Płyty, bez których nie byłbym sobą: Łukasz Lipski (Gash Faith)

Dodano: 29.11.2024
Dawno nie odkurzaliśmy tego cyklu, ale na potrzeby przepytania Łukasza Lipskiego z industrialowo-metalowego Gash Faith (a także z Jadu i nie tylko) musieliśmy go wykopać. Jest tu miłość do Godflesh i niechęć do Dżemu oraz wiele innych rzeczy. Miłej zabawy!

Płyta, dzięki której zapragnąłem zostać muzykiem:

Nie uważam się za muzyka, ale płyty, dzięki którym zapragnąłem grać muzykę, to chyba Metallica – „Load” i The Prodigy – „Fat of the Land”. Oba tytuły wychodziły w podobnym czasie. Pamiętam, że poznałem je około szóstej-siódmej klasy podstawówki. Sprawiły, że ogólnie zacząłem interesować się muzyką, również pod kątem wykonania. Była tam dzikość i trochę wycieczka w nieznane, mroczne zakątki świata sztuki i ekspresji. Oczywiście to wszystko w oczach trzynastolatka. W późniejszych latach niezbyt często się interesowałem późniejszą twórczością tych zespołów. 

Płyta, której się wystraszyłem przy pierwszym odsłuchu:

Możliwe, że był to jakiś soundtrack do horroru, słuchany w podstawówce. Możliwe, że był to „Omen”. Wspaniała ścieżka – majestatyczna, dostojna oraz budząca respekt i dzięki temu też wroga.

Płyta, która zmieniła moje postrzeganie danego gatunku lub muzyki w ogóle:

Jeśli chodzi o ekstremę, jest to Revenge – „Attack.Blood.Revenge”. Każdy inny war/black/death metal to przy tym muzyka z dobranocki. Revenge stanowi esencję wojny i chaosu przekutych w dźwięki i wizję. Przy tym pytaniu nie wyobrażam sobie też, abym nie wymienił nazwy The Rita. Dosyć długo zajęło mi wdrożenie się w twórczość tego projektu. The Rita praktycznie był jedną z osób, które stworzyły harshnoise’ową ścianę dźwięku.

Płyta, która definiuje to, kim jestem jako człowiek:

Nie ma takiej płyty. Albo inaczej – to, co definiuje człowieka, nie może być jedną składową i tym bardziej z jednej dziedziny. Definiuje mnie na pewno muzyka, jaką gram, ale na pewno bardziej np. bycie ojcem. Praca również stanowi istotną część mojego życia. Jeśli już miałbym wybrać jakiś tytuł, kierowałbym się wymiarem lirycznym/wizualnym, niż wyłącznie muzycznym. Postawiłbym na Godflesh – „Streetcleaner”.

Płyta, która może być ścieżką dźwiękową dowolnej imprezy:

Nie cierpię imprez, nie chodzę na nie. Ale jeśli już miałbym przedefiniować to na swoją modłę, byłoby to oldschoolowe rave techno z lat 80. i 90., czyli coś z tzw. white label music oraz ciężkie duby, np. The Bug – „Fire”.

Płyta z najbardziej życiowymi tekstami:

Kontrowersyjnie powiedziałbym, że płyty Revenge, ale też nie można tego brać ich jeden do jednego jako motto życiowego. Bardzo lubię również teksty Soft Kill – mnóstwo w nich mroku, emocji i przeżytych tragedii. Nie zaskoczę chyba też, jeśli powiem, że uwielbiam teksty Godflesh – totalny nihilizm.

Płyta, którą uwielbiam, choć nikt by mnie o to nie posądzał:

Lady Gaga – „Born This Way”

Świetnie napisana oraz wyprodukowana płyta. Też przywołuje na myśl to, co najlepsze z lat 80., więc wjeżdża trochę nostalgia. 

Płyta, której słuchania nie życzyłbym najgorszemu wrogowi:

Prawdopodobnie coś zespołu Dżem lub cokolwiek z gatunku ska. Słuchanie tego byłoby dla mnie torturą.

zdj. materiały artysty

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas