Dwie pierwsze płyty Ghost pokazywały, że Tobias Forge i Bezimienne Ghoule to ekipa mająca sporą szansę na dokonanie przewrotu w metalowym światku. Mimo tego w tamtym okresie straszydła z Linköping jeszcze nie wystrzeliły w pełni, choć znalazły się bardzo blisko. Debiut to kampowy mariaż prehistorycznego doom metalu i popowej melodyki połączonych z wielogłosowymi wokalami hołdującymi AOR. Z kolei „Infestissumam” brzmiało jak satanistyczny indie rock cofnięty do lat 60. z ezoterycznym elementem między nutkami. Oba materiały, chociaż świetne, brzmiały nieco jednowymiarowo i nie zawsze sprawnie kompozytorsko. „Meliora” miała być dla zespołu ostatecznym testem, dowodzącym albo krótkiego terminu przydatności ich formuły, albo jej długowieczności. Stanęło na tym drugim.
WYJŚCIE Z VINTAGE’U
Na „Meliorze” Ghost przestał udawać zespół wyciągnięty z zamierzchłych czasów. Albo inaczej – ich inspiracje w dalszym ciągu były skrajnie oldschoolowe, lecz zmienił się sposób podania. I to na wielu płaszczyznach. Przede wszystkim: produkcja. Dziwne brzmienie huczącego werbla z „Infestissumam” odeszło w niepamięć, programowo uwsteczniona do lat 70. chałupnicza konstrukcja z „Opus Eponymous” również. Zamiast tego Szwedzi, bez ucieczki w protoolsową kliniczność, postawili na gęstą od detali, ciepło brzmiącą i przede wszystkim dopasowaną do realiów 2015 roku formułę. Niemal chóralne, polifoniczne wokale zdobiące refreny prawie każdego z utworów na płycie to jedno, ale na tym zabawa się nie kończy. Do tego dostajemy tłusto wybrzmiewające riffy (zwłaszcza w „Cirice”, tu do głosu dochodzi niemal doomowy majestat), podtrzymującą wszystko sekcję z pięknie uwypuklonym basem i mnogość klawiszowych brzmień. To już nie tylko quasi-psychodeliczne organki ze „Scooby Doo”. W sekcji tuż przed solówką w takim „Absolution” pojawiają się wręcz arenowe podrygi sugerujące kierunek, który grupa obierze w przyszłości.
WIĘCEJ KOLORÓW
Tobias Forge to łebski koleś. Doskonale wiedział, że jeśli „Meliora” ma podbić świat, jego zespół nie może jechać na jednym gimmicku. I proszę – jak wymyślił, tak zrobił. Zmiany pojawiły się więc nie tylko na polu muzycznym, lecz także tekstowym. Satanizm podawany z przymrużeniem oka wciąż się tu czai, ale nie stanowi sedna – oprócz niego otrzymujemy także kawał zapamiętywalnych linijek, które i bawią, i skłaniają do autorefleksji, i podnoszą na duchu. Tutaj myślę przede wszystkim o kulminacyjnych momentach „Cirice” czy „He Is”. Jednak muzyka pozostaje najważniejsza. Tak się składa, że „Meliora” jest najbardziej zróżnicowanym albumem Ghost, a przy tym zupełnie spójnym. Nic się ze sobą nie ściera, nie istnieje wrażenie przeładowania bodźcami. Dzięki bardzo sprawnemu songwritingowi i jasnemu konceptowi – który Forge określa jako konwencję przywołującą najwcześniejsze nowinki techniczne z początku XX wieku – wszystko ma tu swoje miejsce. I hardrockowo stąpający „From the Pinnacle to the Pit”, i religijnie nacechowany „He Is”, i niemal thrashowe „Mummy Dust”, i wybitnie teatralne „Deus in Absentia”. Łatwo byłoby przy tym zaliczyć niezręczny szpagat, ale Tobias nie dał się wywrócić.
„CIRICE” I GRAMMY
I tu jedna rzecz – „Cirice” nie jest pierwszym dużym hitem w dziejach Ghost. Ba, nie jest jedynym dużym hitem na „Meliorze”. Akurat w tym zespole zawsze chodziło o przeboje. Wszystko inne schodziło na drugi plan. „Ritual” z debiutu lub „Year Zero” z „Infestissumam” po dziś dzień stanowią żelazne punkty koncertowych setlist skandynawskiego Ducha, ale to jednak utwory bardzo jasno umocowane w sztywnej konwencji. Forge potrzebował czegoś znacznie większego, by pchnąć zespół dalej. „Cirice” okazało się dokładnie takim czymś. Początkowo utwór miał być 9-minutowym kolosem, lecz ostatecznie przydługie intro usunięto i umieszczono na płycie jako miniaturowe „Devil Church”, a numer zredukowany do esencji dał Szwedom przepustkę do sławy. Tu gra wszystko – ten doomowaty, a przy tym jakby czerpiący ze złotej ery Slayera riff, popowy bridge z fortepianem na froncie i oczywiście eksplodujący refren oraz wokalna ekwilibrystyka w końcówce, którą Tobias określa swoim a-ha momentem. Nic dziwnego, że akurat ten kawałek w 2016 roku zapewnił zespołowi statuetkę Grammy. Inaczej być po prostu nie mogło.
NOWY PAPIEŻ, NOWE ŻYCIE
Pod koniec trasy promującej naszą drugą płytę, znalazłem się w kropce. To nie było fajne ani dobre. Mieliśmy zapewniać ludziom rozrywkę, a nie stać w miejscu – tak Tobias Forge określał wczesną erę Ghost w wywiadzie udzielonym Loudwire przed paroma laty. Jasne, sylwetka mrocznego antypapieża i jego zamaskowanych sługusów snujących się po scenie robiła wrażenie, ale szybko ulegała dezaktualizacji. Lider grupy musiał wymyślić więc nową postać – znacznie bardziej krzykliwą, charyzmatyczną i przyciągającą uwagę. Papa Emeritus III (czyli trzecia głowa satanistycznego kościoła Ghost, w której rolę jak zawsze wcielał się Forge) stanowił nowe otwarcie. Oprócz dystyngowanych szat miał także wieczorowy, znacznie swobodniejszy strój nawiązujący do kostiumu Gustawa III, jednego ze szwedzkich królów. Właśnie dzięki tej zmianie klocki wpadły na swoje miejsce. Tobias mógł biegać po scenie, w seksualno-flirciarskiej manierze wdzięczyć się do publiki, a do tego zaczął mówić. Dosłownie. To już nie były wymruczane łaciną mroczne sentencje, tylko głupkowato-uroczy humor i konferansjerka na najwyższym poziomie. Przykłady? Chociażby szybki poradnik randkowania ku czci diabła poniżej.
Dzięki „Meliorze” Ghost na dobre zagościł w mainstreamie, ale – jak się okazało – nie była to nawet połowa tego, co mają dziś. Wówczas przeskoczyli ze szczurowni do dużych klubów, a dziś wyprzedają wielkie hale (np. Madison Square Garden) i podbijają szczyty list przebojów na całym globie. Słowem: są jednymi z ostatnich – przynajmniej na razie – młodszych zespołów metalowych mających status światowych gwiazd rocka. Tegoroczna „Skeletá” dowodzi, że prędko z tego szczytu nie zlecą.