„Wstajesz i idziesz wtaczać swój głaz pod górę” – wywiad z Mizmor

Dodano: 13.09.2023
Kiedy zetknąłem się z listą tematów, którą Liam Neighbors przygotował jakby w ramach objaśnienia swojego nowego albumu, stwierdziłem, że warto byłoby go o nie podpytać. I faktycznie – było warto, ale trzeba zaznaczyć, że chociaż rozmawiamy raczej nie o muzyce, to „Prosaic” byłaby też niczego sobie płytą bez całej tej konceptualnej (anty-konceptualnej?) otoczki.

Nowa płyta Mizmor, „Prosaic”, przynosi odejście od wielkich, filozoficznych konceptów na rzecz przyziemności i prozy codziennego życia, jak sam to opisujesz. Powiedziałbyś, że wspomniana zmiana jest odzwierciedleniem zmian, jakie zaszły w twoim życiu?

Na pewno coś w tym jest. Myślę, że głównym katalizatorem tej zmiany było poczucie domknięcia tematu, z którym mierzyłem się w Mizmor przez niemal dekadę, czyli wiary i jej utraty, a co za tym idzie: odejścia od Boga i religii. Siłowałem się z tymi zagadnieniami przez większą część dekady, zdążyłem napisać o nich parę płyt i mnóstwo piosenek, aż w końcu poczułem, że wystarczy. Nie mam już w sobie potrzeby roztrząsania tematu wiary, jestem z nim pogodzony. Nowy album jest w pewnym sensie odbiciem tego, jak wygląda moje życie „po”. Czuję się tak, jakby zdjęto mi z barków spory ciężar, mam pełną dowolność w eksplorowaniu innych tematów i – przede wszystkim – mogę być bardziej obecny w tu i teraz, skupić się na tym, co w codziennym życiu jest dla mnie ważne i co daje mi poczucie sensu.

W którym momencie poczułeś, że masz ten temat przepracowany i pora skupić się na innych sprawach?

Ciężko powiedzieć. To był proces, który stopniowo nabierał tempa, aż w końcu dotarłem do punktu, w którym jestem teraz. Nawet bardzo stopniowo – przejście od chrześcijanina do ateisty zajęło mi jakieś 10 lat, które składały się głównie z wątpliwości, zwątpienia i ciągłej autorefleksji. Dopiero ostatnio poczułem, że mam z tym tematem spokój. Przynajmniej na razie. Nie chcę już dłużej się tym zadręczać, bo bardzo długo walczyłem z dysonansem, który brał się z poczucia, że to, co widzę na co dzień dookoła siebie, czyli realny świat, nijak ma się do moich przekonań i rzeczy, w które święcie wierzę. Coś było bardzo nie tak, więc musiałem coś zmienić. Szczególnie dobitnie czułem to pod koniec swojej przygody z chrześcijaństwem. Później ten dysonans stopniowo znikał, aż do momentu, w którym stwierdziłem, że to, co mam w głowie, mniej więcej pokrywa się z rzeczywistością. Wracając do pytania: poczułem, że pewien etap się skończył, bo przestałem łapać się na tym, że znów myślę o świecie w jakiś dziwny, magiczny sposób. To była spora ulga.

To będzie dość bezpośrednie pytanie, ale czy nie miałeś potrzeby zastąpienia wiary czymś innym?

Skończyło się tak, że zastąpiłem wiarę nauką. Wiem, że to dość stereotypowa i oczywista odpowiedź – chodzi o to, że wiara zajmowała tak poczesne miejsce w moim życiu także dlatego, że proponowała odpowiedzi na te najważniejsze pytania, które bynajmniej nie były mi obojętne: skąd się tu wzięliśmy, po co żyjemy, jaki jest sens mojego życia, i tak dalej. Na te pytania moją odpowiedzią był Bóg, który potem zniknął i okazało się, że muszę szukać od nowa. Zainteresowałem się biologią ewolucyjną, fizyką, astrofizyką, zacząłem czytać, co na ten temat mają do powiedzenia najmądrzejsze osoby w swoich dziedzinach. Nie twierdzę, że aktualny stan wiedzy pozwala nam odpowiedzieć na wszystkie te pytania, a na pewno nie w stu procentach. Mówimy raczej o prawdopodobieństwach niż o pewności, ale pasuje mi to. Zmieniłem też sposób, w jaki decyduję, co jest prawdziwe, a co nie. Wiara daje ci świętą książkę z gotowymi odpowiedziami, ale kiedy ktoś przychodzi do ciebie z nowymi informacjami albo dowodami w jakiejś sprawie, nawet go nie słuchasz, tylko okopujesz się na swoich pozycjach i mówisz: mam swoją wiarę. Obecnie jestem znacznie bardziej otwarty na zmianę przekonań, jeśli tylko te nowe informacje są poparte solidnymi dowodami. Myślę, że to o wiele bardziej zdroworozsądkowe podejście.

Wspomniałeś wcześniej o poczuciu sensu. Gdzie go teraz szukasz?

O ile nie jestem jakimś zadeklarowanym nihilistą, to jeśli popatrzysz na wszystko z odpowiednio szerokiej perspektywy, łatwo dojść do wniosku, że nic, co robimy, nie jest szczególnie istotne. Kiedy spojrzysz bliżej, zobaczysz oczywiście, że świat jest pełen świadomych istot, które są w stanie odczuwać cierpienie i przyjemność, mogą być zdrowe albo nie. W tym sensie nie da się powiedzieć, że nasze czyny nie są ważne, bo przecież odbijają się na innych. Jeśli możemy jakoś wpłynąć na to, czy ktoś cierpi, czy nie – w zasadzie nie ma dla mnie nic ważniejszego.

Poczucie sensu znajduję w relacjach z ludźmi, na których mi zależy. Dużo myślę o tym, co mogę dać rodzinie i przyjaciołom, ale też co mogę od nich wziąć. Zależy mi na tym, żebyśmy razem wzrastali i się rozwijali. No i sztuka – szukam sensu w czerpaniu z własnego doświadczenia, przepuszczeniu go przez filtr ciężkiej muzyki i wypuszczeniu z powrotem w świat. Nagrywanie to dla mnie w zasadzie konieczność, bo to jedyny sposób, w jaki potrafię przepracować swoje spostrzeżenia i emocje. Mówiąc banalnie, chciałbym robić ze swoim życiem coś, co uczyni świat lepszym miejscem, a muzyka jest jedyną rzeczą, jaka wychodzi mi dobrze. Wiem, że dla niektórych to, co robię, jest w jakimś sensie istotne, a przy tym jest też istotne dla mnie samego. To idealny układ. Odkąd mam świadomość, że są osoby, które z takich czy innych względów utożsamiają się z muzyką Mizmor, dostałem niesamowity zastrzyk motywacji i właśnie poczucia sensu.

Masz wrażenie, że w całej tej drodze, którą przebyłeś dzięki Mizmor, chodziło nie tylko o pisanie i nagrywanie kolejnych płyt, ale też o poczucie przynależności do sceny albo społeczności?

Jak najbardziej. Tak naprawdę mam poczucie przynależności do kilku grup, które bardzo sobie cenię: pierwsza, najbliższa ciału, że tak to ujmę, to moi koledzy z koncertowego składu Mizmor, ale też z innych zespołów, w których się udzielam. Wiesz, sam fakt, że parę osób umawia się w jednym miejscu, żeby razem pograć, ze – przynajmniej zazwyczaj – wspólnymi celami i ambicjami, wydaje mi się budujący, a ludzie, z którymi to robię, są mi naprawdę bliscy. Później fani i słuchacze. Przez jakiś czas Mizmor pozostawał w 100% studyjnym projektem, ale dopiero po tym, jak zaczęliśmy grać na żywo, poczułem prawdziwą więź z odbiorcą. Mnóstwo osób podchodziło do mnie po koncertach i dzieliło się historiami, które były podobne do mojej: mówili o utracie wiary, byciu uwięzionym w indoktrynacji religii albo kultu, i ucieczce z tego więzienia. To wywarło na mnie potężne wrażenie, bo przez pierwsze lata działalności Mizmor towarzyszyło mi uczucie… może nie osamotnienia, ale sądziłem, że większość fanów metalu nie będzie w stanie utożsamić się z moją historią i doświadczeniami, które wydadzą im się zupełnie obce. Środowisko metalowe robi wrażenie mocno antychrześcijańskiej, a przynajmniej zeświecczonej społeczności, więc moje rozterki dotyczące religii i wiary wydawały się mnie samemu infantylne, skoro wszyscy dookoła mieli te sprawy ogarnięte od dawna – a przynajmniej tak to wyglądało na pierwszy rzut oka. Poczułem się o wiele lepiej i pewniej, kiedy odkryłem, że wcale tak nie jest i że mnóstwo osób ma tak samo jak ja.

Z uporem powtarzasz, że przy pisaniu „Prosaic”, w przeciwieństwie do poprzednich płyt Mizmor, nie siliłeś się na stworzenie arcydzieła. Uważasz, że takie wielkościowe ambicje są z zasady złe? A może cierpi na nich końcowy rezultat?

Ani jedno, ani drugie. Tak naprawdę chciałem tylko spróbować czegoś nowego. Zwykle proces pisania płyty idzie mi jak po grudzie, a kolejne materiały rodzą się w wielkich bólach – obsesyjnie poprawiam najmniejsze detale, gubię zdrową perspektywę i przejmuję się tym wszystkim aż do przesady. Paradoksalnie, jeśli mówimy wyłącznie o efekcie końcowym, to myślę, że takie podejście często rodzi dobre rezultaty. Ale kiedy już zrobisz w ten sposób kilka płyt, zaczynasz się zastanawiać, czy nie ma może jakiejś innej drogi? Bo czułem, że owszem, chciałbym nagrać nowy album, ale bez wystawiania się na takie męczarnie, jak dotychczas. Zastanawiałem się, czy jestem w stanie napisać płytę Mizmor, która nie brałaby się z cierpienia i mroku, ale wychodziła z innego, bardziej pozytywnego miejsca – co zresztą odzwierciedlałoby pozytywny moment, w którym znalazłem się jako osoba. Czy to nadal byłby Mizmor? Czy wyjdzie z tego coś dobrego? I czy w ogóle jestem w stanie tworzyć muzykę, kiedy akurat nie czuję się okropnie? A może lubimy metal tylko dlatego, że grają go głównie osoby, które przez większość czasu chcą się zabić? Jeśli tak, to jest to lekko pojebane. Oczywiście sam lubię taki metal jako odbiorca, ale tym razem chciałem spróbować czegoś innego i nie wystawiać się na takie męczarnie. Z zainteresowaniem obserwowałem rezultaty i jestem bardzo dumny z tej płyty, choć podejrzewam, że nie wszystkim się ona spodoba. Mogę też powiedzieć, że to pierwszy album Mizmor, przy którego tworzeniu dobrze się bawiłem. Zwykle tak nie jest.

Właśnie, jeszcze całkiem niedawno stwierdziłeś, że w metalu poszukujesz głównie depresyjnego nastroju i smutnych melodii.

To znaczy… Pewnie zawsze będę się borykał z depresją w jakiejś formie. W tym sensie, że nawet jeśli czuję się dobrze, to wiem, że gorszy nastrój zawsze jest zaraz za rogiem. I nawet jeśli czuję się dobrze, i tak szukam catharsis w smutnej muzyce, to się nie zmienia. Nowa płyta, mimo że wychodzi z bardziej pozytywnego miejsca, też nie jest przecież wesoła i pod względem ładunku emocji nie odstaje od pozostałych nagrań Mizmor. Po prostu w porównaniu do tego, co robiłem do tej pory, wypada mniej smętnie i beznadziejnie w wymowie. Tak więc nadal będę pisał smutną muzykę i myślę, że to nie zmieni się nigdy, bo zawsze będę potrzebował zespołu jako formy ujścia negatywnych emocji. Po prostu proces, jaki towarzyszył powstawaniu „Prosaic”, wydaje mi się znacznie zdrowszy. Do metalu przyciągnęły mnie jego agresja, smutek i poczucie tajemnicy w nim zawarte. Nadal się z nimi utożsamiam, nawet, kiedy w moim życiu dzieje się bardzo dobrze.

„Prosaic” stanowi odejście od rozbuchanych koncept albumów, ale – nawet przy założeniu, że nie będziesz już więcej pisać o religii – chyba nie zrezygnujesz na dobre z tego quasi-filozoficznego nimbu, z którym Mizmor kojarzył się do tej pory?

Jasne, że nie, ale myślę, że w całej swojej prostocie „Prosaic” też ma w sobie coś filozoficznego. Przykładowo, podejrzewam, że nigdy nie zrezygnuję z pisania o absurdzie ludzkiego doświadczenia – nowa płyta też jest przede wszystkim o tym. Ale też o byciu w „tu i teraz”, o całym sensie i bezsensie codziennej pracy i rutynowych czynności. Coś w stylu: jest nowy dzień, a ty znów wstajesz z łóżka i idziesz wtaczać swój głaz pod górę. I tak dzień w dzień. Myślę, że obleczenie „Prosaic” w coś na kształt anty-konceptu, w kontraście do potężnych konceptów, z którymi pracowałem wcześniej, samo w sobie jest filozoficzne. Mimo, że płyta jest prostsza, bardziej surowa i mniej przetworzona przez proces myślowy, wciąż można wyciągnąć z niej sporo dla siebie. Co dokładnie, pozostawiam już odbiorcy. Ale mam wrażenie, że nawet gdybym tego nie planował, jakieś echa egzystencjalizmu zawsze przedostaną się na płyty Mizmor, nie umiem inaczej.

Masz zamiar przenieść jakieś aspekty pracy nad tą płytą na kolejne? Choćby ten brak napinki na stworzenie arcydzieła albo większą radość z tworzenia, o której mówiłeś wcześniej.

Mam taką nadzieję, bo w tym tkwi cały sens próbowania na tej płycie nowych rzeczy: chciałbym wykorzystać je także na kolejnych, żeby w przyszłości było mi łatwiej. Planuję nagrywać muzykę przez większą część reszty życia i chciałbym stawać się w tym coraz lepszy. Przez bycie coraz lepszym rozumiem nie tylko nagrywanie coraz lepszych płyt, ale też o usprawnienie samego procesu twórczego – chciałbym wykazywać mniejszą obsesję na punkcie detali i nie być takim control freakiem jak w przeszłości. Nadal będę perfekcjonistą, bo taki po prostu jestem, ale bez przesady. I chcę wprowadzać te zmiany nie tylko do muzyki Mizmor, ale też do swojego codziennego życia. Oczywiście nie stanie się tak, że nagle zacznę podchodzić do wszystkiego z beztroską, zresztą myślę, że jedną z najważniejszych rzeczy w Mizmor jest właśnie skrupulatność i przywiązanie do szczegółów. Chodzi mi o zachowanie zdrowej równowagi. Podejście w stylu „ten pomysł jest okej, więc przejdźmy dalej i nie zadręczajmy się nim w nieskończoność”. Nad tym teraz pracuję.

Adam Gościniak

zdj. materiały artysty

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas