Płyty, bez których nie byłbym sobą: Michał Stępień (Owls Woods Graves)

Dodano: 03.06.2025
Frontman Owls Woods Graves, a także muzyk takich składów jak m.in. Mgła czy Alembik, opowiada nam o płytach, które go ukształtowały.

Płyta, dzięki której zapragnąłem zostać muzykiem:

Metallica „Garage Inc.”

Kiedy kupiłem tę kasetę, była dla mnie czymś w rodzaju encyklopedii muzyki, do której nie miałbym dostępu w żaden inny sposób. Nie miałem wtedy kablówki czy starszych kolegów, więc dostęp do czegokolwiek ciekawszego był całkowicie niemożliwy. Ta taśma otworzyła mi oczy na mnóstwo zespołów, o których nie dowiedziałbym się z innych źródeł – Discharge, Misfits, Mercyful Fate, Nick Cave. Dodatkowo sporo z tych kawałków była naprawdę bardzo prosta, możliwa do nauczenia się ze słuchu. To był chyba pierwszy moment, jak wziąłem gitarę klasyczną leżącą w domu i zaczynałem naśladować to, co usłyszałem.

Płyta, której się wystraszyłem przy pierwszym odsłuchu:

Akercocke „Goat Of Mendes”

Znałem już na tym etapie trochę muzyki black- czy deathmetalowej, jednak kawałek „Serpent” był dla mnie i tak straszliwym ciosem. Intrygowało mnie to tremolo grane na czystym kanale i dziwaczne wycia, głębokie, jakby rytualne tomy. Początkowo bałem się tej płyty, ale wciągała mnie i hipnotyzowała strasznie. Do dziś uważam, ze to strasznie niedoceniony album. Jeden z moich ulubionych, jeśli chodzi o muzykę ekstremalną.

Płyta, która zmieniła moje postrzeganie danego gatunku lub muzyki w ogóle:

Deathspell Omega „Paracletus”

W okolicach 2005 roku miałem ogromny kryzys, jeśli chodzi o black metal. Uważałem go za całkowicie martwy gatunek. W szczytowym okresie powstawały wielkie płyty, potem doszło do ewolucji w różnego rodzaju eksperymenty i progresje z lepszym lub gorszym skutkiem. Byłem przekonany, że nurt zjadł swój ogon i zdechł raz na zawsze. Potem między 2008 a 2011 rokiem zacząłem odkrywać płyty, które udowodniły mi, że można „cofać się do przodu”. Można wracać do korzeni gatunku, ale rekonstruować je w inny sposób, nie popadając jednocześnie w kanibalizm, plagiaty i granie w kółko tych samych standardów. Nie trzeba ciągle dodawać kolejnych elementów i pompować barokowej bańki, elementy można odejmować, formuły upraszać. Takie zespoły jak Mgła, Glorior Beli, Watain, Funeral Mist, Svartidaudi czy Deathspell Omega dały mi wtedy jako słuchaczowi ważną lekcję tego, gdzie możesz iść, jak wydaje ci się, że droga się już kończy.

Płyta, która definiuje to, kim jestem jako człowiek:

Za Siódmą Górą – Rogalów „Piosenki Ku Pokrzepieniu Serc”

Bardzo trudno mi uzasadnić ten wybór, ale za każdym razem, jak zaczyna się wiosna jadę na rower za miasto, puszczam ją sobie na słuchawkach i mam wrażenie, że moja jaźń resetuje się do ustawień fabrycznych.

Płyta, która może być ścieżką dźwiękową dowolnej imprezy:

Bal-Sagoth „Power Cosmic”

To ścieżka muzyczna imprezy, która umiera w agonii. Od pierwszych dźwięków ludzie niezależnie od subkultury i gustów muzycznych zaczną stopniowo wymiksowywać się i uciekać do domów. Polecam jeszcze chodzić za nimi i tłumaczyć im lore tekstów – wyjdą jeszcze szybciej. Muzyka zadziała jak sito na normików i dokona naturalnego gatekeepingu imprezy. Jeżeli ktoś to przetrwa i zostanie, to będą to najprawdziwsi dźwiękowi masochiści, dziwacy i pomyleńcy, z którymi będziesz mógł dobrze spędzić czas.

Płyta z najbardziej życiowymi tekstami:

Coil „Ape of Naples”

Rozmawiałem kiedyś z koleżanką i powiedziała mi o pewnej płycie, że dzięki słuchaniu jej zapomina, że jest śmiertelną istotą. Taki i dla mnie jest cel dobrej muzyki. Teksty powinny być tak nieżyciowe, jak tylko jest to możliwe. Płyta to nie-poradnik z gatunku self-help. A co do pobierania z niej jakichś cennych lekcji, to ujmę to tak: Some people can read War and Peace and come away thinking it’s a simple adventure story. Others can read the ingredients on a chewing gum wrapper and unlock the secrets of the universe.

Płyta, którą uwielbiam, choć nikt by mnie o to nie posądzał:

Choir Boy „Passive with Desire”

Moja wiedza o synthpopie i okolicach jest symboliczna, klasyki gatunku generalnie nie znam. To, czego słucham, to bardzo pojedyncze, niezwiązane ze sobą rzeczy, ale cokolwiek zrobi Choir Boy, całkowicie mnie defragmentyzuje. Z drugiej strony mam tak dużo różnych guilty pleasures, że już nawet nie wiem, które byłyby dla kogo najbardziej szokujące.

Płyta, której słuchania nie życzyłbym najgorszemu wrogowi:

Jandek „Shadow of Leaves”

Niech to będzie ulubiona płyta tej osoby, ale niech perkusja będzie przesunięta o jedną ćwierćnutę w stosunku do całej reszty. A jeśli mam podać coś konkretnego to nie wiem. Ja się dobrze bawię słuchając złych płyt, czasami wolę słuchać złej muzyki niż dobrej. Jeżeli miałbym kogoś związanego w swoim mieszkaniu i miałbym go torturować czymś, co mam na fizycznym nośniku, to byłby to Jandek „Shadow of Leaves”.

zdj. Janek Fronczak

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas