Panzerfaust trafili na radary dzięki wydanej w 2020 „Render Unto Eden” i tak naprawdę już wtedy przedstawili się jako zespół na tu i teraz, dysponujący gotowym pomysłem na własne brzmienie. Odrzucając przesadnie dosłowny, militarny sznyt „War, Horrid War” zyskali na czytelności i przebojowości. Co do pomysłu na siebie: ze wszystkich blackmetalowych zespołów XXI wieku, które mogłyby stanowić punkt odniesienia dla innych, najwęższego grona sensownych naśladowców doczekał się ten, którego dorobek rzadko prowokuje reakcje inne niż czołobitność, czyli Mgła. Panzerfaust jest jedną z nielicznych nazw, które potrafią umiejscowić się w tej estetyce w sensowny i – w miarę możliwości – autorski sposób. Akurat na „Render Unto Eden” tych cytatów z materiału źródłowego było nieco zbyt wiele; pod kątem gry dynamiką i pokrewieństwa melodii to najbliższa Mgle płyta grupy, a skutkiem ubocznym tego podobieństwa była też granicząca z efekciarstwem nośność – nie napiszę, że niepotrzebna, ale na pewno mało naturalna, biorąc pod uwagę, że ledwie rok wcześniej ten sam zespół wydał „War, Horrid War”, która z przebojowością nie miała absolutnie nic wspólnego. Następnie na „The Astral Drain” Panzerfaust odbili w jeszcze innym kierunku – to wybitnie perkusjocentryczna płyta, skupiona na rytmie, transie i dusznej atmosferze, trochę pokrewnej tej z „Melinoë” Akhlys. Jak na tym tle wypada nowy materiał?
„To Shadow Zion” jest typową płytą środka, co wbrew pozorom nie ma nic wspólnego z asekuranckim podejściem. Przeciwnie: wypośrodkowanie wszystkich, często sprzecznych ambicji poprzednich nagrań Panzerfaust nosiło znamiona samobójczej misji i nie sądzę, by zespół podjął się jej świadomie. Dotychczasowe dokonania Kanadyjczyków kończyły o krok od świetności, bo zawsze było w nich czegoś za dużo albo za mało. Na „To Shadow Zion” obyło się bez takich dylematów. „When Even The Ground is Hostile” to najbardziej jadowity utwór Panzerfaust od czasów „War, Horrid War”, tyle że pozbawiony jednowymiarowości tamtego materiału; „The Hesychasm Unchained” rozpędza się przez dobre sześć minut, żeby w końcówce zaatakować riffem na poziomie tego, który zamykał „Pascal’s Wager” z dwójki; swada, z jaką w „The Damascene Conversions” wpleciono bliskowschodnie wątki, świadczy z kolei o kompozytorskim polocie porównywalnym z polotem, który pozwalał Misotheist zamykać „For the Glory of Your Redeemer” – utworem trwającym nieco ponad kwadrans. Dość podniośle (zaskakująco, biorąc pod uwagę, że jak na przedstawicieli przepastnej szuflady o nazwie atmosferyczny BM Panzerfaust uderzają w takie tony bardzo rzadko, jeśli w ogóle) robi się w numerze tytułowym, ale spokojnie – wystarczy rzucić okiem na tekst, a w nim psy powracające do własnych rzygowin, by wiedzieć, że żadnego catharsis tutaj nie będzie. I dobrze.
Abstrahując od rozważań, czy takie potężne tekstowe koncepty są potrzebne komukolwiek innemu niż ich twórcom, cały cykl „The Suns of Perdition” wypada postrzegać jako wielki sukces Panzerfaust. Cztery więcej niż dobre płyty wydane w przeciągu sześć lat, a przede wszystkim symboliczny przeskok: od rzemieślników do kapeli, która w ramach dość oklepanego brzmienia zdołała sobie wyrobić własną niszę. „To Shadow Zion” raczej nie jest najbardziej błyskotliwym nagraniem zespołu, natomiast brzmi jak Panzerfaust, nikt inny, co prawdopodobnie stanowi jej największy atut.
Adam Gościniak
(Eisenwald, 2024)
zdj. materiały zespołu