Na początek must-have: Gatecreeper “An Unexpected Reality” (Closed Casket Activities)
Z pewnością wielu fanów zacznie pukać się w głowę, sugerując, że w tym miejscu powinno pojawić się “Deserted” lub ewentualnie “Sonoran Depravation”. Wychodzę jednak z założenia, że to właśnie ostatnia EP-ka Gatecreepera jest tym kluczowym, a przez to i najlepszym materiałem w ich dyskografii. Bo wspomniane wyżej tytuły są bardziej złożone i być może cięższe, ale momentami cierpią na nieznośne grzechy wielu metalowych produkcji: bywają przegadane, chciałoby się je skrócić… Sam Chase (autor każdego numeru na “An Unexpected Reality”) zrozumiał to w każdym calu, bo najświeższe – póki co – wydawnictwo Arizończyków równa się przede wszystkim maksymalizacji atutów i redakcji wszystkich zbędnych elementów. To maksymalnie sciśnieniowany, oparty na konkrecie death metal z charakterystycznym brzmieniem gitar, mocno hołdującym latom świetności Sunlight Studios, i pierwiastkiem hardcore-punkowym wyróżnionym jeszcze mocniej, niż w przeszłości. Lwia część tych kawałków to treściwe petardy trwające gdzieś w okolicach minuty, w których riffy ze schematu Dismember po amerykańsku stale ścierają się z d-beatem czy blastami. Zwolnień czy ugrzeczniania formuły nie odnotowano. Wyjątek stanowi wieńczący “Emptiness”, a więc death-doomowy kolos rozciągnięty do jedenastu minut, utwór zupełnie niestandardowy jak na Gatecreeper. Potężny, z naciskiem położonym na maksymalną dramaturgię, z niemal filmowym finałem, w którym udręczony ryk Masona do kompletu z łkającą melodią gitary idealnie sumują ten mini-album. Pozostaje tylko pogratulować.
Już się znamy – czas na coś nieoczywistego: Slut Sister “Raw Meat” (wyd. niezależne)
Na początek szybki rys historyczny: jedyna EP-ka Slut Sister nie jest materiałem nagranym przez Chase’a Masona, jakiego kojarzymy teraz. To nie był wyluzowany ziomek z okolicy, który chętnie poopowiada ci o ulubionych płytach z death metalem, by potem pojeździć z tobą na desce. Wówczas frontman z Arizony pełnoetatowo zajmował się przyswajaniem możliwie jak najcięższych narkotyków i zdecydowanym krokiem zmierzał na życiowe dno. W pewnym momencie wyprzedał nawet swoją pokaźną kolekcję płyt, by mieć za co kupować kolejne działki. “Raw Meat” to więc niezbyt przyjemny, ale jednak trafny obraz tego, gdzie muzyk znajdował się w tamtym czasie. Surowość materiału jest wręcz urocza, mimo że jednocześnie trudno uznać go za coś maksymalnie standardowego czy amatorskiego. Bo tutaj Slut Sister z powodzeniem krzyżują rozbujany stoner ze znacznie bardziej przygniatającymi partiami sludge’owymi, a na czubek tej góry lodowej wrzucają przebijającą się często motorykę hardcore’u. Mason, wtedy jeszcze nie do końca wyrobiony jako wokalista, radzi sobie w tej konwencji bez większych problemów, wyjąc do księżyca i nie zamartwiając się o technikę czy profesjonalizm. To po prostu piosenki z głębi najciemniejszych zakamarków serca, dlatego wszelkie modulacje we wrzasku Chase’a to nie żaden kompozytorski pragmatyzm, tylko zobrazowanie kolejnego wywrotu flaków, następnego narkotycznego widu. I jasne, “Raw Meat” nie przebija pod kątem poziomu jakiegokolwiek materiału Gatecreeper, ale jako ciekawostka wywiera wyjątkowo pozytywne wrażenie.
Kochasz metal? Udowodnij: Spirit Adrift “Curse of Conception” (20 Buck Spin)
Zaraz, zaraz – koleś powiązany głównie ze sceną deathmetalową (i w nieco mniejszym stopniu z hardcore’ową) nagle obsługuje bas w klasycznie heavymetalowym składzie? Coś tu nie gra… Tak naprawdę, to gra. Spirit Adrift jest zespołem wieloletniego gitarzysty Gatecreepera, Nathana Garetta, więc nic dziwnego, że chłop dokooptował sobie do składu Chase’a, a więc znajomego, którego już dobrze zna. Sam Mason powinien być zadowolony z takiego obrotu spraw, ponieważ “Curse of Conception” to chyba najlepszy materiał Spirit Adrift i jedna z kluczowych pozycji w kwestii renesansu oldschoolowego heavy metalu we współczesnych czasach. Druga płyta projektu z Austin to bowiem wciąż heavy metal, ale jednak popchnięty w kilku kierunkach. Oczywiście jest w tym mnóstwo przestrzeni na zamaszystą melodykę, wielkie refreny i triumfalne leady czy solówki, ale na tym arsenał grupy się nie kończy. W wielu miejscach sympatyczne gatunkowe klisze przełamuje wrzucony znienacka riff o doommetalowej wymowie, a jeśli tego wam mało, najcięższe momenty brzmią tu niemal deathmetalowo. Na koniec do stylistycznego tygla dorzucamy wielokrotne zjazdy w terytorium hardrockowe, które czyni piosenki jeszcze bardziej dynamicznymi oraz przebojowymi, i właściwie mucha nie siada. Następne albumy Garetta i spółki były nawet jeszcze doskonalsze aranżacyjnie, ale właśnie na “Curse of Conception” idealnie wyłapano równowagę między wszelkimi dobrodziejstwami klasycznego heavy a zapędzaniem się w inne rejony.
Natomiast jeśli chodzi o samego Chase’a, to na pewno wiadomo, że w ostatnim czasie ma ręce pełne roboty. Już w sierpniu wraz z Gatecreeperem obskoczy kilkanaście europejskich festiwali. Do tego dochodzą postępujące prace nad trzecią dużą płytą zespołu. I to nie w byle jakim towarzystwie – za produkcję odpowiada Kurt Ballou, a swoje trzy grosze dorzuca także Fred Estby, perkusista Dismember. Czy da się lepiej świętować nadchodzącą wielkimi krokami (już 11 sierpnia) jedenastą rocznicę trzeźwości? Chyba nie.
Łukasz Brzozowski
zdj. Jimmy Hubbard