Ścieżki kariery Tribulation do „The Children of the Night” były kręte. Grupa nagrywała świetne materiały, lecz ewidentnie poszukiwała własnego stylu. Dopiero na wspomnianym albumie go odnalazła, co okazało się dobrą i złą rzeczą. Dobrą, ponieważ kwartet zaserwował najlepsze piosenki, jakie kiedykolwiek stworzył, a złą… Dokładnie z tego samego powodu, ale o tym nieco później.
POSZUKIWANIA ZAKOŃCZONE SUKCESEM
Gdy prześledzimy wybory estetyczne Tribulation w pierwszych latach działalności, możemy się srogo zdziwić, biorąc pod uwagę, gdzie znajdują się teraz. Od demówki aż po debiutancki „The Horror” muzycy pielęgnowali mieszankę mocno teutońskiego thrashu z death metalem. Na „The Formulas of Death” odpłynęli w muśnięty black metalem, rockiem progresywnym i psychodelią metal śmierci. „The Children of the Night” to kolejna zmiana kierunku. Jedynym łącznikiem grupy z ekstremą pozostały wokale Johannesa Anderssona, a całość miała znacznie bliżej do gotyku podpartego wyraźnie zaznaczonymi wątkami heavymetalowymi czy nawet hardrockowymi. Mimo drastycznej modyfikacji stylu Tribulation nie tylko dowieźli świetne numery, ale przede wszystkim zachowali swoją tożsamość, jednocześnie obracając się o 180 stopni. Nie było czuć w tym braku konsekwencji czy nieprzyjemnego dysonansu. Zawsze byli mroczni i zawsze kręciły ich wampiry, więc w przypadku krążka z 2015 roku podkręcili te aspekty do maksimum. Wyszło wzorowo.
GOTYK BEZ ŻENADY
Czas na odrobinę prywaty: bardzo przepadam za metalem gotyckim, ale wiem, że to mocno przypałowy gatunek. Trzeba sporej dozy samoświadomości i przede wszystkim jeszcze więcej dobrego gustu, by nie zaplątać się w te żaboty, ciżemki czy inne fiszbiny i nie wywinąć przy tym orła. Tribulation nie wywinęli. „The Children of the Night” jest płytą pozbawioną wysuniętych na front klawiszy udających orkiestrę, nie ma tu męsko-żeńskich operowych zawodzeń, nie ma nadmiernego patosu… Energia stojąca za utworami rzędu „Melancholia” kojarzy się wręcz ze sczerniałym rock’n’rollem, a takie „Holy Libations” momentami ma w sobie coś z postpunkowej motoryki. Do tego wszelkie ponure elementy płyty ewidentnie czerpią z twórczości włoskiego Goblin (tak, to ci od ścieżki dźwiękowej do „Suspirii”), czego dowodzi chociażby nieźle tonująca nastrój instrumentalna miniatura „Cauda Pavonis”. Jednocześnie należy przyznać, że gdy trzeba wcisnąć gaz do dechy, Tribulation jak najbardziej to robią. Przykład? Chociażby „In the Dreams of the Dead” – najlepsze „Reinkaos” od czasów „Reinkaos”.
JONATHAN HULTÉN
Jedna z gwiazd tej płyty. Gdy Tribulation ruszyli w długą trasę promującą „The Children of the Night” Jonathan odkrył schowane głęboko w środku sceniczne zwierzę. To właśnie na tym etapie muzyk stał się główną atrakcją koncertów grupy. Chłop dosłownie zaczął tańczyć i pląsać w najlepsze, co w połączeniu z jego androgyniczną urodą i odważnymi stylizacjami (nawet jak na gotyk) przyniosło świetne efekty. Nie obyło się także bez uszczypliwych komentarzy ze strony co większych metalowych purystów, lecz zdecydowana większość publiki była nim oczarowana. Przy kolejnym w dyskografii „Down Below” ekscentryczny Szwed szedł ze swoim scenicznym anturażem jeszcze dalej, a później odszedł z zespołu, co wyraźnie przełożyło się na obniżoną jakość ich recitali. Ponadto artysta odpowiada za okładkę „The Children of the Night” (jak i za każdą inną – licząc od debiutu aż po „Down Below”) i napisał sporą część muzyki na krążek. Tak to się robi.
KLĄTWA DZIECI NOCY
Jak wspomniałem na początku tekstu, klasa „The Children of the Night” była dla Tribulation zbawieniem i klątwą. Dzięki temu albumowi Szwedzi wskoczyli na bardzo wysokie obroty jako zespół koncertowy i wbili się do głównego metalowego nurtu, ale… nigdy później nie przeskoczyli tego poziomu. Wszystkie następne krążki zespołu brzmiały nieźle (albo jak ostatni – nie najlepiej), lecz sprawiały wrażenie wypłowiałej wersji materiału z 2015 roku, a nie jego godnych konkurentów. Swoje zrobiła też dezercja Hulténa, który obok Adama Zaarsa był głównym motorem napędowym grupy. Mówiąc brutalnie: obecny gitarzysta, Joseph Toll, nie wydaje się być na tyle utalentowanym kompozytorem, by doścignąć poprzednika, ale może jeszcze nas zaskoczy, kto wie… Najrozsądniejszym rozwiązaniem tej sytuacji wydawałoby się to, na co Tribulation porywali się w przeszłości, a więc kolejna radykalna wolta stylistyczna, ale mówimy o składzie tak przywiązanym do tego, co robią już od dekady, że raczej nie widzę takiej opcji. Mimo wszystko trzymam kciuki.
Nie wiemy, jaka przyszłość czeka Tribulation. Jasne, wyrokować sobie możemy – zakładać, że będą kontynuować to, co robią również. Mimo wszystko ułamek mnie wierzy, że Szwedzi nagrają jeszcze coś równie mocnego jak „The Children of the Night”. Wtedy pokazaliby nie tylko, że wciąż to w sobie mają, ale przede wszystkim skasowaliby wyrastające jak grzyby po deszczu zespoły wyraźnie inspirowane ich twórczością, lecz zupełnie nie dojeżdzające poziomem do tej maestrii. Czas pokaże.