Top 10: najsmutniejsze The Cure

Dodano: 29.10.2025
Pogoda za oknem od pewnego czasu nie nastraja pozytywnie. Z tej okazji przypominamy piosenki The Cure, od których niebo wali się na głowę.

Zespół przewodzony przez Roberta Smitha zawsze miał reputację ogromnych smutasów, chociaż nie zbudowali całej kariery na przygnębiających utworach. Dla przykładu: ich pierwszy duży hit, „Boys Don’t Cry”, składa się głównie ze słonecznych melodii. W dalszej części kariery Brytyjczycy potrafili zachować pogodę ducha nie tylko przy pojedynczych numerach, lecz nawet (prawie) całych albumach, czego przykładami są „Kiss Me Kiss Me Kiss Me” czy „Wish”. Mimo tego absolutne wyżyny geniuszu skład z Crawley osiągał, gdy jego lider dobijał do dna. Wybranie jedynie dziesięciu łzopędnych piosenek formacji graniczy z cudem, dlatego w ramach ułatwienia wyselekcjonowałem po jednej z wybranych krążków. Mógłbym po prostu wstawić całą tracklistę „Pornography”, ale to byłoby za proste…

„In Your House” („Seventeen Seconds”)

Premiery debiutanckiego „Three Imaginary Boys” i „Seventeen Seconds” dzieli mniej niż rok. Biorąc pod uwagę, jak wielki progres zaliczyła grupa przez ten czas, ręce same składają się do oklasków. „In Your House” jest tego dobrym przykładem. To esencjonalny numer The Cure. Składają się na niego snująca się, firmowa melodia gitary Smitha, postpunkowa rytmika nadająca całości chłodu i oczywiście bolesny tekst – zwłaszcza fragment: Tonąłem nocą w twym domu / Udając, że pływam. Emocje wykraczające poza skalę, bez wątpienia.

„The Funeral Party” („Faith”)

Trudno o tytuł bardziej adekwatny do zawartości utworu. „The Funeral Party” faktycznie brzmi jak impreza, ale taka, na której nikt się nie cieszy. Ten kawałek jest właściwie zwiastunem tego, co osiem lat później zdominowało przełomowe „Disintegration”. Gitary i syntezatory zbijają się w wielką falę posępnych melodii, wszystko jest podniosłe do granic, a Smith wystawia serce na wierzch. Usłyszałem piosenkę i się odwróciłem – śpiewa. Nie dziwię mu się. Po takim numerze też się odwracam, by po cichu uronić łezkę lub dwie.

„A Strange Day” („Pornography”)

To zabawne, jak wielkim klasykiem jest dziś „Pornography”. Obecnie wszyscy stawiamy tej płycie ołtarze (i słusznie), ale po premierze aż tak różowo nie było. The Cure wypięli się na fanów i wytwórnię, tworząc najsmutniejszy album na świecie pozbawiony oczywistych przebojów. Poskutkowało to puszczeniem w świat wyłącznie jednego singla i niekoniecznie przychylnymi recenzjami – dwie i pół gwiazdki od „Rolling Stone” mówią same za siebie. Cóż, nie wszyscy byli gotowi na taką falę depresji i pesymizmu, ale gdy już się z tym oswoili, od razu przepadli. Mógłbym wstawić w tym miejscu prawie każdą piosenkę, lecz „A Strange Day” pasuje po prostu najlepiej. Ta pięciominutowa perełka narasta stopniowo – z gitarą stopniowo dochodzącą do głosu pod dominującą nad nią warstwą syntezatorów. Gdy już dochodzimy do wiodącej melodii piosenki, nie ma litości. Majstersztyk.

„A Night Like This” („The Head on the Door”)

„The Head on the Door” jest specyficzną płytą – trochę posępną i poważną, a trochę uroczą i wesolutka, jak na The Cure oczywiście. Mamy tu więc hiciory pokroju „Inbetween Days” czy totalnie skoczne „Close to Me”, ale gdzieś obok nich stoi właśnie „A Night Like This”. Dziwny to numer – z jednej strony jakby emanujący subtelną nadzieją, a z drugiej melancholijny jak diabli. Tekst opowiada o obsesyjnej miłości, co oczywiście wiąże się z natłokiem skrajnych emocji. Może stąd ta dwojakość i pojawiające się solo na saksofonie…

„The Kiss” („Kiss Me Kiss Me Kiss Me”)

„Kiss Me Kiss Me Kiss Me” jest jedną z najweselszych płyt The Cure. Posłuchajcie tylko „Why Can’t I Be You” – ten uroczy pisk na początek, te dęciaki, ta roześmiana aura… Jak to pięknie określiła Małgorzata Penkalla z Enchanted Hunters, Brytyjczycy pokazali, że potrafią być także rozbrykanymi słodziakami. Ale nie samo szczęście i wata cukrowa składają się na zawartość tego krążka. Otwierający „The Kiss” to dół jak jasna cholera, w dodatku bardzo psychodeliczny, nawet jak na nich. Ponurość gra tu pierwsze skrzypce, ale praca gitary nadaje utworowi wręcz upiorny wydźwięk. To mrok oparty nie tylko na smutku, lecz na przerażeniu również. Udała im się ta sztuka, nie ma co.

„The Same Deep Water as You” („Disintegration”) 

Kolejny zwrot w karierze The Cure. Po chaotycznym „Kiss Me Kiss Me Kiss Me” Robert Smith znalazł się w potrzasku. Czuł, że jego zespół nie jest właściwie rozumiany, a dodatkowo był niezwykle przejęty nadciągającymi 30. urodzinami – bo przecież zaczyna się starzeć, a wciąż nie nagrał swojego albumu życia… Będący w bardzo depresyjnym momencie muzyk komponował jak szalony. Wyszły z tego utwory brzmiące jak koniec świata. „The Same Deep Water as You” to chyba najlepszy z nich – nie wiem, czy nie zasługuje nawet na tytuł najlepszego w historii zespołu. W tekście znów, jak w „In Your House”, powraca temat tonięcia, ale brzmi to jeszcze bardziej dojmująco. Gdyby ten utwór stanowił tło do marszu konduktu pogrzebowego w deszczowy listopadowy poranek, chyba nikt by się nie obraził. Nawet nie ma po co za bardzo analizować zawartości „The Same Deep Water as You” – wystarczy zapaść się w te zapętlone przez ponad 9 minut melodie.

„Apart” („Wish”)

Dyskografię The Cure można opisać tytułem jednego z ich albumów, czyli „Wild Mood Swings”. Bo jak inaczej postrzegać tak przyjemną płytę jak „Wish” wydaną zaraz po „Disintegration”? Dostajemy na niej zupełnie niezobowiązujące piosenki, ale nie brakuje też momentów ciężaru emocjonalnego. Wyciszone, sunące z wolna „Apart” zdecydowanie chwyta za serce. Delikatny patent gitarowy prowadzi słuchacza za rękę, Smith prawie szepcze i generalnie unosi się nad tym wszystkim atmosfera niepokoju. Niby jest sennie i miło, a jednak w tekście leci strzał za strzałem – nt. miłości oczywiście, bo z nią nasz kochany Robert radzi sobie najlepiej. Lub najgorzej. Pozostawiam to do indywidualnej interpretacji.

„The Last Day of Summer” („Bloodflowers”)

„Bloodflowers” to jedna z najlepszych płyt The Cure i nie obchodzi mnie, jeśli ktoś powie, że jest inaczej. Brytyjczycy bezproblemowo połączyli tu esencjonalne gotyckie smuty z milenijnym rockiem alternatywnym (skojarzenia z „Machina/The Machines of God” The Smashing Pumpkins są zupełnie na miejscu, mimo że premiery obu materiałów dzieliło kilka dni), nie wypadając przy tym jak zdesperowani panowie w kryzysu wieku średniego. Jest więc nieco inaczej, a jednocześnie tak samo. „The Last Day of Summer” to przepiękny numer. Zaczyna się typowo dla nich, niespiesznie – prowadzące partie stoją nośnymi, acz smutnymi melodiami, gitara akustyczna w tle przypomina o ostatnich chwilach lata… Już na wysokości dwuminutowego intro trudno zapanować nad wzruszeniem, a gdy w końcu wchodzi wokal, w jednej chwili przepadam. Ostatni dzień lata / Nigdy nie był tak chłodny – pełna racja, Robert. Gdy słuchałem tego numeru 22 września, od razu zrobiło mi się jakoś zimno.

„I Can Never Say Goodbye” („Songs of a Lost World”)

„Songs of a Lost World” to najprawdopodobniej ostatni album w wydawniczej historii The Cure. Pożegnanie się taką płytą – odwołującą się do własnej przeszłości, a przy tym świeżą i ponadgatunkową – jest chyba jednym z większych marzeń każdego artysty. Jest tu brak nadziei znany z „Disintegration”, są nieco subtelniejsze wątki pod „Bloodflowers”, ale też takie numery jak „I Can Never Say Goodbye”. Zapętlona partia fortepianu buduje całą piosenkę, która stoi na postrockowym fundamencie – oczywiście przerobionym tak, by pasował do The Cure. Tu nie ma niczego wesołego. Gdy Smith trzęsącym się głosem przekonuje, że padł na kolana i jest pusty w środku, nie mam serca mu nie wierzyć. 

„Please Come Home” (niewydany utwór z sesji nagraniowych do „The Cure”)

Świetny, kwaśny i nastrojowy numer. Z jakiejś przyczyny The Cure postanowili nie umieścić go na eponimicznej płycie, powodując w ten sposób, że nie ma na niej prawie niczego godnego uwagi. Cóż, nawet Smith i spółka podejmowali głupie decyzje. Jeśli jeszcze nie znacie tego deep cuta, radzę to zmienić. Emocje sięgają zenitu, zwłaszcza w kwestii wokalu.

Łukasz Brzozowski

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas