The Hives – „The Hives Forever Forever the Hives”: Królowie rocka nie spuszczają z tonu

Dodano: 01.09.2025
Są pewni siebie, momentami butni, ale mają do tego pełne prawo. The Hives, czyli najbardziej żywiołowa rockowa petarda ze Szwecji, znów pokazują, że w garażowym rocku nie ma na nich mocnych.

Gdy The Hives puścili w świat swój największy hit, „Hate To Say I Told You So”, wstrzelili się w idealny czas. Był to początek lat zerowych, do bram głównego nurtu wpadała coraz większa liczba indierockowych składów, a na topie był także brudny, inspirowany latami 70. garażowy rock. Formacja z Fagersty idealnie wpadła między oba nurty, proponując zarówno natchione punkiem strzały inspirowane m.in. The Kinks, jak i bardziej taneczne numery, którymi w tamtym czasie publikę czarowały gwiazdy od Franz Ferdinand po The Strokes. Jednak Szwedzi zawsze byli dziksi, bardziej niebezpieczni i zajadli od swoich kolegów po fachu z Wielkiej Brytanii czy USA. Nawet, gdy już na dobre osiągnęli gwiazdorski status przy „Tyrannosaurus Hives”, nie ubyło im wigoru. Powrotny, pierwszy od dwunastu lat „The Death of Randy Fitzsimmons” potwierdzał, że The Hives po prostu nie potrafią przestać pisać rockowych bangerów. Jak się pewnie domyślacie, tegoroczne „The Hives Forever Forever the Hives” podtrzymuje ten schemat.

Przyznam, że początkowo trochę zmartwił mnie wyjątkowo krótki jak na nich, dwuletni odstęp między poprzednikiem a nówką. Z góry założyłem, że Szwedzi chcą pozostać na fali udanego powrotu, więc trochę z rozpędu wydają kolejny krążek, by przypadkiem nikt o nich nie zapomniał. Obawy okazały się bezzasadne. „The Hives Forever Forever the Hives” to kolejna porcja indie garage rocka, która nie nadwyręża gościnności słuchacza. Mówimy o typowej płycie The Hives – zadziornej, seksownej, ledwo wykraczającej poza 30-minutowy czas trwania. Takie „Legalize Living” czy „Enough Is Enough” ze swoją taneczno-bujającą specyfiką na luzaku byłyby wielkimi hitami w rockowych radiach w połowie lat dwutysięcznych. Fani wścieklejszego oblicza grupy z pewnością zakochają się w „Hooray Hooray Hooray” czy totalnie punkowym, nawiązującym wręcz do debiutu „O.C.D.O.D.”. Ten ostatni numer jest chyba najbardziej zwierzęcym momentem w dyskografii zespołu od ponad dwóch dekad. Niby chłopy w okolicach pięćdziesiątki, a jednak żar ich nie opuszcza.

Potrzeba wam garażowego rocka z przebojowym sznytem i absolutnie bezwstydną aurą? „The Hives Forever Forever The Hives” zaspokoi wasze potrzeby. Królowie rocka ze Skandynawii nie dali sobie strącić koron.

Łukasz Brzozowski

(wyd. Play It Again Sam Rec., 2025)

zdj. materiały zespołu

Nowy album The Hives kupicie TUTAJ.

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas