Pupil Slicer – „Blossom”: Krzyżówka brutalności z rozpaczą

Dodano: 04.07.2023
Na debiutanckim „Mirrors” zaprezentowali sciśnieniowaną, choć jednowymiarową propozycję z okolic oldschoolowego mathcore’u. Okazuje się jednak, że wydany przez paroma tygodniami „Blossom” ukazuje grupę w momencie poszukiwania tożsamości w znacznie szerszym miksie gatunkowym. Pupil Slicer w końcu przemawiają własnym głosem.

O ile „Mirrors” to garść maksymalnie szczerych, wzniesionych na czystej furii piosenek, o tyle „Blossom” pokazuje, że Brytyjczycy potrafią zaoferować dużo więcej. Nie żeby we wściekłym mathcorze było coś złego, ale debiut Pupil Slicer wręcz uginał się od wpływów The Dillinger Escape Plan, środkowego Converge czy Daughters. Zespół prezentował się bardzo sprawnie, nieustannie łomotając słuchaczem przez całą długość materiału, aczkolwiek nazbyt wyraźne przekucie cudzych patentów we własne piosenki poskutkowało wydawnictwem o krótkim terminie przydatności do spożycia. I może na „Blossom” również nie dochodzi do odkrycia koła w kontekście współczesnego metalu, ale znacznie bardziej rozbudowana oraz rozstrzelona estetycznie gama inspiracji wzniosła ich na wyższy poziom. Co prawda grupa nie odchodzi od mathcore’u, który w przypadku najnowszego krążka wciąż stanowi punkt wyjścia, lecz tym razem na plus wyróżnia się podejście. Wcześniej byli czarno-biali, teraz są kolorowi jak wszystkie barwy tęczy. Wiele tropów nakreśla już otwierający (nie licząc intro) “Momentary Actuality”. Niby znowu jest pęd na połamanie karku, niby wciąż intensywność rozkręcona na jedenastkę, ale zrobione jakby inaczej. Bo teraz Pupil Slicer nie boi się post-rockowo płynącej melodii w refrenie, a charyzmatyczna Kate Davies – będąca także mózgiem operacji – ,śmiało eksploruje czyste wokale. Jej zrezygnowany, choć wciąż melodyjny lament przywołuje na myśl rocka alternatywnego z przełomu wieków, a im dalej, tym ciekawiej.

“Blossom” to płyta rozbudowana pod kątem żonglowania różnymi nurtami, ale przede wszystkim maksymalnie osadzona w swoich czasach. Pupil Slicer w gęstwinie inspiracji i aspiracji poszukują przeróżnych metod kanalizacji gniewu czy rozczarowania, a każda z nich przypomina, że mamy rok 2023, nie 2003, jak to było w przypadku “Mirrors”. Rwane, glitchowate breakdowny z okolic Code Orange? Pewnie. Kontrolowane i dlatego świetne wybuchy kilkusekundowych solówek brzmiących jak ataki epilepsji? Oczywiście. Okazjonalne podjazdy w nowoczesny zmetalizowany hardcore? Też są. A jednak jest w tym znacznie więcej powietrza niż na poprzedniku. Pupil Slicer wiedzą, kiedy skręcić z riffowej nawałnicy w rozciągniętą i epicką melodię, by nagle niezauważenie powrócić do zadawania ciosów. Dzieje się tak choćby w drugiej części “Creating the Devil in Our Image”, który brzmi jak współczesny odpowiednik Slipknota, gdyby ci nagrali coś między “IOWA” a “Vol.3: (The Subliminal Verses)”. Najbardziej intrygująco robi się jednak, kiedy kapela zwalnia, spycha przestery na bok, ale mimo pozornie delikatniejszego anturażu wcale nie robi się delikatniejsza. W takim “The Song at Creation’s End” wybrzmiewa ponura melodykę godna A Perfect Circle, kilka blastowych eksplozji oraz rozbuchanie emocjonalne godne post-metalu. Od tremolowej gitary aż po snujące się w tle partie klawiszy. To właśnie w takich chwilach poziom napięcia na “Blossom” sięga zenitu. Takie płyty nagrywa się tylko raz.

Najnowszy materiał Pupil Slicer może katapultować ich na tron nowoczesnego metalu. Grupa w końcu wypracowała własny styl, a ciągłe zmiany wątków tylko dodają jej indywidualności, nie prowadzą do zagubienia. Życzę im jak największych sukcesów, bo coś czuję, że ta krzyżówka brutalności i rozpaczy przetrwa długie lata. 

Łukasz Brzozowski

(Prosthetic Records, 2023)

zdj. materiały zespołu

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas