„March of the Unheard” jest w całej rozciągłości kontynuacją bardzo ciepło przyjętego, debiutanckiego „Days of the Lost”. Drugi krążek szwedzkiej załogi złożonej w całości z byłych członków In Flames i wokalisty Dark Tranquillity (który również zaliczył epizod w In Flames) brzmi jak – ale zaskoczenie – najlepsze lata In Flames i Dark Tranquillity. Co to oznacza? Przede wszystkim tonę melodii rozciągających się na całe utwory, czego oczywiście od zawsze doświadczamy w przytoczonych wyżej składach, z których wywodzą się członkowie The Halo Effect. I nawet jeśli czasami szwedzka załoga czerpie z ery „Whoracle” i „Clayman” tak gęsto, że mniej lub bardziej zamierzenie cytuje te utwory („Detonate” brzmi wręcz jak kserokopia „Pinball Map”), to oczywiste podobieństwa nie przeszkadzają w fascynowaniu się tą muzyką. Wręcz przeciwnie. Jestem fanem tego, że wzmiankowane podejście do melodii jest tu podane z takim pietyzmem. Żadna z partii nie sprawia wrażenia wrzuconej na zasadzie no dobra, wymyślmy coś, by refren się spinał i był możliwy do zanucenia. Rozwiązania w tym zakresie są w The Halo Effect bardzo proste, ale efektywne. Dowodzi tego np. „What We Become”, gdzie prowadzące pasaże gitar zmieniają się kilkukrotnie w ciągu trwania piosenki i może nie są skomplikowane, ale z miejsca chwytają za serce.
Melodie są jednak nie celem, a środkiem do jego uzyskania, bo główna misja The Halo Effect to songwriting. W tym przypadku grupa również zachowała formę z udanego debiutu, ponieważ „March of the Unheard” jest pierwszorzędnym zbiorowiskiem hitów. Wszyscy fani metalu w wydaniu göteborskim będą zachwyceni efektami. Co prawda z pozoru wydawać by się mogło, że blisko trzy kwadranse czasu trwania jak na tak hermetyczną i jasną konwencję to zbyt wiele, ale nic z tych rzeczy. Pięcioosobowa załoga scenowych weteranów wie, jak dozować napięcie, przez co ich tegoroczny krążek nie wpada w mielizny nadmiernego trzymania się tego samego. Albo inaczej – robi to samo, ale zmienia drobnostki na tyle często, że słuchacz nie doznaje poczucia nudy. Co do tych drobnostek – odnoszę wrażenie, że tym razem The Halo Effect dają nam więcej klasycznego heavy metalu. Oczywiście, wiadomo, że melodyjny death metal jest głęboko zakorzeniony, lecz tym razem jest go jeszcze więcej. Świetnie świadczy o tym chociażby numer tytułowy w kilku momentach poprowadzony zamaszystą melodią wyjętą żywcem ze złotych lat NWOBHM, lecz przełożonych na XXI wiek. Mało kto może im podskoczyć, to naprawdę świetny krążek.
„March of the Unheard” to kolejna udana płyta The Halo Effect. Jasne, nie dostaliśmy tu jakichś niespodzianek z rękawa, ale po co mielibyśmy? Chodziło o jakościowy melodyjny death metal – po równo ostry i przebojowy – i właśnie coś takiego dostaliśmy. Super sprawa.
Łukasz Brzozowski
(Nuclear Blast, 2025)
zdj. LindaFlorin