Poznajmy się: Blood Incantation

Dodano: 08.04.2025
Już od początku Blood Incantation uznawano za jeden z tych najbardziej intrygujących zespołów powstałych w czasie zauważalnego renesansu popularności death metalu. Ostatni krążek, „Absolute Elsewhere”, wzniósł ich – jak na ramy nurtu – do statusu gwiazd i dał im miano największej kapeli przewodzącej współczesnemu ruchowi metalu śmierci. Nie bez powodu. Ale mimo tego nie samym „Absolute…” Amerykanie stoją – poznajmy się!

W dyskografii Blood Incantation nie jest najważniejszy bowiem death metal lub – na przeciwnym biegunie – eksperymentowanie z formami odległymi od rzeczonej szuflady. Kluczowym elementem muzyki kwartetu jest to, co napędzało gatunkowych herosów w drugiej połowie lat 80. i w latach 90., a więc podążanie za głosem serca. Przecież te wszystkie ukochane przez nas ekipy od Morbid Angel przez Autopsy po Death czy Entombed nie postawiły sobie za cel uprawiania czegoś usadzonego w granicach tego czy innego nurtu. Po prostu wybrały granie tego, co akurat im w duszach rzęziło. Z bohaterami dzisiejszego odcinka jest podobnie.

PIERWSZA: „Starspawn” (Dark Descent Records)

Gdy Blood Incantation zadebiutowali „Starspawn”, zrobili bardzo dużo szumu w deathmetalowym środowisku, ale niekoniecznie poza nim. Na szersze uznanie przyszło im czekać jeszcze parę lat – do „Hidden History of the Human Race” – przy czym pierwszy krążek to brylowanie przede wszystkim w, nazwijmy to, swoim otoczeniu. Ale nawet wtedy było czuć, że Amerykanie nie są kolejną retro-kapelą emulującą oldschoolowe patenty i odcinającą kupony od nieswojej przeszłości. Załoga Paula Riedla nie kryła się ze swoimi inspiracjami, lecz zamiast wyciskać je jak gąbkę, przefiltrowała wszystko przez autorską wrażliwość. Już w tamtym okresie deathmetalowa tkanka (chyba najbardziej gęsta i chorobliwa w historii grupy) stykała się z psychodeliczną melodyką oraz elementami progresywnymi. No, ale właśnie – obecne w Blood Incantation od zawsze progowe tendencje nie były jakąś tam popisówką czy pokazem najbardziej zaawansowanych figur solowych. W ich przypadku podejście do bardziej ambitnych metalowych struktur służyło wyłącznie przygodowości materiału i zabieraniu słuchacza w różne odmęty tego niepokojącego świata przedstawionego na okładce. Wszystkie wspomniane wątki świetnie sumuje kilkunastominutowy utwór otwierający, a przede wszystkim jego druga część, czyli trzeci w kolejności „Hidden Species”. To tutaj dostajemy przeskoki od jaskiniowych riffów czy zamaszystych partii prowadzących aż po melodie godne najstarszej Katatonii. Tak to się właśnie robi.

NAJBARDZIEJ NIESPODZIEWANA: „Timewave Zero” (Century Media Records)

Dobra, trochę skłamałem z tą niespodziewaną. Blood Incantation nigdy nie kryli się z szerokim wachlarzem swoich inspiracji. Paul Riedl i koledzy podkreślali w wywiadach, że Tangerine Dream, berlińska elektronika i ambient to jedne z głównych składników ich diety. Ale w tym wszystkim niespodziewany był przede wszystkim timing premiery „Timewave Zero”, przez co szanuję ich nawet jeszcze mocniej. To 68-minutowe wydawnictwo buszujące w świecie kosmicznych krautów, równie kosmicznego ambientu, a do tego prog rocka przetłumaczonego na elektronikę było pierwszym wydanym w Century Media. Rozumiecie to?! Zespół przenosi się do fonograficznego giganta, wchodzi na bardzo wysokie obroty w kwestii koncertów i promocji, a zamiast kontynuacji poprzedniej „Hidden History…” ucieka z metalowej banieczki. Maksymalna odwaga. Oczywiście nie każdemu się ten ruch spodobał, jasna sprawa, lecz brawurowe podejście nie pogrzebało Blood Incantation, a wręcz przeciwnie – zjednało im nowych fanów, w niemałym procencie pochodzących spoza metalowych kręgów. No i najważniejsze, a więc efekt tej jednorazowej transformacji. Na „Timewave Zero” czteroosobowa formacja nie brzmi jak metalowcy zabierający się za nowe terytoria z pełną spiną, kwadratowymi aranżacjami i nieudolnością. Zamiast niezręcznych eksperymentów dostajemy tutaj pełen wrażeń lot w nieznaną orbitę. Muzycy doskonale wiedzą, co robią, z dużą zręcznością poruszając się po tej galaktyce. 

NAJWIĘKSZA? „Absolute Elsewhere” (Century Media Records)

Ten znak pytania nie pojawił się znikąd. W recenzjach czy najbardziej entuzjastycznych opiniach zapalonych fanów wręcz dominują głosy, że za sprawą nowej płyty Blood Incantation dotarli na szczyt, że wyprzedzili resztę deathmetalowego peletonu. Osobiście wstrzymuję się z tak radykalnymi opiniami, ponieważ od premiery krążka nie minął nawet rok, ale bez obaw mogę stwierdzić, że jest świetny. Mogę stwierdzić też, że nigdy wcześniej nie brzmieli tak ambitnie, lecz to oczywiście wiemy wszyscy. W największym skrócie „Absolute Elsewhere” jest syntezą wszystkich wątków z dyskografii tego składu. Mamy więc potężne deathmetalowe riffy, progrockowe poszukiwania oraz oczywiście wplecione w ten organizm ambientowe doświadczenia. W kwestiach syntezatorowych muzyków wspiera Nicklas Malmqvist z Hällas, a w drugiej części suity „The Stargate” swoje trzy grosze dokłada także Thorsten Quaeschning z… Tangerine Dream. Albo grubo, albo wcale. Na szczęście Blood Incantation przeskoczyli wysoko zawieszoną poprzeczkę. W najbardziej ekstremalnych fragmentach brzmią jak Morbid Angel z orbity pozaziemskiej. W progresywno-krautowo-ambientowych sekcjach prowadzą słuchacza za rękę przez najdziwniejszy, niepokojący, a przy tym fascynujący świat ze snu. Co najważniejsze, międzygatunkowe tranzycje i teleportowanie się z jednego segmentu do kolejnego wychodzi im po sprawnie. Słuchając tej płyty, nie myślicie sobie, że piosenka zmienia się co jakieś dwie minuty. Spójność i koherentność to jej ogromne plusy. Dzięki nim są teraz, gdzie są.

Płyty płytami, ale koncerty to już inna bajka. Na szczęście Blood Incantation na żywo prezentują się jeszcze bardziej brawurowo i jadowicie. Mamy farta, ponieważ Amerykanie bardzo lubią do nas wracać. Zagrali w Polsce już dziesięć koncertów, a zainteresowanie dwoma kolejnymi (odpowiednio – 27 kwietnia w Progresji i dzień później w Kwadracie) jest ogromne, więc nie prześpijcie szansy na kupno biletów. Jeśli się wahacie, to pomyślcie tylko, że gdy już się na jeden z gigów zabierzecie, doświadczycie podróży w nieznane. 

Łukasz Brzozowski

zdj. Julian Weigand

Bilety na koncerty Blood Incantation znajdziecie TUTAJ.

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas