“Po prostu więcej tego samego” – wywiad z Chainsword

Dodano: 08.03.2024
Na “Born Triumphant” Chainsword w dalszym ciągu biją pokłony przed Bolt Thrower, ale obecnie trudno nazwać ich bezczelnymi kopistami legendarnego brytyjskiego składu. Warszawscy deathmetalowcy brzmią potężniej i melodyjniej niż poprzednio, ale rewolucje ich nie interesują. Dlaczego? Tego dowiecie się już z rozmowy.

Powiedziałbyś, że obecne priorytety w Chainsword różnią się od tych, które miałeś w głowie, gdy zakładałeś zespół?

Jak najbardziej, bo po drodze wydarzyło się sporo rzeczy, o których nawet nie śniłem. Nie wyobrażałem sobie, że dojdziemy do etapu nagrywania drugiej płyty, nie myślałem też o tym, że znajdą się ludzie spoza Polski, którzy będą chcieli nas słuchać, więc koleje losu tego zespołu są bardzo zaskakujące. W znaczącej części na plus, byśmy mieli jasność. Do tego wszyscy jesteśmy dość mocno zaangażowani w promocję nowej płyty. W przeszłości ogarniałem wszelkie sprawy z tych okolic sam, a tymczasem dostrzegam u reszty składu bardzo podobną ekscytację wynikającą z tych działań, więc oczywiście bardzo się cieszę. 

Wiele zespołów z biegiem czasu w naturalny sposób rośnie – naprawdę nie przypuszczałeś, że was też to spotka?

Niekoniecznie, bo nie zakładaliśmy tego zespołu z żadnym konkretnym założeniem. Tzn. założenie było jedno – grać death metal w stylu zbliżonym do Bolt Thrower i dorzucić do tego teksty plus otoczkę z gry Warhammer, którą uwielbiam, bo mentalnie mam 16 lat. Oczywiście chodziła mi też po głowie bardzo dokładna konwencja, jaką mielibyśmy obrać, pisząc numery (czyli właśnie Bolt Thrower), ale wiadomo, że gdy robisz coś w kilka osób, plany zawsze ulegają zmianom. Mówiąc w skrócie: nie spodziewałem się, w jak fajnym kierunku to wszystko pójdzie. 

Uważasz, że ciepłe przyjęcie “Blightmarch” napędziło resztę składu do działania?

Z pewnością. Dla przykładu nasz gitarzysta, Herr Hoffmann, jest totalnym bogiem metalu – serio, koleś ma taki talent, że stało się to już małym zespołowym inside jokiem. Chłopak się czerwieni, gdy nieprzerwanie prawimy mu komplementy. A dlaczego o tym mówię? Bo prócz talentu ma też imponujący etos pracy, więc nieustannie pisze nowe riffy i wyskakuje z ciekawymi pomysłami. Bardzo go doceniam, bo jest człowiekiem który potrafi wstać i od razu odgrywać od góry do dołu numery Symphony X (razem z solówkami), byleby wciąż zachować świeżość warsztatu i umiejętności, świetna sprawa. 

Co z resztą?

Chainsword to taki trochę samonapędzający się zespół. Jeśli jakikolwiek artysta bądź wyrobnik prezentuje światu dzieło, które spotyka się z jakimś zainteresowaniem, naturalnym jest, że chce robić więcej, lepiej i częściej. Dokładnie do czegoś takiego doszło w naszych szeregach, co w pełni rozumiem i wyjątkowo mi z tego powodu dobrze.

Chciałem ustalić wątek priorytetów, ponieważ nowa płyta nie jest rewolucyjna w stosunku do debiutu, ale na pewno bardziej melodyjna i złożona. Subtelny rozwój to wasza motywacja do utrzymywanie radości z grania?

Nie wiem, czy to motywacja, bo jeśli mam być zupełnie szczery, niespecjalnie potrzeba mi motywacji. Od dawna gram w wielu kapelach jednocześnie, więc gdy jakieś spektrum moich zainteresowań idzie w danym kierunku, skupiam się na tym z zespołów, w którym do tej ścieżki mam najbliżej. Przebiega to u mnie wyjątkowo naturalnie.

To inaczej: jak “Born Triumphant” ma się do debiutu?

Ma się tak, że ilekroć go komuś wysyłam, tłumaczę, że to po prostu więcej tego samego. Mówiąc poważniej: alienowanie swojego słuchacza nie jest moim zdaniem niczym dobrym, dlatego cieszę się z obecnego profilu działalności Chainsword. Robimy swoje, czasami dodajemy coś nowego, ale generalnie mamy bardzo jasny i klarowny styl. Bardzo mi z tym faktem wygodnie. 

Jakie masz z tego korzyści?

W takiej sytuacji każdy może poznać twój zespół w dowolnym momencie działalności i wiesz, że nie musisz stawać na głowie, by go komuś sprzedać. Jeśli spotkałbym teraz na jakimś festiwalu pijanego Czecha i zapytał, czy lubi Bolt Thrower – a pewnie lubi, bo wszyscy lubią Bolt Thrower – to wiem, że mógłbym od razu polecić mu nasz dowolny album. Bez żadnego recytowania biografii, tłumaczenia zwrotów stylistycznych… Po prostu – lubisz rzecz X, polubisz i nas. 

Nie przeszkadza wam łatka dzieci Bolt Throwera?

Nie, ponieważ to nasze główne źródło inspiracji, sami sobie przypięliśmy tę łątkę, więc to oczywiste, że jest między nami sporo podobieństw. Jednocześnie też muszę powiedzieć, że akurat muzycznie nie nazwałbym nas copycatami Bolt Thrower, jednak potrafimy zrobić to wszystko coraz bardziej po swojemu, więc także rozpatruję to w kategoriach atutu. 

W takim razie jak myślisz, dokąd może zaprowadzić wojenno-Bolt Throwerowa ścieżka, którą podążacie? Czy jest w niej miejsce na niespodzianki?

Już nawet teraz jest sporo zaskoczeń i to takich naprawdę fajnych, więc przyjmuję je z otwartymi ramionami. Na przykład nasz basista (Wütender Ente – red.) jest konkretnym weebem, dlatego jeden z utworów na nowej płycie zawiera fragment inspirowany openingiem do jakiegoś anime. Oczywiście wszystko w pełni deathmetalowej wersji – bez klawiszków, syntezatorków i orkiestry. Słowem: co poniektóre z naszych źródeł inspiracji potrafią być wyjątkowo niecodzienne, nawet jeśli finalnie formatujemy je tak, aby pasowały do tego, co akurat gramy. 

Nigdy nie ma pokusy, by skorzystać z osobliwego źródła inspiracji i jednocześnie z nim zaszaleć?

Kiedyś przeczytałem mniej więcej takie zdanie: “Jeśli przychodzisz do klubu golfowego, aby grać w krykieta, jest to niegrzeczne” – mniej więcej na takiej zasadzie postrzegam Chainsword. Nie chcemy się drastycznie zmieniać i jakoś wyraźnie odchodzić od rdzenia naszej działalności. Dobrze mi tak, jak jest teraz. Ludzie poniekąd oczekują, byśmy utrzymywali dość jasną ścieżkę i sami tego chcemy, więc wszystko gra. Kocham ser – serio, w 90% składam się z sera – dlatego gdybym kupił parę plastrów czegoś, co nagle serem nie jest, a udaje, że jest, czułbym się oszukany. 

Poza Polską również istnieje sporo zespołów zakochanych w Bolt Thrower, ale jeden z nich wybija się najmocniej – Frozen Soul. Uważasz, że jakościowo od nich nie odstajecie? 

NIe zapędzałbym się z tymi porównaniami, bo jednak wychodzimy z nieco innych realiów. Grając w USA (czyli państwie, gdzie dostępność dobrych producentów oraz instrumentów jest dużo szersza niż u nas) i wydając muzykę przy wsparciu Metal Blade Rec., z góry masz łatwiejsze zadanie. Chcę po prostu przekazać, że oczywiście nie brzmimy tak bardzo światowo, bo z oczywistych przyczyn jest, jak jest. 

Polska wypada blado na tle reszty świata?

Czy ja wiem? Jest u nas sporo fajnych kapel i generalnie uważam, że Chainsword całkiem zgrabnie wpisuje się w polskie podejście do death metalu. Polska generalnie to jakość sama w sobie, jeśli już rozmawiamy o metalu jako takim. Znam osobiście przynajmniej kilka osób z bardzo dalekich stron (od Brazylii aż po Japonię), które wpadały nad Wisłę w odwiedziny albo nawet zamieszkiwali tutaj, bo powaliła ich kondycja naszej sceny muzycznej. To mówi bardzo dużo. 

Skoro już ugryźliśmy ten temat: przed mniej więcej dwoma laty zauważalny renesans death metalu dotarł także do do naszego kraju – ugrywacie coś z tego tytułu?

Nie widzę jakiegoś specjalnego wskrzeszania death metalu w Polsce, ale generalnie ostatnimi czasy pojawia się u nas mnóstwo młodych świetnych kapel metalowych w różnych nurtach. Na przykład taki Wielki Mrok – super zespół, bardzo nietypowy, a jednocześnie retro. Trochę black metal, trochę punk. Zupełnie szczerze: widzę u nas przede wszystkim modę na retro, a nie na death metal. Z drugiej strony wyrasta też sporo składów z okolic technicznego thrashu, więc dzieje się. 

Czyli death metal wciąż w cieniu?

Trochę tak, ale nie ma w tym nic złego. Uważam, że death metal cieszy się w Polsce stałym poziomem popularności i raczej nie traci niczego, jeśli na scenie dominują wówczas inne rzeczy. 

Kiedy produkowaliście “Blightmarch”, twoim życzeniem było uzyskanie miksu podobnego do “Those Once Loyal”. Jakie plany na tym polu miałeś przy “Born Triumphant”?

Na pewno bębny miały brzmieć jeszcze potężniej. Co do reszty… Miks przebiegał dużo spokojniej, włożyliśmy w niego znacznie więcej pracy. Cegiełkę do tego dołożył zwłaszcza Hoffmann, który kilkukrotnie jeździł do Haldora (Grunberga, producenta – red.), by pewne rzeczy upiększyć lub poprawić. Obaj sprawili, że album brzmi świetnie, na pewno lepiej niż debiut. 

Myślisz, że Karl Willets czy Jo Bench byliby zadowoleni z tego, jak radzi sobie Chainsword?

Ja nie myślę – ja to wiem! Tak się składa, że mam Karla Willetsa w znajomych na Facebooku i kiedy tylko “Blightmarch” poszło w świat, wysłałem mu linka do albumu, na co zareagował okejką, więc mamy to!

Łukasz Brzozowski

zdj. materiały zespołu

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas