Południowoamerykańska scena ekstremalna (podobnie jak i ta australijska nieco później) była jednym z najciekawszych zjawisk metalu lat 80. Znaczna większość tych niesamowicie narwanych składów grała najbardziej rozjuszoną muzykę dostępną na naszej planecie, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co robią. Tu nie chodziło o wpisanie się w gatunkowy klucz, tylko coś, co pozwolę sobie nazwać „metalem ponad podziałami”. Wszystkie formacje od najstarszej Sepultury aż po Holocausto czy Attomicę tłukły wściekły, prymitywny metal w death-thrash-blackowym trójkącie, nie zważając na nic. Debiut Sarcófago to najlepszy tego przykład. Przyjrzyjmy mu się bliżej.
BLUŹNIERSTWO NA 110%
Spójrzcie na tytuły tych utworów, bo mówią w zasadzie wszystko. „Satanic Lust”, „Desecration of Virgin”, „Christ’s Death”, „The Last Slaughter”… Na „I.N.R.I.” Sarcófago burzyło wszelkie świętości. Dodajemy do tego bardzo młody wiek muzyków (wszyscy w momencie nagrywania materiału byli nastolatkami) i dostajemy bardzo klarowny obraz. To zbuntowane dzieciaki zasłuchane w Venom, Sodom czy Hellhammerze, którym brakowało umiejętności, ale pasji i chęci zasztyletowania słuchacza – w żadnym wypadku. Jednocześnie, w odróżnieniu od przytoczonych źródeł inspiracji, bohaterowie tego tekstu nie mieli przed sobą żadnych barier. Tak bluźniercze i obsceniczne teksty wcale nie były normą w środku lat 80. Gdy porównamy zawartość liryczną np. wspomnianego „Desecration of Virgin” z „Blasphemer” czy nawet „Procreation of the Wicked”, to Brazylijczycy wypadają w tym konkursie na najdzikszych i najbardziej niebezpiecznych. To oni wytyczyli ścieżkę innym brutalom z ekstremalnego zagłębia. Słowem: Sarcófago szli, by reszta mogła biec.
BRAKI WARSZTATOWE? BARDZO DOBRZE!
Jednym z głównych wyznaczników najwcześniejszych odmian brazylijskiego metalu ekstremalnego była absolutna siermięga wykonawcza. Pamiętacie te rozjeżdzające się w każdą stronę partie gitar i bębnów na „In the Sign of Evil” Sodom? Cóż, na „I.N.R.I.” dostajemy coś podobnego, nie mówiąc już o innych klasykach z podobnego przedziału gatunkowego. Sarcófago nie zwracali uwagi na detale – po prostu tłukli na oślep. Nawet jeśli w takim „Nightmare” zeszli w niemal doomowe tempa, to znaczna większość debiutu załogi z Belo Horizonte jest po prostu jednym wielkim hałasem. I dobrze. Te nieporadne blasty (striggerowane bębny połączone z poduszkowatym brzmieniem werbla), bardzo, hm, „swobodnie płynące” gitary i wydzierający się wniebogłosy Wagner Antichrist składają się na chaotyczny obraz „I.N.R.I.”. Skoro już o Wagnerze (czyli mózgu tej kapeli) mowa – chłop, zupełnie jak wielu jego kolegów po fachu, nie operował angielskim zbyt dobrze. Spójrzmy na poetyckie popisy artysty w „Deathrash”: Get out here and destroy all / Killing all falses, bastards… / Because is this with we want / This is our message… Absolutnie piękna sprawa. I nie, z nikogo się naśmiewam – im więcej prymitywizmu, tym piękniejsza jest ta płyta.
PIERWOCINY WAR METALU? TO TUTAJ!
I znów – to podpunkt, w ramach którego można zbiorowo wcisnąć spory procent brazylijskiej sceny z lat 80., ale Sarcófago (razem z Sepulturą) zrobili to po prostu najlepiej. We wstępie wspomniałem o „metalu ponad podziałami”, czyli dzikiej, zupełnie nieprzewidywalnej muzyce bez wyraźnie dominującego gatunkowego trzonu. Miało być szybko, do przodu, chaotycznie, gniewnie – i było. Gdy myślimy więc o pionierach war metalu, a więc gitarowej ekstremie doprowadzonej do ściany, na myśl przychodzą przede wszystkim nazwy rzędu Blasphemy, Beherit czy Archgoat, ale prawdą jest, że właśnie Sarcófago wymyślili tę zabawę. Silnie nasączony death metalem black metal? Jest. Tona satanizmu w otoczce? To chyba oczywiste. Thrashowe zrywy podane w najbardziej nadpobudliwej formie? Owszem. Zresztą, jeśli postawimy koło siebie pierwszą EP-kę Blasphemy, czyli „Blood Upon the Altar”, a zaraz obok niej „I.N.R.I.”, oba materiały zasuwają na podobnych poziomach intensywności. Powiem więcej: Brazylijczycy nierzadko przebijają Kanadyjczyków w kategoriach agresji. Bez nich by po prostu tego nie było.
ZMIANA ŚCIEŻKI
Debiut Sarcófago był jedną z najdzikszych metalowych płyt powstałych w latach 80., ale Sarcófago nie czuli potrzeby powielania siebie. Już na kolejnym „Rotting” – mimo zachowanego poziomu jadu – łatwo zauważyć wzrost technicznych umiejętności zespołu. Z kolei „The Laws of Scourge” to bardzo wyraźny zwrot w kierunku czystego gatunkowo thrashu z elementami doomowymi, gotyckimi i esencjonalnymi dla krążka… melodiami! Na kolejnych, zdecydowanie gorszych, materiałach Brazylijczycy eksplorowali rejony zblastowanego do przesady death metalu. Co ciekawe, znaczna większośc ich krajan również nudziła się po swoich absolutnie rozbestwionych debiutach, poszukując szczęścia w bardziej przyswajalnych formach metalu. Tylko Sarcófago (pomijając wzmiankowane „The Laws of Scourge”) nie przestali dodawać gazu do dechy. Za to pełen szacunek.
Łabędzim śpiewem w dyskografii Sarcófago była wybitnie żadna EP-ka „Crust”, z której zapamiętany został wyłącznie antyblackmetalowy manifest w postaci utworu „F.O.M.B.M. (Fuck Off the Melodic Black Metal!)”. Chwilę po jego premierze w roku dwutysięcznym zespół zakończył karierę i mimo utyskiwań fanów nigdy się nie reaktywował. I cóż, na dobre to wszystkim wyszło. Lepiej pozostać przy klasykach z „I.N.R.I.”.