Poznajmy się: Mgła

Dodano: 22.01.2025
Mgła obchodzi w tym roku dwie wyjątkowe rocznice: 25-lecia istnienia oraz 10-lecia premiery najpopularniejszego i może najważniejszego albumu, „Exercises in Futility”. Ostatnio w obozie krakowskiego zespołu jest trochę ciszej, ale i tak chcemy do niego zajrzeć. Poznajmy się!

Mgła to jeden z najważniejszych zespołów blackmetalowych w Polsce. Na świecie – w sumie również, jeśli weźmiemy pod uwagę współczesną kondycję gatunku. Co prawda prochu nie wymyślili, ale ich sceniczny anturaż ograniczony do absolutnego minimum i melodyjne, acz przeszyte mizantropią i goryczą utwory zainspirowały wielu artystów z całego świata. Co więcej, z tego tytułu Mgła ma nawet swoich copycatów, których z grzeczności nie wymienię, ale łatwo zauważyć, że po sukcesie krakusów pojawiło się niemałe grono kapel, które postanowiły zbudować karierę na pończochach naciągniętych na twarze, kapturach i skórzanych ramoneskach. Wszystko fajnie, ale rzeczone składy nie mają tego, co Mgła jak najbardziej posiadła – mistrzowskiego songwritingu.

NAJWIĘKSZA: „Exercises in Futility” (No Solace)

Dlaczego trzecia pełnoprawna propozycja Mgły jest tą największą? To proste – katapultowała zespół najdalej. Wiadomo, że ich popularnośc osiągała znaczące rozmiary już w okolicach „With Hearts Toward None”, że do zespołu docierali słuchacze spoza metalowej bańki, ale dopiero „Exercises in Futility” było wybuchem, który wrzucił Mgłę do panteonu blackmetalowych gwiazd. Zakładam, że sami muzycy nie są tym w żaden sposób podekscytowani, ale to nic dziwnego – znamy w historii sztuki wielu artystów, którzy dotarli na szczyt, w ogóle tego szczytu nie poszukując. Co do muzyki: „Exercises…” jest monolitem. Songwritersko to najsilniejsza pozycja grupy. Niby utrzymana w znanej formule, a jednak najbardziej dopracowana i wręcz triumfalna w tym całym nihilizmie i ciemności. To właśnie tutaj dostajemy przeszywające tremolo przewijające się przez całe „V” razem z karkołomnymi talerzowymi triolami Darkside’a. To tutaj pojawia się wielki marszowy pochód otwierającej „jedynki”. I wreszcie to tutaj pojawiają się złote linijki jak chociażby: The great truth is there isn’t one. Wielka rzecz, obecnie już klasyczna.

NAJBARDZIEJ PRZESZYWAJĄCA: „Presence” (Northern Heritage)

Tutaj wahałem się między debiutem, który zwłaszcza przy polskojęzycznej „dwójce” strzela w sam środek serca maksymalną nienawiścią i zwątpieniem, a „Presence” właśnie. Ostatecznie postawiłem na pierwszą EP-kę Mgły, ponieważ to esencja black metalu, do którego ciągnie mnie najbardziej. Z jednej strony słyszymy zespół, którego styl jest już rozpoznawalny, który nie brzmi jak kserokopia gigantów, nawet jeśli głęboko z nich czerpie. Z drugiej – to wszystko jeszcze fermentuje, gotuje się i kreuje. „Presence” nie jest idealnym materiałem. Nie charakteryzuje go tak wielka pieczołowitość jak jego następców, zwłaszcza tych długogrających, ale wysunięta naprzód warstwa emocjonalna i delikatne niedoskonałości powodują, że to chyba mój ulubiony materiał duetu. Przede wszystkim: na bębnach słyszymy tu Darena, nie Darkside’a – jego styl jest dużo bardziej miarowy, punktowy, pozbawiony technicznych zawijasów i właśnie dlatego idealnie pasuje do tych piosenek. Te repetytywne, stopniowo przyspieszające mantryczne riffy i partie prowadzące w „I” czy dramaturgia zamykającego „III” są nie do podrobienia. Już wtedy byli bardzo wysoko.

KLUCZOWA: „With Hearts Toward None” (Northern Heritage)

Kluczowa dlatego, ponieważ to właśnie na „With Hearts Toward None” zaczyna się Mgła, którą pokochali nie tylko fani black metalu, ale także słuchacze, którzy za metalem niekoniecznie przepadają. To Mgła w pełni uformowana – zarówno pod kątem melodii, struktur kompozycji, jak i oczywiście zapierających dech w piersiach partii Darkside’a, będącymi jednymi z kluczowych elementów ich muzyki właściwie po dziś dzień. To także odrzucenie surowości, wyraźnie przebijającej się jeszcze na „Grozie”, ale na pewno nie kosztem atmosfery i ładunku emocjonalnego. Pierwszym skojarzeniem odnośnie „With Hearts Toward None”, jakie wpada mi do głowy, jest chłód. Odnoszę wrażenie, że nigdy później nie było u nich tyle zimna. I znów, jeśli chodzi o odgórne założenie wiele się nie zmienia: są transowe riffy, nie ma kombinatorstwa i gimmicków, ale najbardziej dookreślone melodie, jakie Mgła napisała w pakiecie z wewnętrzną pustką przewijającą się przez cały materiał, hipnotyzują. Niby banał, lecz mniej znaczy więcej. Ten album jest tego przykładem.

Wspomniałem, że ostatnio w obozie Mgły zrobiło się ciszej, ale nie znaczy to, że nic się w nim nie dzieje. Pod koniec ubiegłego roku światło dzienne ujrzało „Torn Aether – Live Recodings 2013-2022”, której tytuł wyczerpuje zawartość materiału. Fajny materiał, całkiem nieźle oddający, jak to wszystko gada w konfrontacji koncertowej, ale mimo wszystko polecam doświadczyć Mgły na żywo. To doświadczenie z gatunku tych niezapomnianych. No i jeszcze jedno: w tym roku ukaże się nowa płyta krakusów, więc miejcie oczy i uszy szeroko otwarte…

Łukasz Brzozowski

zdj. materiały zespołu

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas