“Nigdy nie zostaniemy gwiazdami rocka” – wywiad z Creeping Death

Dodano: 30.01.2024
Teksańskie Creeping Death jest definitywnie jedną z istotniejszych nazw w deathmetalowym revivalu ostatnich lat. Dlaczego? Mają i śmierćmetalową energię, i hardcore-punkowe zrywy, a do tego taki groove, że głowy same spadają. Trochę więcej o tym, o co właściwie chodzi w tym zespole opowiada nam Trey Pemberton.

Creeping Death rozpoczęło działalność w 2015 roku. Jak oceniałeś ówczesną kondycję sceny deathmetalowej w tamtym czasie?

Trudno mi to oceniać, bo wywodzimy się ze sceny hardcore’owej. Głównym powodem, dla którego gramy, co gramy, był po prostu brak podobnych kapel w Teksasie. Jasne, zawsze mogłeś trafić na parę bardziej, nazwijmy to, zmetalizowanych składów w okolicy, ale jednak po jakimś czasie głód nowego rósł, a zespołów nie przybywało. Musieliśmy więc wziąć sprawy w swoje ręce. 

Tak po prostu?

Tak po prostu. Mniej więcej rok przed założeniem Creeping Death wraz z ziomalami zaczęliśmy poważnie jarać się death metalem i uznaliśmy, że jest to ścieżka, którą chcielibyśmy podążać, gdybyśmy założyli zespół. Dość szybko wcieliliśmy plan w życie i oto jesteśmy. Poza tym uznaliśmy to za opcję na wpuszczenie odrobiny świeżego powietrza. Wcześniej nieustannie graliśmy hardcore i trochę nas już to męczyło, więc śmierćmetalowy kierunek okazał się wybawieniem. W końcu znaleźliśmy dla siebie coś nowego, a jednocześnie nie wyrzekliśmy się korzeni. Początkowo mieliśmy cel, aby obskoczyć jak najwięcej miast w Teksasie i na tym zakończyć, ale jak widać udało nam się zrobić ciut więcej. 

Za co pokochałeś death metal?

Nie powiedziałbym, że chodzi o coś konkretnego. Po prostu zawsze lubiłem eksperymentować z różnymi stylami i nie zamykać się na nowe, więc gdy na horyzoncie pojawił się death metal, zacząłem eksplorować gatunek. Poza tym – na poziomie czysto lokalnym – mieliśmy trochę znajomych, którzy zajmowali się bookowaniem występów, więc nie było problemów, aby wystartować z koncertowaniem w zasadzie od kopa. Wszystko poszło bardzo gładko.

Trudno nie zauważyć, że w ostatnich latach – zwłaszcza w USA – istnieje coś na wzór odnowienia sojuszu między hardcore’owcami i metalowcami.

To prawda i bardzo się cieszę, że tak jest! Uwielbiam oba te style, więc super, że nikt nie próbuje wszczynać jakichś głupich gatunkowych wojenek. Po prostu ludzie robią to, co lubią i nie zwracają uwagi na jakąś tam przynależność stylistyczną. Dokładnie o to chodzi. Obecnie nawet trudno powiedzieć, kto jest metalowcem, a kto nie. Ludzie interesują się różną muzyką, a dzisiaj często dochodzi do sytuacji, gdy zagorzały fan rapu nosi koszulkę jakiegoś deathmetalowego składu. Słowem: uwalniamy się od sztucznego podziału na subkultury, tylko cieszymy się tym, co fajne. 

Kiedyś tego brakowało?

Owszem, a dzięki takiemu przemieszaniu wszystko jest dużo łatwiejsze. Powiedzmy, że chcesz znaleźć dla siebie jakiś fajny gatunek muzyczny – nie musisz już grzebać, czytać i szukać informacji na jego temat przez sto lat, tylko odpalasz jakąś plejkę na Spotify i jesteśmy w domu. Sam poznałem w ten sposób sporo naprawdę fajowych rzeczy. Ponadto znam mnóstwo dzieciaków, które kiedyś słuchały wyłącznie hardcore’u, a obecnie są także metalowymi maniakami pełną gębą. 

Czyli nie ma już żadnych różnic?

Jakieś tam są, ale kosmetyczne. Wiadomo, że hardcore’owe dzieciaki moshują nieco inaczej niż metalowe – jest więcej karatekowania, skakania i innych takich… Ale poza tym powiedziałbym, że wszyscy się jednoczą i to pozostaje najważniejszą sprawą. 

Wolisz konkretny rodzaj koncertów od pozostałych?

Nie, po prostu zauważam drobne niuanse. Jakiś czas temu byliśmy w trasie z Dying Fetus, a potem z Carcass i na obu publika zachowywała się inaczej. Nigdzie nie było lepiej czy gorzej – po prostu fani tych zespołów wywodzą się z różnych środowisk, co skutkuje innymi nawykami. 

Wiem, że wszystko się miesza i łączy, ale jesteś w stanie wskazać, czy Creeping Death ma więcej fanów w środowiskach metalowych, czy może w hardcore’owych?

Ciekawa sprawa, bo w naszym przypadku dużo zależy od metryki. Jeśli nasz potencjalny fan ma więcej niż 30 lat, najprawdopodobniej jest metalowcem. Ci młodsi z kolei ewidentnie siedzą dużo mocniej w hardcorze, więc fajnie, że jedni mogą nauczyć się czegoś od drugich. 

Zacząłem od przeszłości, bo właśnie w okolicach 2015 roku death metal zaczął wracać do formy i znacznie intensywniej docierać do młodych słuchaczy. Myślisz, że to częściowo wasza zasługa?

Nie powiedziałbym, ale obserwowaliśmy różne kapele z naszego środowiska, które rozwijały się i stopniowo szły w stronę metalu, co na pewno wpłynęło na dopiero co powstające składy. Na przykład Harm’s Way świetnie miksowali bardzo mięsisty hardcore ze szwedzkim brzmieniem, a Black Breath zaczynali jako crustowy, skoczny zespół, by z czasem zmierzać ku bardziej złożonym i znacznie cięższym metalowym formom. Słowem: rozwój oznaczał wejście w metal, co bardzo nam się podobało. 

To zabawne, bo macie wręcz identyczne zaplecze stylistyczne z Black Breath czy Harm’s Way, a jednocześnie brzmicie zupełnie inaczej. Taki był wasz cel?

Powiedziałbym raczej, że wszystko robiliśmy krok po kroku. Kiedy zaczynaliśmy, chcieliśmy brzmieć po prostu jak te zespoły (plus parę innych, np. Nails), a z drugiej strony szybko poczuliśmy, że warto robić coś własnego i nie powoływać się wyłącznie na cudze pomysły. 

Kiedy pojawił się taki moment?

Kiedy poczuliśmy, że stajemy się lepszymi muzykami. W przeszłości zrzynaliśmy z innych, bo nie byliśmy najlepszymi instrumentalistami, przez co mieliśmy też dość ograniczoną wyobraźnię. Z czasem zyskaliśmy na tyle odpowiednie umiejętności, by móc bardziej kombinować i kreować własny styl, a nie kompilować rzeczy zasłyszane gdzieś indziej. Oczywiście do tej pory się rozwijamy – gdyby tak nie było, czułbym się dziwnie – więc niezmiennie dokładamy kolejne klocki do Creeping Death i wierzymy, że nie powiedzieliśmy ostatniego słowa. Zmienialiśmy też muzyków, a nowi ludzie przynosili nowe wpływy… Prosta sprawa. 

Potrafiłbyś wskazać wydawnictwo, przy którym poczuliście, że przemawiacie w pełni własnym językiem?

Chyba nie byłbym w stanie wskazać jakiejś jednej płyty, piosenki czy czegokolwiek podobnego. Po prostu robimy swoje i staramy się nie przesadzać z analizowaniem własnych poczynań, bo nie o to chodzi. Bardzo istotną rzeczą w muzyce jest feeling, dlatego się do niego stosujemy. Kiedy czujemy, że coś gra zgodnie z planem, idziemy dalej i ciągniemy temat – nie czujemy potrzeby rozkręcania każdej pierdoły na śrubki. 

Ale jednak musicie mieć jakiś plan działania.

Owszem, mamy. Polega on na tym, że Creeping Death już jakiś czas temu opracowało fundament swojego stylu, więc teraz dokładamy do niego kolejne rzeczy – tak, aby brzmieć w zgodzie z własnym sumieniem, a jednocześnie się nie nudzić. Przy komponowaniu materiału na „Boundless Domain” słuchaliśmy na potęgę teksańskiego hardcore’u, jak na przykład Iron Age czy Power Trip, i z pewnością wpłynęło to podświadomie na kształt całego materiału. 

To ciekawe, bo płyta brzmi najbardziej deathmetalowo ze wszystkiego, co do tej pory nagraliście.

Tak, bo słuchaliśmy też dużo Grave. Jak widać, pierwiastek skandynawski zdominował wszystkie pozostałe! Generalnie pracowaliśmy nad tym albumem bardzo zespołowo, więc każdy miał okazję dorzucić od siebie parę groszy, przez co nie brzmimy jednowymiarowo, a całkiem zróżnicowanie. Przynajmniej jak na tę kategorię gatunkową. Rzecz w tym, że nie próbujemy robić niczego na siłę – wszystko wychodzi naturalnie. Ktoś przyjdzie z riffem, ktoś z jakimś ciekawym hookiem i lepimy te pomysły w jedną całość. Jak tak obserwuję, to taka metoda działania idzie nam coraz swobodniej, więc nie mamy potrzeby szukania innych rozwiązań kompozytorskich. Jeśli coś działa, nie psuj tego. 

Czyli po prostu musicie czuć frajdę i tyle.

Frajda frajdą, bo oczywiście głównym celem pozostaje napisanie jak najlepszych piosenek, ale nie zamierzamy niczego forsować, jeśli tego nie czujemy. 

Jakie elementy musi zawierać idealny deathmetalowy numer?

Musi bujać, mieć zabójcze riffy i przede wszystkim nie przynudzać. Deathmetalowe numery powinny trwać parę minut, składać się z samego konkretu i trzaskać słuchacza po łbie – dokładnie o to chodzi w tym gatunku.

Pytam o to, bo przykładzie dużą wagę do songwritingu – przy całym ciężarze i wściekłości nie zapominacie o przebojach. Potrzeba sporo czasu, by nauczyć się tego balansu?

Tak, ponieważ – jak wspominałem – kiedyś byliśmy, w najlepszym wypadku, raczej średnimi muzykami. Z tego powodu po prostu nie wiedzieliśmy, jak pisać dobre numery i wszystko robiliśmy na czuja. Potem, gdy już nauczyliśmy się tego i owego, zaczęliśmy wypracowywać pewne szablony, do których w każdej chwili mogliśmy się odwołać. Dzięki temu nie błądzimy i funkcjonujemy w jasno określony sposób.

Brzmi jak rutyna.

Pewnie tak, ale tu nie chodzi o pisanie numerów według jednego klucza, a raczej pewne ułatwienia, które pomagają usystematyzować sam proces tworzenia. Mając takie środki, jesteśmy w stanie tworzyć bardziej zaawansowane rzeczy, jednocześnie nie poświęcając im aż tyle czasu co w przeszłości. Teraz nasze materiały powstają znacznie szybciej. Od początku wiemy, jak chcemy zagrać i jakich składowych użyć, by osiągnąć cel. Uważam to za wyjątkowo ekonomiczne rozwiązanie.

W notce prasowej nt. „Boundless Domain” można przeczytać, że dotykacie nie tylko przeszłości czy teraźniejszości, ale i przyszłości death metalu. Jak twoim zdaniem wygląda ta przyszłość?

Nie mam pojęcia. Wszystko jest cykliczne – teraz death metal uchodzi za coś fajnego i godnego uwagi, ale może za kilka lat będzie zupełnie inaczej. Nie przywiązujemy się specjalnie do konkretnych fal gatunku czy czegoś takiego, tylko działamy na własny rachunek, nie zwracając uwagi na to, co dzieje się dookoła. Myślimy trzeźwo i nie odlatujemy. Wiemy, że nigdy nie zostaniemy gwiazdami rocka wyprzedającymi stadiony. Gramy fajną muzykę, mamy z tego sporo radochy, jeździmy po świecie… Tyle nam w zupełności wystarczy. Przynajmniej na razie!

Łukasz Brzozowski

zdj. materiały zespołu

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas