Gdy mniej więcej we wczesnych latach dwutysięcznych wszyscy przypomnieli sobie, że thrash metal jednak jest fajny i nie trzeba uznawać go wyłącznie za relikt przeszłości, kapele z tego nurtu wyrastały jak grzyby po deszczu. Nowa fala gatunku była faktem, a oprócz weteranów nawiązujących do swoich złotych momentów dostaliśmy wiele płyt nagranych przez młodszych zawodników usiłujących nawiązać dialog ze swoimi idolami. Wiele z tych zespołów – nawet mimo sympatycznych początków – prędko przepadło, a wytrwali tylko najsilniejsi. Do tego zwycięskiego grona należą chociażby Grecy z Suicidal Angels. W takim razie poznajmy się!
TA PIERWSZA: „Eternal Domination” (OSM)
Gdy przyjrzymy się najwcześniejszym materiałom Suicidal Angels – czyli dwóm demówkom, EP-kom i debiutanckiej płycie – dostrzeżemy w nich inny zespół niż ledwie kilka lat później. W tym formatywnym etapie kwartet z Aten był bardziej zajadły, a nawet ekstremalny niż przy kolejnych albumach. Cechowało ich większe parcie ku intuicji i surowości zamiast melodii i typowego thrashu. Na „Eternal Domination” bohaterowie tego tekstu bezproblemowo zahaczali o black metal i ewidentnie do twarzy im było z takim fundamentem stylistycznym. Sczerniały aspekt muzyki uwydatniał się przede wszystkim za sprawą wokali lidera formacji, Nicka Melissourgosa, który zamiast szczekania czy ujadania stawiał przede wszystkim na skrzek. Do tego dostawaliśmy także skrajnie obrazoburcze teksty. Płyta ma swoje minusy, jest nieco za długa, lecz w ogólnym rozrachunku żre zgodnie z przeznaczeniem. Uwielbiam to slayerowe zwolnienie w „Slaughtering Christianity” czy bezkompromisowość rozpędzonego „Vomit on the Cross”. Podsumowując: dobre wejście, jak najbardziej.
TA NAJLEPSZA: „Dead Again” (NoiseArt)
To nieco wytarty frazes, ale uważam, że „Dead Again” jest albumem, który Suicidal Angels próbowali nagrać przez całą ówczesną karierę, ale brakowało im środków, warsztatu i może odrobiny wyobraźni. Po szorstkim debiucie przyszedł czas na nieco bardziej oszlifowane, lecz wciąż niedoskonałe „Sanctify the Darkness”, aż w 2010 roku grecka załoga udowodniła, że teza o trzeciej płycie będącej tym kluczowym momentem dla wielu składów nie zawsze jest bezpodstawna. „Dead Again” oczywiście pod żadnym pozorem nie nosi znamion materiału wywracającego thrash do góry nogami, lecz to właśnie na nim twórcy odnaleźli swój styl. Zrozumieli też, że nie chodzi wyłącznie o same sprinty czy moshogenne riffy, a o akcentowanie innych elementów. „Reborn in Violence” otwiera rozbujany do granic motyw, po którym przejście do prędkości wyścigowych jest wybitnie satysfakcjonujące. „Bleeding Holocaust” pięknie rozciąga się między pędem szybkim lub bardzo szybkim, a utwór tytułowy brzmi wręcz jak puszczenie oka do Metalliki. Naprawdę duża rzecz.
TA NIEDOCENIANA: „Divide and Conquer” (NoiseArt)
Suicidal Angels nigdy nie nagrali płyty wyraźnie odstającej od reszty. Mimo tego uważam, że „Divide and Conquer” nie została przyjęta przez fanów z wielką radością. Poniekąd to rozumiem. Krążek z 2014 roku odznacza się większą pieczołowitością i bogactwem motywów. Nie nazwałbym go technicznym czy progresywnym, bo nie taki jest jego cel, ale bardziej wysmakowanym już jak najbardziej. Utwory są dłuższe (album trwa blisko 50 minut) i dzieje się w nich nieco więcej niż w beztrosko prujących przed siebie kawałkach, z których ten ansambl jest znany. Czasami ma to swoje minusy, ponieważ – dla przykładu – rozciągający się na grubo ponad osiem minut „White Wizard” brzmi, jakby autorzy wyprztykali się z pomysłów gdzieś w połowie, ale i tak dograli resztę, bo czemu nie. Niemniej w najlepszych momentach Grecy dolatują całkiem wysoko. Uwielbiam utrzymany głównie w średnim tempie, natchniony mroczną energią „Into the Grave”. Doceniam również specyfikę utworu tytułowego, w którym dostajemy smyczkowo-fortepianowe intro, epickie wejście reszty instrumentów i dalszą jazdę przed siebie. Zdecydowanie porządny materiał, warto go sobie odświeżyć.
Płyty płytami, analizy analizami, ale główną siłą Suicidal Angels są koncerty. Na żywo dają 200% thrashu i zero litości. Przekonacie się o tym już na trzech polskich koncertach trasy Morbidfest, gdzie wystąpią również Possessed, Terrorizer, Nightfall i Ater.
Łukasz Brzozowski
zdj. materiały zespołu