„Wszystko w Singapurze wręcz musi być DIY-owe” – wywiad z Wormrot

Dodano: 25.06.2024
Singapurscy tytani grindu z Wormrot wyruszyli w, kolejną już, trasę promującą ich świetnie przyjęty „Hiss”. Z tej właśnie okazji, na temat przyszłości zespołu w obliczu braku stałego wokalisty, koncertowania w duchu DIY i inspiracji filmami rozmawiałem z Rasyidem, gitarzystą i liderem zespołu.

Minęło dużo czasu od kiedy założyłeś Wormrot w 2007 roku i staliście się największą nazwą ciężkiego grania z Singapuru. Przecieranie szlaków musiało być ciężkie. Co najlepiej pamiętasz z waszych początków? Co było wtedy dla ciebie najważniejsze?

Myślę, że najważniejszą rzeczą było wielkie poświęcenie, z którego nie zdawałem sobie sprawy. Zdałem sobie sprawę, że zainwestowałem masę czasu i pieniędzy w zespół. Po jakimś czasie zorientowałem się, że moi przyjaciele radzą sobie w życiu o wiele lepiej ode mnie. Mają dobre prace, a ja dalej gram w kapeli. Moje życie zawodowe składa się z dziwnych lub dorywczych prac, bo ciężko jest znaleźć coś normalnego jeżdżąc regularnie w trasy. Żaden pracodawca nie chciałby mnie zatrudnić, biorąc pod uwagę jedno- lub dwumiesięczne zwolnienia na koncerty. Po około 10 latach znalazłem w końcu odpowiadającą mi robotę jako kierowca Ubera. W pewnym sensie zapewnia mi ona konieczną wolność – nie pracujesz, to po prostu nie zarabiasz. Ale jest to dla mnie i tak strasznie stresujące. Żyję w trybie praca-trasa-praca-znowu trasa, więc pieniądze które na tym zarabiam, pompuję i tak w koncertowanie.

Rozumiem, że praca sama w sobie też jest stresująca?

Tak, jest stresująca i wyczerpująca fizycznie. Prowadzenie samochodu 10 godzin to kiepska robota.

Niektórzy z wczesnych członków zespołu, jak Halim na basie czy Fauz na perkusji, byli również członkami Impiety, innego wpływowego zespołu z Singapuru. Jesteś też członkiem zespołu Marijannah. Zmierzam do tego, że Singapur – jako bardzo mały kraj, a w zasadzie większe miasto – musi być ciężkim miejscem do szukania członków zespołu. Scena jest bardzo mała.

Obecnie gram w pięciu singapurskich zespołach. W każdym z nich szukanie kogoś do grania wygląda następująco – najpierw znajduję ludzi, sprawdzam, co potrafią i dopasowuję styl gry do ich umiejętności. Nie szukałem grindcore’owego czy deathmetalowego perkusisty, ale po prostu się udało. Miałem wielkie szczęście znaleźć Vijesha, który jest bardzo utalentowanym muzykiem, i wokół jego gry opracowałem styl Wormrot. Więc tak – scena jest bardzo mała, ale najważniejsze jest to, co uda ci się z niej wykrzesać. Szukać tego, co najlepsze w ludziach wokół ciebie. Powiem wręcz, że gdybym nie znalazł Vijesha, to prawdopodobnie nie grałbym już grindcore’u.

Więc rozumiem, że gdyby nie on grałbyś inną muzykę z Wormrot? Jak w Marijannah, gdzie skupiasz się bardziej na psychodelicznym i stonermetalowym graniu?

Tak, może. Chociaż może aż tak daleko bym nie poszedł, bo jednak to jest zbyt stonerowe granie. (śmiech) Ale myślę, że może skierowałbym się w kierunku hardcore’u.

Czytałem w pewnym wywiadzie z Arifem (byłym wokalistą Wormrot – red.), że w porównaniu do niego jesteś bardzo zainteresowany kinem. Czy twoje zainteresowanie filmowe przekłada się na wasze teledyski? W przypadku wideo do „Grieve / Weeping Willow / Voiceless Choir” wydaje się to najbardziej widoczne. Do tego wszyscy w nim zagraliście!

Moje zainteresowanie kinem trwa od bardzo długiego czasu, ale nigdy nie wiedziałem jak to powiązać z grą w zespole. Nagrywając „Hiss” skorzystałem z okazji, by kontrolować każdy aspekt zespołu – od muzyki przez ogólną koncepcję artystyczną po okładkę. Wszystko miałem zaplanowane, łącznie z pomysłem na teledysk. Zresztą wpadłem na jego zamysł już dawno temu – to w zasadzie klasyczna historia zemsty, inspirowana japońskim kinem.

Więc rozumiem, że jesteś fanem japońskiej kinematografii?

O tak, zwłaszcza starszych filmów. Przyznam szczerze, że z nowymi pozycjami nie jestem na bieżąco. Jedna z naszych koszulek ma nawet design inspirowany filmami.

Co w takim razie inspiruje cię ze świata filmowego w ostatnim czasie?

W ostatnim czasie oglądam „The Boys”. Widziałem niedawno też dystopijny serial science-fiction „Rozdzielenie”. Mam dość szeroki gust. Nie potrafię wybrać jednego gatunku, lubię wszystkie rodzaje filmów. (śmiech)

A jak wygląda sprawa stworzenia nowego albumu? Wiem, że nie minęły nawet dwa lata od premiery waszej ostatniej płyty, ale czy macie jakieś konkretne plany? Zwłaszcza, że „Hiss” była naprawdę niesamowicie dobrze przyjęta. Byłoby dobrze pójść za ciosem.

Cały czas jesteśmy w trasie promującej „Hiss”. Wydaje się, że minął już szmat czasu, ale tak naprawdę minęły tylko trzy (sic!) lata. Powiem jednak, że wstępnie planuję rozpocząć pisanie nowych piosenek po zakończeniu tegorocznych koncertów. Chciałbym, żeby rok 2025 był przede wszystkim czasem tworzenia nowego materiału. Nie zdecydowałem jeszcze, co robimy w kwestii wokalisty, cały czas nie mamy nikogo obsadzonego w tej roli na stałe. Z drugiej strony myślę o tym jako o szansie do współpracy z większą liczbą osób. Tak, jak mówiłem na samym początku – znajdujesz wokół siebie ludzi skorych do działania i sprawdzasz, co potrafią. Czasami nie da się znaleźć tego, co sobie zakładasz, więc myślę o odszukaniu osób chętnych, usłyszę, w jakim stylu śpiewają i zobaczę czy będę w stanie stworzyć z tego materiał Wormrot.

Do tego odnosi się moje następne pytanie – o wokalistów na nowym albumie. Obecnie na trasach śpiewają z wami np. Gabriel Dubko z Implore czy Weish. Czy jest jakaś szansa, że zaśpiewają na nowej płycie?

Możliwość zawsze jest. Problem polega na tym, że do teraz nie wiem, w jakim kierunku chcę to pokierować. Nadal nie potrafię określić, jaką muzykę chcę stworzyć na następnej płycie. Trudno mi teraz określić nawet moje nastawienie do przyszłej muzyki w ogóle. Tak, jak mówiłem, po tej trasie planuję skupić się tylko i wyłącznie na pisaniu nowego materiału, z wyłączeniem małej trasy przed końcem roku.

Powiedziałeś kiedyś, że Myra Choo (singapurska skrzypaczka, która gra na „Hiss” – red.) dostała od ciebie wskazówki, co do klimatu w jakim chciałbyś usłyszeć jej partie. Poleciłeś jej wtedy ścieżkę dźwiękową z filmu „Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii” i polskiej serii gier „Wiedźmin”. I właśnie tu chciałbym się zatrzymać – czy są jeszcze jakieś przykłady polskiej muzyki, kultury czy filmów, które cię inspirują?

No tak, CD Projekt, prawda? Nie podam żadnych przykładów. Kiedy zadałeś mi to pytanie, wszystko wyleciało mi z głowy. (śmiech)

Jesteście bohaterami bardzo znanego zdjęcia, na którym gracie przed tłumem, wśród którego znajduje się koza Biquette. Koncert miał miejsce w punkowej DIY-owej miejscówie – farmie Ferme de Mauriac we Francji. Czy po blisko 20 latach doświadczenia z Wormrot na scenie dalej czujecie się dobrze w takich miejscach? Czy wolicie jednak bardziej wygodne granie w klubach.

Dla mnie, osobiście, obie formy są okej. Granie w miejscówach DIY to zawsze dobre doświadczenie. Oczywiście, koncerty takie jak ten (rozmawiamy przed koncertem w poznańskim klubie Pod Minogą – red.) są łatwe i wygodne, ale koniec końców chodzi o to samo. Odpowiadając więc na pytanie – nie mam żadnego problemu z graniem gigów DIY. W pewien sposób faktycznie kluby są bezpieczniejsze do grania, lecz czasami najlepsze doświadczenie zdobywa się właśnie w undergroundowych miejscówkach. Zresztą do teraz, grając w Bangkoku czy Indonezji, ciągle grywamy w takich miejscach. W zasadzie bez różnicy.

Krótko mówiąc – zachowujesz punkowego ducha.

Oczywiście.

Zgaduję, że w Singapurze też macie masę takich miejsc, prawda?

Jasne! Mamy różne DIY-owe miejscówki w Singapurze. Istnieje tam tylko przestrzeń do samoorganizacji. Wszystko w Singapurze wręcz musi być DIY-owe.

Arif, będący również tekściarzem na większości kawałków, wspominał też, że nie jest mocno wkręcony w polityczną stronę grindu. Poruszanie takiej tematyki było jednak bardzo ważnym aspektem, zwłaszcza wczesnego, grindu – jak w przypadku Napalm Death czy Brutal Truth. A jak jest u ciebie? Jakie jest twoje stanowisko wobec polityki w grindcorze?

Będę w tej sprawie mówił tylko za siebie, a nie za Arifa, ale uważam, że przekaz polityczny powinien być jasno komunikowany w naszych utworach. Dla mnie, jako uczestnika sceny punkowej, oczywistym jest, że musimy protestować. W tej muzyce chodzi o protest. Dlatego robimy to, co robimy teraz, dlatego nosimy też czarne koszulki, co nie? (śmiech) Mamy odpowiedzialność, by dostrzegać, co i gdzie się dzieje na świecie. By mówić o tym, że świat jest niesprawiedliwy, że w większości przypadków coś jest z nim mocno nie tak. Ale również chodzi o przekaz kierowany do słuchacza, że nie jest z tym wszystkim sam i że jesteśmy razem. Między innymi dlatego, od „Hiss” zaczynając, zacząłem również pisać teksty do naszej muzyki. Napisałem około pięciu czy sześciu kawałków. Ale jestem też bardzo mocno zżyty z emocjonalną warstwą tej muzyki, historią i narracją w tekstach. Pewnie głównie dlatego, że kocham oglądać filmy. Na następnej płycie na pewno będę chciał ująć więcej treści politycznej, zwłaszcza w obliczu tego, co dzieje się teraz ze światem.

Chciałbym cię w takim razie zapytać o odniesienie do sceny politycznej w Singapurze. Domyślam się, że tam również macie o czym krzyczeć.

W przeciwieństwie do tego co większość ludzi myśli o Singapurze – to jest chujowe państwo. Jest sztuczne. To dyktatura z lśniącą fasadą. Tam wszystko jest błyszczące i wypolerowane, ale zgniłe w środku. Każdy cieszy się owocami pracy, ale sposób zdobycia tych owoców nie jest w porządku.

Jest też wielka dysproporcja społeczna pomiędzy klasami. Bogaci, zwłaszcza w krajach zachodu, starają się te kwestie zmarginalizować i wytworzyć ułudę, pozorną wygodę zwykłego życia.

W Singapurze wszystko odbywa się kosztem ludzi, którzy pracują lub przyjeżdżają tu do pracy. Zwyczajni ludzie cierpią. To nie jest dobry kraj. Chyba, że jesteś bogaty albo chcesz spędzić sobie tam wakacje. Ale jeśli, tak jak ja, próbujesz żyć w Singapurze, przy zwyczajnej, niskiej pensji – wyjątkowo ciężko się tam utrzymać.

Adam Lonkwic

zdj. materiały zespołu

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas