Płyty, bez których nie byłabym sobą: Małgorzata Penkalla (Enchanted Hunters/Róża)

Dodano: 05.03.2024
Do pierwszego w tym roku odcinka naszego płytowego cyklu zaprosiliśmy Małgorzatę Penkallę, która muzycznie zajmuje się różnymi odcieniami popu – od tych okołosynthowych (Enchanted Hunters) aż po indie (Róża). Sprawdźcie, dlaczego kocha Type O Negative, co daje jej hyperpop i dlaczego to właśnie The Cure pozwoliło jej odkrywać nieco weselsze rzeczy.

Płyta, dzięki której zapragnęłam zostać muzyczką:

Mark Snow – “The Truth And The Light: Music From The X-Files”:

Miałam 12-13 lat, byłam WIELKĄ fanką serialu “Z archiwum X” i po kilku latach szkoły muzycznej wiedziałam, że nie jest mi pisana kariera skrzypaczki. Słuchając tego soundtracku, uświadomiłam sobie, że mogę w przyszłości zajmować się muzyką na swój sposób, a szeroko pojęte “komponowanie” brzmi jak wymarzona praca.

To śmieszne, bo wróciłam do tej płyty po ponad dwóch dekadach i wciąż pamiętam każdą nutkę. Jest tu zestaw rzeczy, które nadal lubię – trochę sonorki, ambienty, dziwne najntisowe klawiszowe brzmienia, czasem jakiś neoklasyczny elemencik, creepy atmosfera.

Płyta, której się wystraszyłam przy pierwszym odsłuchu:

Biorąc pod uwagę, że zaczęłam w miarę świadome słuchanie muzyki od ścieżki dźwiękowej do Z archiwum X, to niełatwo mnie przestraszyć. Ale mam taki zespół-nemezis, który bardzo szanuję, ale nie mogę go słuchać w dużych dawkach, bo po prostu sprawia, że czuję się nieswojo we własnej skórze, i tym zespołem jest Radiohead. Więc powiedzmy, że “Kid A” to będzie ta płyta. Jest coś w wypadkowej tembru Thoma Yorke’a, pięknych ambientów, zajebiście użytych dysonansów, że kiedy słucham tej płyty, to trochę za mocno czuję CIĘŻAR BYTU, własną skończoność, oddech śmierci na karku i tak dalej.

Płyta, która zmieniła moje postrzeganie danego gatunku lub muzyki w ogóle:

Trudno to sobie wyobrazić (hehe), ale w młodości byłam straszną klimaciarą. Jak coś nie było spowite we mgłę i czarne koronki, to mnie w ogóle nie interesowało. Do czasu, gdy poznałam The Cure. No i oczywiście, ich pierwsze albumy to jest raczej chłodna, ponura muza, ale już na etapie “Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me” to zespół rozbrykanych słodziaków. Numer “Why Can’t I Be You” pokochałam wielką miłością, a jeden z późniejszych albumów, “Wish”, również. Jakby ktoś mnie wyciągnął z pieczary i przewietrzył. Potem już byłam gotowa na wszystkie britpopy, dreampopy i ogólnie popy tego świata (mogłabym tu zrobić żart o moim mężu, ale nie zrobię!).

Płyta, która definiuje to, kim jestem jako człowiek:

Oj, nie wiem, bo nie myślałam o muzyce w takich kategoriach, przynajmniej poza wczesną młodością. W muzyce raczej szukam dobrych pomysłów, zaskoczenia, przygody, nie muszę się z nią identyfikować, więc jeśli jest taka płyta, to raczej po prostu któraś z tych, które sama nagrałam. Niech będzie “Dwunasty dom” Enchanted Hunters – tam jest dużo osobistych tekstów o jakichś moich problemach, ale też dużo rzeczy, które jako człowiek-muzyk po prostu lubię – popowe melodie, zagraniczne akordy, zwroty akcji, stare synthy.

Płyta, która może być ścieżką dźwiękową dowolnej imprezy:

Nie wiem, czy dowolnej, ale tam, gdzie chodzę imprezować, leci głównie hyperpop i style pokrewne. Lubię tańczyć, a taka hiperaktywna, ekstatyczna, hałaśliwa muzyka robi mi dobrze w ciele i serduszku. Mogę skakać do tego do rana. Nie mam chyba jakiejś jednej wybranej płyty, więc jako propozycję daję po prostu składankę “PC Music Volume 1”. Ta płyta ma już 9 lat. Nie rozumiem, jak to się stało.

Płyta z najbardziej życiowymi tekstami:

Bardzo trudne pytanie, chyba słuchałam mało o życiu, ale ostatnio katowałam nową EP-kę Wczasów – “Program” i myślę, że tam jest taki rodzaj życiówy, który mnie bardzo wzrusza. Na przykład “Chwila” – to jest takie odnajdywanie radości w morzu przypału, siła przyjaźni, czerpanie energii z bycia wśród ludzi. Pewnie też przemawia przeze mnie to, że chłopaków dobrze znam i te numery są w 100% zgodne z tym, jacy oni są prywatnie, a są świetnymi przyjaciółmi, uważnymi obserwatorami i mają w sobie bardzo dużo woli życia.

Płyta, którą uwielbiam, choć nikt by mnie o to nie posądzał:

Biorąc pod uwagę moje poprzednie wynurzenia, to nie będzie wcale takie zaskakujące, ale jeżeli ktoś mnie zna z funkcjonowania “w niezalu” czy bycia, ekhem, porcys darling, to może się trochę zdziwić – kocham “October Rust” Type O Negative. Uważam, że ten zespół został niesprawiedliwie potraktowany przez publiczność tylko dlatego, że był popularny wśród kobiet, miał na czele gościa o sexy imidżu i grał ładne melodie. Ale kto ma uszy, ten wie – ta płyta to jeden dobry pomysł za drugim. Brzmienia, które zahaczają o dreampop/shoegaze, poezja, hałasy, klimacik, beka, wszystko naraz. Słucham tego co roku na jesień i nie przestanę!

Płyta, której słuchania nie życzyłabym najgorszemu wrogowi:

Tu powinnam napisać coś w stylu „nie słuchaj My Bloody Valentine/Stereolab/Prince’a, bo potem już nic innego ci się nie spodoba”, ale ekscytujące płyty robią coś dokładnie odwrotnego – otwierają ci dziurę w sercu, która potem zasysa tylko więcej i więcej muzyczki. Więc nie wiem, jak tu odpowiedzieć, a jebać po jakichś płytach też mi się nie chce – komuś się nie spodoba, to sobie przeskipuje. 

zdj. Mariusz Frąckiewicz, PhotoConcert Poland

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas