Ville Valo – „Neon Noir”: Piosenki o miłości i śmierci zawsze aktualne

Dodano: 16.01.2023
To nie miało prawa się udać. Solówka zbliżającego się do pięćdziesiątki Adonisa gotyku z przełomu wieków, który zagrał na niej to samo, co zawsze, ale ładniej? Czerwone lampki zapalały się jedna po drugiej, a jednak lektura debiutanckiego albumu Ville Valo każe schować uprzedzenia do kieszeni.

„Neon Noir” ma bardzo wiele wspólnego z HIM – autor podkreślał, że nie zamierza uciekać od tych skojarzeń – ale to HIM uwspółcześniony, obdarty z anturażu metalu gotyckiego w latach 90., HIM przystosowany do życia w XXI wieku. Sam twórca podrzuca też tropy Ozzy’ego Osbourne’a i The Cure, które również mają swoje odzwierciedlenie w muzyce. Gdybyście wzięli najbardziej polukrowane i urocze fragmenty tych drugich i przefiltrowalibyście je przez hard’n’heavy tego pierwszego z okolic „No More Tears”, moglibyście otrzymać parę numerów z tej płyty. Dobrym tego potwierdzeniem „Run Away from the Sun” z klawiszowym motywem rozciągniętym od początku do końca kawałka i rzewnym refrenem tak cukierkowym, że można by go wrzucić pod którąś z nowszych disneyowskich bajek. Tylko chwilowe pomruki zestrojonej gitary na przesterze oddzielają utwór od stuprocentowo czystego pop rocka i o ile ktoś mógłby się na to obrazić, o tyle doceniam Fina za szturchanie fanów, bo przez blisko godzinę trwania materiału jego bohater ani na moment nie szczędzi słuchaczowi czułości. Początkowo miałem w planach stwierdzić, że to próba zagrania odbiorcy na sentymentach, bo przecież igraszki śmierci z miłością zawsze stanowiły clou twórczości Valo, ale nie jest to takie proste. Lirycznie nic się nie zmieniło, lecz rzecz w tym, że te romantyczne opowiastki nie powstały na pokaz. Ze wszystkich kątów “Neon Noir” bije powalająca szczerość, a muzyk z każdym numerem daje do zrozumienia, że nieobliczalność ludzkich emocji wciąż pozostaje jego obsesją. 

Ma to swoje plusy i minusy, choć te pierwsze zwyciężają. Zawsze miło jest widzieć artystę, który posmakował mainstreamu i wyprzedawał wielkie hale, a jednak wciąż kierują nim pobudki kreatywnościowe, nie finansowe. Z drugiej strony rozumiem też perspektywę słuchacza niekoniecznie zachwyconego miłosnym zlewem treści Ville Valo – całość wydawnictwa jest jednowymiarowa, a momentami wręcz monotonna. W HIM te dylematy kontrował ciężar riffów, które skutecznie wytrącały z sercowego bujania w obłokach, przy czym debiutancki album Fina stoi bliżej rocka w popowej osnowie. Metal jako element kontrastu pojawia się rzadko. Z początku bywa to rażące, ale nordycki piosenkarz wychodzi z problemu obronną ręką, bo dysponuje dopiętymi na ostatni guzik hitami. Nawet najbardziej dramatyczny zestawieniu “Saturnine Saturnalia” ma w sobie tonę przebojowego potencjału, sprawnie mieszając sabbathowski riff w zwrotce i wołanie z tęsknoty w refrenie, gdzie Valo niemalże łamie się głos. Może naiwne, może znane sprzed lat, ale czuć, że artysta autentycznie wierzy we własne historie i potrafi wzruszyć nimi nie tylko słuchacza, a także siebie, co tylko dodaje punktów w skali szczerości. Dodajcie do tego “Echolocate Your Love” wytypowane na singla – z melodią zaskakująco bliską “Twojej Lorelei” Kapitana Nemo – i “Heartful of Ghost” brzmiący jak współczesny odpowiednik “Bury Me Deep Inside”, ale z akcentem położonym na oniryzm zamiast teatralizmu. Ville wciąż jest w wysokiej formie.

Ville Valo utarł wszystkim nosa – “Neon Noir” to płyta głęboko czerpiąca z przeszłości, a jednak ułożona tak, by nie mieć nic wspólnego ze skansenem. Piosenki o miłości i śmierci zawsze aktualne i celne? Na to wychodzi. Oby nasz milusiński był cały czas tak samo przekonujący w swoim przekazie – póki co nie zalicza wpadek.

Łukasz Brzozowski

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas