A najzabawniejsze jest to, że przez długie lata Stanne był wierny wyłącznie swojej macierzystej kapeli – legendom melodyjnego death metalu z Dark Tranquillity. Jasne, wcześniej, na etapie bycia dzieciakiem i młodym dorosłym, miał Septic Broiler i zaliczył epizod w HammerFall. Do tego przez chwilę był też koncertowym wokalistą In Flames – ale znów, to wszystko epizody. Dopiero niedawno ten sympatyczny metalowiec rozkręcił się na kilka frontów. Przyjrzyjmy się każdemu z nich.
TA, OD KTÓREJ WSZYSTKO SIĘ ZACZĘŁO: Dark Tranquillity „Skydancer” (Spinefarm)
No i od razu mała ciekawostka – na debiutanckim krążku Dark Tranquillity wcale nie śpiewał Mikael Stanne. To znaczy, śpiewał, ale wyłącznie chórki. Głównym krzykaczem na „Skydancer” był Anders Fridén. Ten sam, którego wszyscy znamy z In Flames. Bohater tego tekstu odpowiadał tu za partie gitary i w duecie z Niklasem Sundinem zrobił kawał dobrej roboty. „Skydancer” jest jedną z płyt, moim zdaniem, najlepiej sumujących najwcześniejszą, zarodkową fazę melodyjnego death metalu. Bo owszem, te melodie były ważne, ale nie chodziło jeszcze o pisanie hitów z zamaszystymi partiami solowymi ani nic podobnie chwytliwego. Na pierwszym miejscu był młodzieńczy żar i fermentujący gniew. Artyści poddawali się wyłącznie intuicji. Z drugiej strony – już na tym materiale słyszymy to, z czego Dark Tranquillity zasłynęło na szerszą skalę. Dostajemy wystawkę potężnych, inspirowanych heavy metalem melodii, epicki wygar oraz techniczne ambicje grupy, ale to wszystko jeszcze buzuje, nie ma wykrystalizowanej formy. Momentami Szwedzi ocierają się o black metal, czasami brzmią wręcz jak zaginiona rodzina Dissection, a wszystkim rządzi wręcz nastoletnia chęć podbicia świata. Wielki materiał.
TA, OD KTÓREJ WSZYSTKO SIĘ ZACZĘŁO (NA NOWO): The Halo Effect „Days of the Lost” (Nuclear Blast)
Mamy rok 2019 i zupełnie znikąd z nowym zespołem wyskakuje ekipa nie od czapy. Wszystkie instrumenty obsadzają byli członkowie In Flames, a za sitkiem ląduje właśnie Mikael Stanne, który – jak ustaliliśmy wcześniej – również miał swój związek z tą ekipą. Fani göteborskiego death metalu w ściśle melodyjnej formule ostrzyli sobie na to ząbki już od początku. Wpływ na wysokie oczekiwania miała także forma i kierunek stylistyczny obrany przez In Flames już lata wcześniej – momentami daleki od metalu w jakiejkolwiek formie, nie mówiąc nawet o czymkolwiek bardziej ekstremalnym. Ale czy wydane w 2022 roku „Days of the Lost” jest wyłącznie przewózką na garbie bardziej znanego szyldu? Niekoniecznie. To raczej pocztówka göteborskiej estetyki zaprezentowana przez ludzi, którzy nie dość, że ją wymyślili, to jeszcze nie boją się z niej wyjść. Na przykład taki „Gateways” – możliwe, że największy hit formacji – ma w sobie i coś ze Slayera, i wręcz z popu przetłumaczonego na język metalu. Generalnie debiut The Halo Effect to muzyka dla każdego, kto lubi, gdy metal jest po równo wściekły i pluszowy. Szwedzi – jak na Skandynawów przystało – bezproblemowo prześlizgują się między jednym a drugim światem.
TA NAJSUROWSZA: Grand Cadaver „Into the Maw of Death” (Majestic Mountain)
Mikael Stanne od zawsze był wielkim fanem nie tylko melodyjnego, ale przede wszystkim pełnokrwistego, odrażająco-grobowego death metalu śmierci w starym stylu. Nic dziwnego, chłop na własne oczy obserwował narodziny szwedzkiej odnogi gatunku i wciąż, gdy o niej opowiada, staje się jakiś bardziej podekscytowany. W tej sytuacji logicznym wydaje się, że po latach musiał oddać hołd temu, co go ukształtowało. Zebrał więc do kupy starych kumpli (i to nie byle jakich, bo z takimi nazwami jak Katatonia czy Tiamat w CV), a następnie wyruszył w cmentarną pogoń. „Into the Maw of Death” jest albumem tak bardzo deathmetalowym w tym klasycznym, sztokholmskim stylu, że mogłoby służyć za podręcznik gatunkowej konwencji. Słowem: nic was na tym krążku nie zaskoczy, ale z pewnością wiele rzeczy sprawi wam radość. Mamy tutaj wszystko – od rzężących w surowej manierze gitar napędzanych efektem Boss HM-2 przez tonę d-beatu i blastów aż po nieco siermiężną, czerpiącą z punka energię, która ukonstytuowała ten styl. Moim zdaniem rzecz zupełnie nie do przeoczenia, jeśli kocha się tę wibrację.
TA NAJBARDZIEJ NIESPODZIEWANA: Cemetery Skyline „Nordic Gothic” (Century Media)
Tak na pierwszy rzut oka Mikael Stanne – wyspecjalizowany w różnych formach death metalu – nie wydaje się być najbardziej oczywistym kandydatem do nagrania płyty o gotyckim charakterze. Ale czy aby na pewno? Jeśli przyjrzymy się dyskografii Dark Tranquillity, zwłaszcza w tej bardziej współczesnej erze, prędko dojdziemy do wniosku, że mroczne, rozmyte i lekko wampiryczne wątki stanowią niemały procent tych piosenek. Z tą rozkminą w głowie zawartość „Nordic Gothic” zaskakuje znacznie mniej. Co więcej, spora część tego materiału brzmi właśnie jak odtłuszczone Dark Tranquillity i to akurat zaleta. Ale innych wpływów też jest sporo. The Cure na sterydach? Jest. Type O Negative – wiadomo, że jest. Trochę nordyckiego pop-gotyku pod HIM? No, wiadomo. Bardzo silny materiał. Jak macie blisko do muzy typu spooky i eerie, ale przy tym dostatecznie catchy, to trafiliście pod odpowiedni adres.
Przypominamy, że wielce utalentowanego Mikaela Stanne zobaczycie już niedługo, bo w październiku. Szwedzki wokalista przyjedzie do nas z Dark Tranquillity, z którym wystąpi na Ultima Ratio Fest – w towarzystwie Soen, Equilibrium i Iotunn. Słowem: będzie się działo.
Łukasz Brzozowski
zdj. materiały The Halo Effect