rzeczy.

Hi-Head Hat: To ja mam z kolei zupełnie odwrotnie. Uważam, że jest we mnie jeszcze całe mnóstwo emocji, które mógłbym przełożyć na muzykę, natomiast w odróżnieniu od Naked Pigeona przekazuję bardzo wiele różnych stanów za sprawą tego zespołu. Nie tylko tych złych, ale i dobrych, czy też takich, których się wstydzę. Oczywiście złość się tutaj wyraźnie wybija, bo tworzyliśmy materiał w szczytowym punkcie pandemii, dlatego przy pomocy tych piosenek chcieliśmy z siebie wyrzucać konkretne rzeczy, a nie czegoś poszukiwać. 

NP: Żeby było jasne – jeśli o mnie chodzi, to istnieje bardzo konkretna różnica, jakie emocje towarzyszą mi przy graniu muzyki, a jakie wywołują przypływ kreatywności. To dosyć odmienne stany. 

Screaming Emo: Myślę, że również jest we mnie sporo emocji, których jeszcze nie wyraziłem przez muzykę. Jednak zauważam, że im starszy jestem, tym więcej światła do niej wpuszczam. Pytanie tylko, czy faktycznie trzeba wyrażać absolutnie każde uczucie, które w tobie siedzi w formie muzyki.

To znaczy?

SE: Z psychologicznego punktu widzenia dobrze dostrzegać różne emocje i mieć przestrzeń na ich przeżywanie. Zaangażowanie w działania twórcze to tylko część życia. Pewnie są osoby, które pod agresywną muzykę potrafią śpiewać teksty o tym, że spędziły właśnie miło dzień, ale trzeba mieć bardzo konkretny pomysł, żeby ograć tę niespójność. Nagrywanie rzeczy, w których daje się upust swojej frustracji, nie oznacza, że jest to jedyne, co czujesz. 

Zapytałem, bo Hanxiety gra muzykę, której nie gracie w pozostałych projektach, a więc dość gęsty, podparty hardcorem sludge. Potrzebowaliście takiej platformy, by wyrazić stany, których być może jeszcze nie wyrażaliście?

NP: Generalnie dzielenie się muzyką, którą z kimś robię, jest dla mnie dość świeżym doświadczeniem. Wcześniej jej nie wydawałem. W każdym razie zawsze był to dla mnie środek wyrazu, za pomocą którego mogłem przekazać, co czuję wewnątrz siebie. Dość utylitarne podejście, wiem, dlatego niespecjalnie się przejmowałem, czy kogokolwiek tym poruszę. Chodziło o własny komfort.

HHH: Nie wiem, czy do końca zgodziłbym się z twoją tezą. Jak wiadomo, Screaming Emo działa m.in. w zespole Melisa, który moim zdaniem jest momentami dużo cięższy od tego, co robimy w Hanxiety. Ostatnia płyta tego składu często zahacza o rejony black metalu oraz shoegaze’u i generalnie brzmi to dużo bardziej diabolicznie niż my. 

Jasne, ale Hanxiety sprawia wrażenie dużo bardziej intensywnego zespołu.

HHH: Rozumiem, ale tak naprawdę, to gramy po prostu mocno uhardcore’owiony sludge, który momentami gdzieś też zahacza o element rapowy. Kiedy tworzyliśmy ten materiał, jako bębniarz nie skupiałem się więc na najbardziej ekstremalnych rzeczach na świecie, a przykładowo na moich ukochanych latach Sepultury – tak w połowie “Chaos A.D” i “Roots”, gdy w zasadzie nie było bardziej grooviącej kapeli.

Ale nie zaprzeczysz, że już nawet na poziomie twojego opisu jest to bardzo żywiołowe?

HHH: Pewnie, ale chodzi o to, że już w przeszłości niektórzy z nas robili bardziej ekstremalne rzeczy. Na przykład w przeszłości miałem taki mały projekt Louie Pepper, z moim kolegą Oscypem (obecnie gra w zespole MuuD – red.), który polegał na tym, że on napierdzielał tamburynem we floor-tom, a ja do tego grałem mordercze bluesy na gitarze i było to bardzo surowe, wręcz punkowo-garażowe. 

SE: Myślę, że nie ma emocji, których nie mógłbym wyrazić w innych zespołach, ale na pewno w jakimś stopniu różnią się środki wyrazu. W zespole jest tylko sekcja i ja w roli wokalisty. Chłopaki mieli też pewne pomysły dotyczące tego, jaki ten wokal powinien być. W pozostałych projektach zdarza mi się śpiewać czyściej czy robić harmonie wokalne. W Hanxiety jest jedna ścieżka i krzyk.

Zapytam w ten sposób: czy Hanxiety to dla was projekt, w ramach którego możecie sprawdzić się w konkretnej konwencji bez robienia sobie nadziei czy większych planów na dalsze działania? I tak, pamiętam, że Mateusz dograł wokale do istniejącego już wcześniej materiału.

SE: W jakimś stopniu na pewno tak jest. Dla każdego z nas muzyka stanowi istotną część życia i każdy z nas – prócz Naked Pigeona – nagrał wcześniej coś, co obiło się mniejszym lub większym echem w jakiejś niszy. 

HHH: Mimo wszystko powiedziałbym, że przy Screaming Emo obaj jesteśmy totalnymi żółtodziobami. Nie wiem, ile masz wpisanych swoich nagrań na Discogsie, ale na pewno jest ich kilkadziesiąt.

SE: Pewnie tak, ale zmierzam do tego, że chcieliśmy po prostu sprawdzić, jak to zarezonuje i tyle. 

HHH: Twoje pytanie wzięło się pewnie stąd, że wydaliśmy materiał, a wciąż nie ogłosiliśmy żadnego gigu?

Niekoniecznie – chodzi mi raczej o to, że wydaliście EP-kę raczej znienacka, bez szeroko zakrojonych działań promocyjnych.

HHH: To prawda, ale tu rodzi się kwestia, jak właściwie dzisiaj promować muzykę, zwłaszcza tę zupełnie nową. Na szczęście nasz wydawca, Peleton Records, ma swoje kanały, którymi puszcza takie rzeczy, a dodatkowo niejednokrotnie robi koncerty tych wszystkich swoich kapel w przedziwnych konfiguracjach. Dlatego też nie potrzeba zbyt wiele, by zrobić jakiś szum, by było głośno. Co więcej, wszyscy jesteśmy dosyć zajętymi ludźmi, więc jeszcze się okaże, czy mamy czas na ogólnopolskie trasy, natomiast nie nagraliśmy tej płyty o tak o.

Jaka historia za nią stoi?

HHH: Materiał przeleżał w szufladzie przez półtora roku, ponieważ gość, który miał docelowo śpiewać na tym materiale, ostatecznie się wysypał, więc te piosenki w jakiś sposób czekały na Screaming Emo. Kiedy okazało się, że chce to zrobić, uznaliśmy, że pora puścić EP-kę w świat. 

Ciekawi mnie też to, że Hanxiety z racji na swój charakter oraz przyjętą konwencję może spodobać się i niezalowcowi, i metalowcowi, choć dla metalowców raczej nie gracie. Chyba, że jestem w błędzie.

NP: Kiedy pisaliśmy te numery, naszym założeniem w ogóle nie było wydanie płyty sludge’owej czy jakiejkolwiek innej, nie zwracaliśmy uwagi na gatunki. To, co z tego wyszło, jest efektem wszystkich składowych i procesów, które się na siebie nałożyły, gdy tworzyliśmy materiał, ale nie działaliśmy z myślą o osiągnięciu jakiegoś wyliczonego efektu. Nie wiem, jak chłopaki, ale osobiście nie interesowało mnie, czy dotrzemy do jakiejś konkretnej grupy odbiorców, czy też nie. 

To o co w tym chodziło?

NP: O nic specjalnego. Po prostu czuliśmy, że zrobiliśmy coś fajnego, więc chcieliśmy to zaprezentować słuchaczom, bez zastanawiania się, kto polubi te piosenki najbardziej. A co dalej? Nie zadawałem sobie tego pytania.

HHH: Szczerze, to nawet nie zdaję sobie sprawy, jaka może być nasza grupa docelowa, bo nie wiem, gdzie kończą się metalowcy, a gdzie zaczynają punkowcy. Czy dalej Neurosis jest tu jakimś wyznacznikiem, czy to było aktualne w 1996 roku? (śmiech)

Pozwólcie, że spróbuję was jakoś nakierować: czy to możliwe, by oldschoolowiec chowany na np. Crowbar czy właśnie Neurosis docenił Hanxiety?

HHH: Myślę, że tak. Co więcej, to nie jest dla nas obca muzyka. W okresie pandemicznym, gdy ten materiał się rodził, spędzaliśmy sporo czasu m.in. na słuchaniu pierwszych płyt chociażby Eyehategod. Dlatego możemy się spodobać takim słuchaczom, choć pewnie język polski będzie dla niektórych trudnym punktem wejścia, bo tekstowo i wokalnie jest to niekiedy bliższe, moim zdaniem, penerskiemu rapowi, a nie metalowi. 

Spotkaliście się już z takimi głosami?

HHH: Ostatnio podbił do mnie koleś, który po wysłuchaniu “Lovesong” stwierdził, że nie słyszał tak dobrego polskiego punka od czasów drugiej płyty Cool Kids of Death, co kompletnie mnie zaskoczyło, bo nigdy w życiu jej nie słuchałem.

NP: Ostatnio przeżyłem coś podobnego – również usłyszałem porównanie do Cool Kids of Death w kontekście “Lovesong” i również brakuje mi punktu odniesienia, bo nie znam tego albumu. 

SE: Generalnie uważam, że ta muzyka ma w sobie coś, co trafi do metalowców i punkowców, jeśli już trzymamy się tego, że nie można być jednym i drugim jednocześnie. Znam sporo osób jarających się rzeczami z przecięcia obu tych scen. Z drugiej strony możemy trafić także do indierockowców, choćby za sprawą wspomnianego komponentu Cool Kids of Death. Bardzo lubię ten zespół, więc być może podświadomie wniosłem do Hanxiety taki właśnie element. Dwie pierwsze płyty Cool Kids Of Death były dla mnie ważne w okresie formowania się mojej wrażliwości muzycznej.

Odnoszę wrażenie, że jesteście mocno „najntisowym” zespołem. Riffy to jedno, ale do tego dochodzi specyficzny styl graficzny, dziwaczne ksywy… W latach 90. osobliwości były w cenie, chcecie przenieść to na grunt XXI wieku?

HHH: Jest to o tyle znamienne, że lata 90. są dla mnie absolutnie kluczowe w kwestii mojej świadomości muzycznej. Nie chodzi nawet o metrykę – urodziłem się w 1988 roku – a właśnie choćby o stronę wizualną. Tak się składa, że odpowiadałem za nią w stu procentach na tej EP-ce. Przykładowo: w kwestiach graficznych zawsze jarały mnie rzeczy pokroju The Jesus Lizard czy Melvins, gdzie okładka w żaden sposób nie odzwierciedla zawartości płyty i nie opowiada historii z nią związanej. Lubię kontrasty – chyba nie istnieje nic bardziej punkowego od zrobienia białego frontcoveru, idąc tą metodologią. Do tego ta dekada zawsze dawała mi najfajniejsze rzeczy muzycznie. Owszem, przerabiałem różne speedmetalowe historie z lat 80., ale jednak najbardziej inspiruję się kapelami typu Sonic Youth, Fugazi czy The Jesus Lizard właśnie.

SE: Dużo istotnej dla mnie muzyki wyszło w latach 90. Uwielbiam zespoły wymienione przez HHH. Z drugiej strony, kiedy myślę o naszym podejściu do grania, wydaje mi się też bardzo osadzone we współczesności. Wiem, że to oklepany przykład, ale bardzo utożsamiam się z tym, co David Foster Wallace mówił o ironii. W sztuce nie interesują mnie meta-narracje dla meta-narracji i żarty dla żartów. Nasza warstwa wizualna nie korzysta z obrazów stockowych, żeby pośmiać się z czyjegoś gustu. Korzysta ze środków wyrazu kojarzonych ze sztuką użytkową, żeby nadać jeszcze większej wagi rzeczom, o których śpiewam, takich jak alienacja, dezinformacja, odradzanie się skrajnej prawicy, renesans metod o nieudowodnionej naukowo skuteczności na gruncie psychologii czy doświadczenie przemocy. Z podobnych środków korzystają teraz popularne seriale, jak “BoJack Horseman”, “The Office” czy “Rick & Morty”. Używając różnych odniesień popkulturowych czy wizualnych, mówią o bardzo poważnych rzeczach. Są to środki bliskie serialom komediowym, powstającym za życia Davida Fostera Wallace’a, ale cel ich użycia jest drastycznie inny.  

NP: Tak jak powiedział Emo, czuję to w podobny sposób. Pewne przykrywki formalne pozwalają swobodniej wyrazić rzeczy, które w innym wypadku mogłyby okazać się dość ciężkostrawne. 

Łukasz Brzozowski

zdj. materiały Hanxiety

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas