Tribulation – „Sub Rosa in Æternum”: Pierwsze oznaki zgnilizny w komnacie

Dodano: 16.10.2024
Źle się dzieje w Tribulation. Brak Jonathan Hulténa właściwie z dnia na dzień pozbawił ich naturalnego lidera, co boleśnie widać po koncertach. O ile muzycznie na poprzednim albumie (skomponowanym w dużej mierze przez Hulténa) trzymało się to jeszcze kupy, o tyle na „Sub Rosa in Æternum” Szwedzi są cieniem samych siebie.

Fani Tribulation pytani o szczytowy okres ich kariery wskazują najczęściej „The Formulas of Death” i „The Children of the Night”. Pierwszy krążek to jedna z najbardziej pomysłowych, przesiąkniętych tajemnicą i odważnych deathmetalowych płyt XXI wieku. Drugi – przy zachowaniu klimaciarskiego sznytu – ucieka w piosenkowość i znacznie bardziej przyswajalne struktury. Oba materiały są świetne, ponieważ Tribulation znaleźli na nich swój styl, brzmieli jak nikt inny i dali wielu innym ekstremalnie metalowym składom inspirację. Dają ją po dziś dzień – istnieje spora szansa, że jeśli wpadniecie na kolejną upiorną, a przy tym przebojową sensację z bardziej melodyjnych zakamarków black i death metalu, to pewnie będzie brzmiała jak wspomniane materiały. Na kolejnych dwóch albumach Szwedzi nie przesuwali własnych granic, tylko eksploatowali pomysły wymyślone jako dzieci nocy. Mimo delikatnego spadku formy przy „Down Below” czy „Where the Gloom Becomes Sound” wciąż było słychać momenty świetności. Na „Sub Rosa in Æternum” takowych brak. To najnudniejsza płyta zespołu – brzmiąca tak, jakby oni sami w ogóle już nie wierzyli, że ten ich gotycki cmentarny metal ma cokolwiek do zaoferowania.

„Sub Rosa in Æternum” to najlżejsze Tribulation. Większość numerów ma wręcz gotycko-rockową wymowę, często pojawiają się czyste wokale (do których jeszcze wrócimy) i generalnie cały album ma słuchacza zadowolić, a nie wystraszyć. Czysto teoretycznie – świetne posunięcie, bo w końcu stacjonująca w Sztokholmie załoga może pokazać pełną swobodę kompozytorską. Problem w tym, że jej nie ma. Te piosenki brzmią jak zespół ślepo zapatrzony w Tribulation, a nie Tribulation. Melodie i riffowa baza w „Hungry Waters” sprawiają wrażenie któregoś z kolei recyklingu „The Children of the Night” – niby nutki się zgadzają, ale uleciała cała magia. Zostało wyłącznie nawiązywanie do lat chwały. Teoretycznie takie „Drink for the Love of God” powinno działać lepiej. To szybki numer, z dziarskim solo w drugiej połowie i fajnym przeskokiem o oktawę w ostatnim refrenie, ale znów, mimo pozornego braku zastrzeżeń nie ma tu ikry czy jadu znanego z poprzedniczek. Ot, dostajemy płytę niby rockową, niby gotycką, niby metalową, od strony technicznej bardzo przebojową, lecz podaną bez angażu. No i te czyste wokale… W jednym z dawnych wywiadów Johannes Andersson przekonywał, że prawdopodobnie nie zdecyduje się na śpiewane partie, bo brzmiałby głupio. Szkoda, że siebie nie posłuchał. Gdy śpiewa ciut wyżej, brzmi jak imitator Kvohsta. Jak schodzi niżej, robi się zabawniej, bo wychodzi z tego Peter Steele, ale w wydaniu metalowca nucącego pod prysznicem. Wielka wtopa i wielka szkoda.

Najnowszy album Tribulation to klapa. Muzykom brakuje inspiracji i nerwu, który spowodowałby, że ta karoca miałaby siłę jechać dalej. Posłuchajcie tegorocznych płyt Unto Others czy Zetry, jeśli o klimatyczny metal z gotykiem w tle chodzi, ale „Sub Rosa in Æternum” omijajcie szerokim łukiem.

Łukasz Brzozowski

(Century Media Records, 2024)

zdj. Damon Zurawski

Pre-order na nowy album Tribulation możecie złożyć TUTAJ

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas