Slope – “Freak Dreams”: Muzyczny substytut uśmiechu od ucha do ucha

Dodano: 05.02.2024
Na „Freak Dreams” niemieckie Slope daje nura we wczesne lata 90., kiedy termin „crossover” nie był wyłącznie opisem zorientowanej na hardcore odmiany thrashu, a metalowo-funkowo-hardcore’owym przekładańcem. Co z tego wyszło? Być może najbardziej kolorowa okołopunkowa płyta tego roku.

Na „Freak Dreams” kwintet z Duisburg pokazuje pełnię możliwości i finezję w przeskakiwaniu z kwiatka na kwiatek, ale nie zawsze tak było. W okresie EP-kowym (którego pamiątki to „Helix” z 2014 i „Losin’ Grip” z 2017 roku) formacja nie epatowała aż taką śmiałością w kwestii gatunkowego eklektyzmu. Owszem, słychać było, że są zakochani w latach 90., lecz dopiero co badali grunt i obstawiali bezpieczniejsze rozwiązania, uprawiając rozbujaną hybrydę grooviącego hc ze skocznym crossover thrashem. Dopiero przy pełnowymiarowym „Street Heat” zaczęły puszczać im hamulce, a na jego tegorocznym następcy ostatecznie docisnęli pedał gazu, nie oglądając się na nikogo. W największym skrócie: „Freak Dreams” to list miłosny do tego punktu w ostatniej dekadzie XX wieku, gdy gatunkowe szufladki były w rocku czymś zbędnym. No, bo kiedy Jane’s Addiction wydawali „Ritual de lo habitual”, a Faith No More – zdaniem swojej wytwórni – popełniali komercyjne samobójstwo za sprawą „Angel Dust”, raczej nie w głowie było im przestrzeganie reguł. I tu jest tak samo. Już otwierający „Talk Big” ustawia wibrację albumu, kiedy z luzackiego funk rocka grupa bezceremonialnie wpada w thrashowe przyspieszenie i pędzi właściwie do końca utworu. Zespołowa deklaracja pt. not attracted to the regular jest w tym wypadku wyjątkowo wymowna.

Ale sekretem stojącym za wysoką jakością twórczości Slope nie jest wyłącznie umiejętność burzenia gatunkowych murów. Niemiecka załoga ma bowiem coś jeszcze, czego – przynajmniej w tak dużym stopniu – nie miały nawet wzmiankowane Jane’s Addiction czy Faith No More, a mianowicie: rozpierająca radość. Każdy dźwięk na “Freak Dreams” brzmi jak muzyczny substytut uśmiechu od ucha do ucha, co cieszy podwójnie, bo w wielu fragmentach płyty grupa brzmi wyjątkowo ciężko, a ceglaste riffy w żaden sposób nie kłócą się z przyjacielską aurą materiału. Na przykład w singlowym “It’s Tickin’” przysadzisty hardcore sąsiaduje z lepiącą się do ucha rytmiką alt-metalu (kłania się Higher Power), a rzucony na koniec “Out of the Blue into the Black” to z kolei najbardziej ekstremalne rejony thrashu. I mimo niezaprzeczalnej intensywności Slope nie pręży muskułów i nie zapomina, aby tym wszystkim rządziła luźna rytmika. Nawet, kiedy robi się gęsto do kwadratu, spodenki w palmy nie są zastępowane bojówkami moro. Tym niemniej najlepsze momenty krążka wkraczają wtedy, gdy formacja bez kompleksów zderza ze sobą dynamikę Primus czy nawet wczesnego Red Hot Chili Peppers z estetyką bliską Turnstile. W takim “True Blue” dostajemy przestrzeń i na swobodę funku, i na alt-rockowy riff, a do tego dochodzi basowy przerywnik, po chwili spuentowany oszczędną, acz efektywną solówką. Mało? Bez obaw, w kolejce czai się jeszcze “NBQ”, a więc moment na wyobrażenie sobie, jak brzmiałoby King’s X z czasów “Dogman”, gdyby nasłuchali się Exodus. Frajda wynikająca z kompilowania różnych wpływów i zerowego poziomu kanciastości jest tu nie do przecenienia.

“Freak Dreams” z pewnością udowodniło, że pokładane w Slope nadzieje nie spotkały się z rozczarowaniem. Niemcy w najlepsze fruwają między nurtami, stawiając przede wszystkim na dobrą zabawę i wybierając z każdego to, co akurat sobie zażyczą. Jeśli doceniacie eklektyzm ponad wszystko, zmierzcie się z tym materiałem.

Łukasz Brzozowski

(Century Media, 2024)

zdj. Geldbier

Nowy album Slope możecie kupić TUTAJ.

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas