„Nightmares Made Flesh” – kiedy Bloodbath przestało być projektem na boku

Dodano: 06.11.2024
„Zaczynaliśmy jako pijacki projekt poboczny, a teraz zasilamy deathmetalową elitę” – rzuca żartobliwie wokalista, Mikael Åkerfeldt, podczas pierwszego koncertu w historii Bloodbath. Grupa jest po premierze „Nightmares Made Flesh” i nawet mimo przymrużenia oka wokalisty staje się nowożytną gwiazdą śmierć metalu. Dlaczego? Próbuję ustalić to poniżej.

Po latach o Bloodbath mówi się w kategorii deathmetalowej supergrupy. Obecnie jej członkowie to zasłużeni muzycy z silnie wpływowych zespołów, ale… nie zawsze tak było. Spójrzmy na to od strony faktów. Kapela powstaje w 1998 roku. Zakładają ją Jonas Renkse i Anders Nyström (obaj z Katatonii), Dan Swanö (przede wszystkim z Edge of Sanity, znany też jako wzięty producent na szwedzkiej scenie death/blackmetalowej) oraz Mikael Åkerfeldt z Opeth. Dziś – duże nazwy. Wtedy – nie do końca. Katatonia promuje wówczas trzecią płytę, „Discouraged Ones”, ale w ogóle nie koncertuje – gdy zaczyna koncertować niedługo później, ściąga na występy niewiele ponad sto osób. Opeth pomału rośnie, lecz ich status po premierze „My Arms, Your Hearse” w 1998 roku nie jest nawet ułamkiem tego, co wydarzy się po trzy lata młodszym „Blackwater Park”. Swanö uchodzi za kultową postać szwedzkiej sceny ekstremalnej, może najbardziej znaną z całego składu na ten moment, lecz funkcjonującą w hermetycznym światku – mimo mnogości różnych projektów, za które się zabiera. W świetle tych okoliczności trudno tytułować Bloodbath kapelą złożoną z metalowych celebrytów. Określenie jej pijackim projektem pobocznym jest zdecydowanie bardziej na miejscu. 

POCZĄTKI, CZYLI RZYGANIE NA ŚCIANĘ I ZERO TROSK

Wczesne lata Bloodbath są beztroskie. W czterech kolegach znających się od lat nie ma żądzy podbicia rynku ani wielkich ambicji. Z takim zestawem inspiracji mogą wtedy co najwyżej pomarzyć o wzmożonym zainteresowaniu. Jak podkreśla Åkerfeldt: chcieliśmy być wyłącznie jajcarskim hołdem złożonym bogom szwedzkiego death metalu, jak Entombed, Dismember czy Carnage. Obecnie do przytoczonych nazw wypada się modlić i podkreślać ich wielkość, ale pod koniec ubiegłego wieku mało kogo one nie obchodzą. Sztokholmski surowy metal śmierci jest w 1998 roku przestarzałą podziemną ciekawostką. Nastający w tamtym okresie gatunkowy revival zaprowadzają płyty Morbid Angel, Nile czy Hate Eternal, a więc materiały napakowane blastami, ściśnieniowane i charakteryzujące się selektywnym brzmieniem. Skrótowo: będące wszystkim, czym skandynawska mielonka nie jest. Nic dziwnego, że członkowie Bloodbath podchodzą do tematu na luźno. Momentami nawet zbyt luźno. – W dniu nagrywania naszej pierwszej EP-ki, „Breeding Death”, miałem potężnego kaca i zrzygałem się na ścianę studia, w którym nagrywaliśmy – wspomina Mikael. – Gdy rejestrowałem swoje partie, czułem w ustach posmak wymiocin. Przyznam, że zdecydowanie pasowało to do charakteru muzyki – zauważa nie bez racji artysta. Wspomniane „Breeding Death” ukazuje się 8 lutego 2000 roku nakładem Century Media, głównie z racji na znajomość Renksego i Nyströma z jej szefami. Zupełnie niemodny i zrobiony bez poważnych intencji (polecam poczytać teksty) death metal na modłę szwedzkich mistrzów nie wojuje świata, przy czym daje chłopakom dużo frajdy. Jak mówi Nyström: założyliśmy ten zespół, by złożyć hołd naszym idolom i dobrze się bawić. Tylko tyle – przekonuje. – Wzorujemy się na takich kolosach jak stare Morbid Angel czy Entombed, więc zanim posłuchasz nas, posłuchaj ich – dodaje. 

ZAKUSY NA COŚ WIĘCEJ

Jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia. Dwa lata później formacja puszcza w świat pełnowymiarowy debiut, „Resurrection Through Carnage”, i szum dookoła niej wzrasta. Pojawiają się pierwsze pytania o koncerty, a nawet o trasy. Mimo tego, nic nie wskazuje na taki obrót spraw. Opeth staje się nową gwiazdą metalu progresywnego, a Katatonia również funkcjonuje na pełen etat, regularnie objeżdżając całą Europę. W jednej z rozmów udzielonych w 2003 roku Jonas Renkse studzi oczekiwania fanów. – Do koncertów raczej nie dojdzie, ponieważ każdy z nas ma bardzo szczelnie wypełniony grafik. Zwłaszcza Mikael, który jest cały czas na trasie. Katatonia też wyruszyła w długą trasę – wymienia muzyk, pozostawiając jednak iskierkę nadziei. – Naprawdę bardzo chciałbym zagrać trasę z Bloodbath. Chciałbym też bardzo, abyśmy wydali nową płytę. Wszystko sprowadza się do tego, czy będziemy mieli czas na to, aby się tym zajmować – kończy. Sytuacja staje się nieco skomplikowana, ponieważ podstawowe kapele Renksego i Nyströma oraz Åkerfeldta wchodzą na coraz wyższe obroty… ale Bloodbath również! Na początku XXI wieku grobowy death metal po szwedzku wciąż nie jest czymś niesamowicie popularnym, aczkolwiek w dobie coraz większej mody na retro – obecnej w metalu po dziś dzień – zaczyna być bardziej doceniany. No i jeszcze jedno: zespół podświadomie staje się może niekoniecznie poważniejszy, aczkolwiek bardziej sprofesjonalizowany. „Resurrection…” cechuje pełniejsza od poprzednika produkcja i nawet pisane dla beki teksty przybierają nieco inną formę. – Teksty napisane na „Breeding Death” były wręcz niedorzeczne, zwłaszcza „Furnace Funeral”. Ot, koleś zostaje upieczony, a potem zjedzony – mówi Åkerfeldt z dużym dystansem. – Na „Resurrection Through Carnage” nie zmieniłem tematyki, lecz stałem się lepszy w tym, co robiłem – zaznacza twórca. Słowem: Szwedzi stają przed szansą na pokonanie paru schodków i osiągnięcie nowego poziomu, na którą są gotowi. No, nie wszyscy.

ÅKERFELDT ODCHODZI, PRZETASOWANIA W EKIPIE

Na początku 2004 roku staje się rzecz dość oczywista – Mikael Åkerfeldt opuszcza szeregi Bloodbath. Dzieje się to akurat w momencie, gdy reszta zespołu ma gotową górę materiału z myślą o wydaniu kolejnego albumu. Materiału przygotowywanego już wcześniej. – Wszystko planujemy z prawie rocznym wyprzedzeniem, a ponieważ zawsze byliśmy zajętymi ludźmi, nie znamy innej rzeczywistości – tłumaczy schemat działania Dan Swanö. – Ciarki mnie przechodzą na myśl o ludziach, którzy marnują życie na oglądanie telewizji lub picie kawy, godzinami rozmawiając o pierdołach – pieczętuje swoje podejście muzyk. Wracając jednak do Åkerfeldta, jego decyzja zostaje przyjęta przez kolegów z pełnym zrozumieniem. – Jeśli weźmiemy pod uwagę poziom, na jakim obecnie znajduje się Opeth, to zdajemy sobie sprawę, że Mike nie mógł dłużej angażować się w jakąkolwiek działalność z Bloodbath – tłumaczy Nyström. – Wszyscy wiemy, że facet jest prawdopodobnie jednym z trzech najlepszych wokalistów deathmetalowych na świecie, więc szkoda, że odchodzi – dodaje. Jednak natura nie znosi próżni, a deathmetalowy wyścig musi trwać. Wewnątrz formacji dochodzi do przemeblowania. Dan przeskakuje z posady perkusisty na stanowisko gitarzysty. Jego miejsce zajmuje obiecujący perkusista, Martin Axenrot, który niedługo później… zasili skład Opeth. Nowy nabytek Bloodbath sprawdza się przy nagrywkach „Nightmares Made Flesh”, a kumple nie szczędzą mu komplementów. – Nasz nowy perkusista, Axe, jest niesamowity – zachwyca się Anders. – Ten koleś zaaranżował i nagrał wszystkie partie perkusji w dwa dni, nie słysząc utworów przed przyjściem do studia. Tak definiujesz profesjonalizm – mówi z dumą muzyk. Ponadto Mikaela w roli krzykacza zastępuje nie byle kto, bo Peter Tägtgren, kojarzony przede wszystkim z melodyjno-deathmetalowym Hypocrisy. W odróżnieniu od swojego macierzystego zespołu artysta nie dyktuje tu warunków ani nie zajmuje się, jak to ma w zwyczaju, produkcją wydawnictwa. – Peter musiał odczuć sporą ulgę, ponieważ na płycie zajmuje się wyłącznie obowiązkami wokalnymi – twierdzi Nyström. Jednocześnie jego głos jest kojarzony z innymi rejestrami niż u poprzedniego krzykacza, bo w Hypocrisy dominuje skrzek, a nie bulgot. Okazuje się jednak, że świetnie odnajduje się w swojej roli. – Byliśmy dość zaskoczeni jego głosem na albumie. To było dokładnie to, czego chcieliśmy – głęboki, gardłowy ryk – zapewnia Renkse.

„NIGHTMARES MADE FLESH WYCHODZI” I WPRAWIA W ZDUMIENIE

Zmiany w składzie nie są jedynymi, jakie przechodzi Bloodbath. Okazuje się, że muzyka również ulega modyfikacji. „Nightmares Made Flesh” pojawia się na półkach sklepowych 27 września 2004 roku i zaskakuje. To wciąż przebojowy, dosadnie agresywny death metal, lecz bardziej zniuansowany, zaawansowany technicznie, a do tego brutalniejszy. Nie mamy już do czynienia z beztroskim kopiowaniem szwedzkich pionierów, ale z wykształceniem autorskiego stylu. – Myślę, że ma to wiele wspólnego z produkcją albumu. Tym razem postawiliśmy na bardziej amerykańskie brzmienie, które jest o wiele czystsze niż szwedzkie – tłumaczy wszelkie zmiany Anders. – Wciąż jest wyraziste i mocne, a w porównaniu z wieloma innymi wydawnictwami daje poczucie ciosu w twarz – rzuca na koniec twórca. Ale nie chodzi wyłącznie o produkcję. – Chcieliśmy iść naprzód i rozwijać się. Doszliśmy do ściany z oldschoolowym podejściem, więc nowy album musiał zawierać trochę innych rzeczy, jest o wiele bardziej zróżnicowany i interesujący – zauważa Renkse. Cóż, chłop ma rację. Już od eksplozji blastów w otwierającym „Cancer of the Soul” słuchacz czuje, że to zupełnie inne Bloodbath niż jeszcze dwa lata wcześniej. Dalej jest tylko lepiej. Zaskakują blackmetalowe tremola w „Outnumbering the Day” czy zmiany tempa w d-beatowym „Year of the Cadaver Race”, a utrzymane w średnim tempie na modłę hitów Cannibal Corpse lub Obituary „Eaten” staje się wizytówką grupy. Po dziś dzień nie doszło do występu Bloodbath bez tego numeru zagranego na finał. – Gdybyśmy tego nie zagrali, byłoby to tak dziwne, jakby Toto nie zagrało „Africa” – tak dekadę później podczas jednego z koncertów rzeczony utwór zapowie obecny wokalista zespołu, Nick Holmes. Century Media może być dumne ze swoich podopiecznych. Album spotyka się z przytłaczająco dobrym odbiorem. To co, pora zagrać jakiś koncert? 

KONCERTY I PEŁNA PROFESJONALIZACJA

Bloodbath wchodzą w 2005 rok ze świetną, wciąż świeżą płytą na koncie, ale i kolejną zmianą – również z gatunku tych do przewidzenia. Tägtgren żegna się z kolegami, by móc konsekwentnie robić swoje w Hypocrisy, Pain i oczywiście jako producent. Nic zaskakującego. Swanö już po premierze „Nightmares Made Flesh” wspomni, że Peter nie pobędzie w zespole zbyt długo z powodu natłoku innych zajęć. Rzecz w tym, że trzeba pilnie znaleźć wokalistę na – jak się wtedy wydaje – jedyny koncert grupy. I to na największym metalowym festiwalu, czyli Wacken. Skoro ma być to jednorazowa akcja, ogarnia ją stary przyjaciel, Mikael Åkerfeldt. Występ wypada pomyślnie i zostaje zarejestrowany, a następnie wydany jako DVD „The Wacken Carnage”. Jeśli pragniecie perfekcyjnego destylatu szwedzkiego metalu śmierci na żywo, lepiej byście się z tym zapoznali – szkoda, że będzie on pierwszym i ostatnim dla Swanö, który chwilę potem zostanie wyrzucony z kapeli. Bloodbath zasilają panteon deathmetalowych gwiazd. Niedługo później Åkerfeldt wróci do składu jako stały członek (ledwie na parę lat, zastąpi go Nick Holmes), a formacja rozpocznie coraz intensywniejsze koncertowanie. Co prawda głównie festiwalowe, ale jednak. Obecnie ten szwedzki monolit to już duża nazwa i marka sama w sobie. A pomyśleć, że zaczęło się od rzygania na ścianę…

Łukasz Brzozowski

„Nightmares Made Flesh” i pozostałe wydawnictwa Bloodbath kupicie TUTAJ.

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas