Nieoczywiste i niedocenione: Metallica

Dodano: 20.06.2025
Każdy szanujący się wielki zespół ma swoje klasyki: utwory-hymny, które sprawiają, że ciągną za nim legiony wiernych fanów. Tyle że nierzadko w czeluściach dyskografii gigantów rocka i metalu można znaleźć mniej znane perełki – kompozycje po prostu trochę zapomniane albo takie, które nie trafiły na swój czas i popadły w lekkie zapomnienie. W tym cyklu skłonimy was do dania im drugiej szansy.

Metallica – wcale nie taki nudny metal klasy średniej jak myślisz

Metallikę zna każdy – ba, idę o zakład, że w gronie obecnych 40- czy 50-latków to właśnie twórczość tego zespołu okazała się furtką do świata thrashmetalowego jazgotu i deathmetalowych koszmarów. Dziś grupa jest przez złośliwych nazywana zespołem metalowym klasy średniej – bo i od dekad gra dość łatwo przyswajalną muzykę, a i bilety na jej koncerty są w cenach, które sugerują zastawienie w lombardzie nerki.

Wspomniałem o twórczości „Mety”. Tu warto na chwilę się zatrzymać. James Hetfield, główny artystyczny motor napędowy zespołu, nie bez powodu uchodzi za Beethovena metalu. Spod jego ręki wyszły monumentalne riffy: czy to ten tworzący trzon „Master of Puppets” czy bujający stadionami motyw z „Enter Sandman”. W dyskografii „Mety” można jednak znaleźć utwory, które są mniej znane, ale zasługujące na o wiele większą popularność niż ta, którą się cieszą.

„Fight Fire with Fire”

Otwieracz „Ride the Lightning” pozostaje trochę w blasku „Battery” i „Blackened”. A szkoda, bo choć przez sam początek zasługuje na zainteresowanie. Na zajęciach w Wyższej Szkole Pisania Metalowego Jazgotu powinno się mu poświęcić co najmniej jeden wykład: ten o budowaniu dramaturgii.

Akustyczne intro zapowiada balladę. Tyle że po chwili zespół serwuje fanom najbrutalniejszą riffową nawałnicę w swojej dyskografii. Przecież brutalne kostkowanie z „Fight…” mogłoby konkurować z tym, co dzieje się w „Angel of Death” Slayera! Jeszcze wtedy Metallica i twórcy „Show No Mercy” walczyli o podobny elektorat.

Potem nie jest lżej, metallikowa machina jedzie przed siebie, bynajmniej nie zwalniając na przejściach dla pieszych. Refren z wykrzykiwanym tytułem to kwintesencja thrashu. Dziwne, że zespół dość rzadko sięga po tę młóckę na koncertach.

„Dyers Eve”

Skaczemy o parę lat do przodu. Metallica ma już na koncie ballady i przed sobą największy dotychczasowy sukces, w tym wejście na salony MTV. Pomoże jej w tym „One”, zdradziecki utwór, który kusi spokojną, momentami wręcz melancholijną częścią pierwszą, by potem przydusić do ziemi morderczą kontynuacją.

„One” to jednak jedna z najbardziej znanych kompozycji zespołu. Czego o „Dyers Eve” powiedzieć już nie można. Może dlatego, że nie grali tego na szkolnych potańcówkach. To zaś jeden z najciekawszych kawałków Kalifornijczyków. Podobnie jak w „Fight…” grupa nie ma tu litości: napędzający całość riff mógłby znaleźć się po lekkich zmianach w arsenale Slayera. Do tego dochodzi bardzo osobisty tekst Hetfielda, który po raz pierwszy odłożył na bok tarczę i odsłonił się przed fanami. Coś niedobrego działo się w jego dzieciństwie!

Wracając jednak do samej kompozycji, dostajemy ostatni taki mocny cios ze strony Metalliki. To  wręcz symboliczne pożegnanie się zespołu z najmocniejszym graniem. Szkoda, ale jak odejść to w wielkim stylu.

„Outlaw Torn”

Epoka „Load” to najbardziej traumatyczny fragment życia wielu metalowców. Członkowie Metalliki zdradzili: i ścięli włosy, i przestali nosić ramoneski, Kirk Hammett zobaczył coś fantastycznego w piercingu, a na okładkę nowej płyty muzycy wybrali jakiś bohomaz. Ach, najważniejsze: przestali grać metal!

„Problem Metalliki” to temat na osobny artykuł, na potrzeby tej wycieczki przez dyskografię zespołu przyznam, że inkarnacja grupy z 2. połowy lat 90. mocno przypadła mi do gustu. I do tego zaowocowała jednymi z najlepszych jej kompozycji.

„Outlaw Torn” to „Kashmir” Metalliki – monumentalny, przepełniony emocjami, rozwijający się niczym wspaniała opowieść i zwieńczony erupcją emocji. Tekst to dalsze rozliczanie się Hetfielda ze swoją przeszłością.

„Bleeding Me”

„Bleeding Me” to brat „Outlaw Torn”. Tyle że trochę łagodniejszy, subtelniejszy. Utworowi bliżej do ballady, ale takiej ponurej, nie śpiewanej przez zakochanego młokosa, ale dojrzałego mężczyznę, który boryka się z traumami i demonami przeszłości.

„Hero of the Day”

„Hero of the Day” pokazuje, jak różnorodnym albumem jest „Load”. Zaczęliśmy od epickich „Outlaw Torn” i „Bleeding Me”, a przechodzimy do ich przeciwieństwa – potencjalnego rockowego hitu. Zaczyna się spokojnie, ot, kolejna ballada. Finał jest o wiele dynamiczniejszy i gwałtowniejszy. Jak zabrzmiałoby „One” w erze grunge’u? Nie trzeba pytać o to AI – wystarczy posłuchać „Hero…”.

„The House That Jack Built”

To jedna z największych tajemnic Metalliki: dlaczego nigdy nie promowała tego utworu? Nie wydała go ani na singlu, nie wykonała na żywo. A przecież ta mroczna opowieść, inspirowana powieścią grozy Grahama Mastertona o tym samym tytule, zabiera nas w najmroczniejsze zaułki umysłu. Warto wejść w ten świat, ale ostrzegam – tylko dla odpornych psychicznie!

„No Leaf Clover”

„No Leaf Clover” powstało z myślą o koncercie z orkiestrą symfoniczną Metalliki. I utwór ten bez filharmoników brzmi ubogo. Tyle że oryginał, który można posłuchać na „S&M”, jest jednym z najlepszych numerów, jakie grupa stworzyła. Intryguje przede wszystkim to, jak muzycy zręcznie przechodzą od spokojnych zwrotek do gwałtownych, metalowych refrenów.

Ten okres był czasem, w którym Hetfield osiągnął szczyt swoich umiejętności wokalnych: od melodyjnego śpiewu niemal wyciętego z „Nothing Else Matters” po krzyk, ale taki, jakiego w Metallice nie było nigdy przedtem.

„-Human”

O ile „Bezlistna koniczynka” jest czasami grana przez grupę na żywo i promowała „S&M”, tak o „-Human” słyszeli raczej tylko koneserzy. I naprawdę trudno pojąć, dlaczego! Przecież riff, który prowadzi ten numer, może konkurować z takimi zawodnikami wagi ciężkiej jak główny motyw „Sad but True”. Do tego i tu mamy złowieszczy vibe znany z „Outlaw Torn”.

„The Unforgiven III”

Klątwa sequeli? Każda kolejna część cyklu z definicji jest gorsza? Niekoniecznie. „Dwójka” „The Unforgiven” z „Reload” rozszerzyła uniwersum rozliczania się Hetfielda z przeszłością o motywy country. „The Unforgiven III” wprowadza epicki, orkiestrowy rozmach. Choć to ostatnie mogliśmy poczuć w pełni dopiero na „S&M 2”.

Warto dać tej wersji drugą szansę, szczególnie oglądając śpiewającego swoją prośbę o przebaczenie Hetfielda bez zespołu, tylko z orkiestrą. Niedługo po zagraniu tego koncertu fani dowiedzieli się, że wokalista ponownie wrócił na odwyk.

„Pumping Blood”

Tak, coś z „Lulu”, jednego z – uwaga! – niedocenionych albumów, w którym kostki gitarowe maczała Metallica.

Nie wszyscy w dniu premiery poczuli klimat tego projektu. A przecież choćby w „Pumping Blood” sieroty po „Master of Puppets” otrzymują najlepsze thrashowe riffy ze skarbca grupy od końca lat 80.! Aż dziwne, że ta musiała po nie sięgnąć dopiero przy kolaboracji z Lou Reedem, a jednocześnie nie wykorzystała na kolejnych płytach.

Jacek Walewski

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas