Poznajmy się: Drab Majesty

Dodano: 19.05.2025
„Brzmią jak Duran Duran dla dziwaków” – rzucił beztrosko Kerry McCoy, gitarzysta Deafheaven, argumentując wzięcie tego intrygującego duetu na trasę koncertową po USA przed siedmioma laty. Drab Majesty już wkrótce wystąpią w Polsce i o ile środowisko alternatywne zna ich dobrze (grali u nas dziesięciokrotnie), o tyle metalowe mogło się nimi nie interesować. A warto. Poznajmy się!

Przede wszystkim – płyty Drab Majesty, które omówimy sobie poniżej, to jedno, ale koncerty to zupełnie inna rzecz. Lektura dowolnej nagrywki z ich występu pokaże wam, że to nie jest po prostu dwóch kolesi, którzy plumkają sobie swoje smutne melodie. Zamiast tego tworzą osobny świat, w którym słuchacz czuje się jak w czymś zupełnie obcym, nowym, a jednocześnie doskonale znanym. Ta ich niegasnąca miłość do lat 80. nie wiąże się wyłącznie z powielaniem klisz, tylko osadzaniem siebie w rzeczywistości, która minęła dawno temu, ale wciąż żyje w sercach wielu osób. Właśnie dlatego są tak świetni

TA PIERWSZA: „Careless” (Dais)

W początkowej fazie istnienia formuła Drab Majesty klarowała się powoli i bez większego pośpiechu. Zacznijmy więc od tego, że docelowo (o czym dziś mało kto pamięta) był to solowy projekt Deba DeMure’a, a nie duet. Po drugie: ten sam Deb DeMure żeglował po nowych dla siebie wodach, ale nie muzycznie, lecz warsztatowo. Chodzi o to, że artysta niedługo wcześniej dopiero co nauczył się gry na gitarze i klawiszach, ponieważ przez całą wcześniejszą część kariery zajmował się przede wszystkim bębnieniem. I co prawda „Careless” nie brzmi nieporadnie – czego nie można powiedzieć o trzy lata młodszej EP-ce „Unarian Dances” – ale słychać, że to jeszcze nie to. Mówiąc konkretniej: piosenki są jak najbardziej dobre, a momentami bardzo dobre, lecz brakuje im tej kompozytorskiej swady, pewności siebie i przede wszystkim stuprocentowo autorskiego charakteru. Estetycznie dostajemy tu więc Drab Majesty w fazie raczkującej, czyli grające darkwave z popowymi echami, ale w dużej mierze hołdujące Sisters of Mercy, a nie budujące własny świat. Ale to nic. Za takie numery jak „The Foyer” można oddać wszystko 

TA NAJLEPSZA: „Modern Mirror” (Dias)

Zanim przejdę do omawiania tej płyty, zrobię szybki prewencyjny unik i powiem, że jej wybór jako tej najlepszej jest subiektywny. Ale tylko częściowo. Zdecydowana większość fanów Drab Majesty za ich opus magnum uważa poprzednią w kolejce „The Demonstration”, na której styl duetu okrzepł i nabrał właściwych kształtów. To właśnie wtedy skład z Los Angeles rozbrzmiał w pełni sił, kompilując darkwave, muśnięty mrokiem synth-pop, gotycko-rockowe melodie, a nawet odrobinę folku tu i tam. Dlaczego więc wybrałem „Modern Mirror”? Bo to to samo, tyle że jeszcze lepiej. Na ostatnim (jak do tej pory) pełnoprawnym krążku Drab Majesty dopieścili wspomnianą wyżej formułę do perfekcji. W kontekście brzmienia zmieniło się bardzo niewiele, ale za to songwritersko zespół dobił do Olimpu. Ich mroczny, bardzo upłynniony i marzycielski styl został skompresowany tak, byśmy dostali hity – jest ich sporo. Od najbardziej tanecznego „The Other Side” po referujący do Cocteau Twins, podparty dramaturgią „Oxytocin”. Ewidentnie na trzecim krążku koledzy DeMure i Mona D rozbili bank, bo wszystko, co miało zadziałać, zadziałało. 

TA OSTATNIA: „An Object in Motion” (Dais)

Wydane w 2023 roku „An Object in Motion” to ostatnie póki co wydawnictwo Drab Majesty. Po drodze zdarzył się jeszcze singiel „Photograph”, ale z rzeczy większych obecna historia grupy kończy się na rzeczonej EP-ce. Gdy ją wydali, byłem trochę zniesmaczony tym, że po czterech latach od poprzednika, rzucają ledwie mini-album, a nie pełniaka, ale sesje z tą muzyką odwiodły mnie od tych myśli. Powiem więcej: z perspektywy czasu zupełnie rozumiem zamknięcie obecnych pomysłów grupy w takim akurat formacie, ponieważ na „An Object in Motion” Drab Majesty odjeżdżają od swojego głównego toru. Darkwave zostaje zepchnięty na drugi albo nawet trzeci plan, synth-pop zresztą też. Zamiast nich główne skrzypce odgrywa psychodeliczny rollercoaster w różnych wariantach. Czasami w te kwaśne melodie i repetytywne aranżacje zespół wplata dream pop, czasami shoegaze, w innych przypadkach gotyk, a w skrajnych sytuacjach nawet folk. Ale spokojnie, fani klasycznego wcielenia grupy nie zostaną z niczym, bo na wejście dostajemy przepiękny singlowy „Vanity” z gościnnym udziałem Rachel Goswell ze Slowdive. Kawał muzy, nie ma co.

Koncerty Drab Majesty zobaczycie odpowiednio: 5 czerwca na Mystic Festival i dzień później we wrocławskich Zaklętych Rewirach. Te hipnotyzująco-falujące piosenki będą idealnym pomysłem na końcówkę astronomicznej wiosny. Nie przegapcie tego.

Bilety na wrocławski koncert Drab Majesty kupicie TUTAJ.

Łukasz Brzozowski

zdj. materiały zespołu

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas