ZAGUBIONA PERŁA – o „Passiflorze” Tobiasa Forge

Dodano: 17.04.2025
Wokół solowej płyty Tobiasa Forge przez lata narosło tyle mitów, że ciężko byłoby być bardzo zdziwionym, gdyby ostatecznie ktoś wyszedł i powiedział, że takie nagranie nigdy nawet nie powstało. Ale powstało – od niedawna „Passiflora” w całej okazałości jest dostępna w sieci. Jak zatem można czytać tę płytę w siedemnaście (!) lat od jej nagrania?

To bardzo dobra płyta z bardzo dobrymi piosenkami, ale nie bardzo wiem, kto miałby ją teraz wydać, bo zespół już dawno nie istnieje. Zresztą tak naprawdę nie istniał już wtedy, bo to, co początkowo było nagrywane jako druga płyta Subvision, z czasem przerodziło się w solowy album Tobiasa – z MCC w roli przygrywającego mu zespołu. Nadal zdarza mi się wracać do tego materiału, słucham go średnio kilka razy w roku i bardzo go lubię. Wiem, że są ludzie, którzy przedwcześnie dostali promocyjne kopie tej płyty i później sprzedawali je na aukcjach za niebotyczne pieniądze. Nie podoba mi się to, bo wychodzę z założenia, że jeśli krążek nie został oficjalnie wydany, to nikt nie powinien go słuchać. W każdym razie gdzieś tam sobie krąży. Jestem bardzo zdziwiony, że jak do tej pory nikt nie wrzucił całości do sieci. Tyle w 2022 powiedział nam Martin Persner, zapytany o to, co się stało z drugą płytą Subvision. 

NOWE PRIORYTETY

Do Persnera jeszcze wrócimy – jego postać wydaje się kluczowa dla zrozumienia, na ile „Passiflora” jest płytą solową sensu stricto, a na ile nagraniem, które stało się nią niejako z przypadku. Tymczasem uporządkujmy fakty: materiał został nagrany w Linköping latem 2007 roku. Forge dawno pozostawił za sobą epizody w Onkel Kånkel i Crashdiet. Także Repugnant zdążyło się już rozpaść, chociaż jedyny krążek kapeli, czyli „Epitome of Darkness”, miał się dopiero ukazać – co prawda pośmiertnie, ale jednak. W tamtym momencie cała para szła zatem w Subvision, co odbiło się również na imponującym tempie prac. Debiutancka płyta projektu, czyli „So Far So Noir”, ukazała się w 2006. Po latach Forge stwierdził, że głównym impulsem do założenia Subvision była jego fascynacja Ramones, a zwłaszcza dublowanie wokali i duże refreny. „So Far So Noir” ma jednak do zaproponowania o wiele więcej. Owszem, na jakimś podstawowym poziomie to „zaledwie” płyta z dość przebojowym indie/pop-rockiem, którą ktoś kiedyś określił też mianem skandynawskiej odpowiedzi na britpop. Mimo wszystko rozpiętość stylistyczna tego krążka przyprawia o pozytywny ból głowy: z jednej strony mamy tu maksymalnie liryczne „Room 611” czy „Lady Morgue”, z drugiej „Psycamore”, brzmiący jak The Beatles grający occult rocka. To, i wszystko pomiędzy – m.in. napędzany funkowym pulsem „Fault” czy zamykający całość „Until You’re Mine”, który chyba najlepiej spełnia założycielskie postulaty Subvision zawarte w cytacie powyżej. Powiązania z wczesnymi dokonaniami Ghost? Oczywiście też tu są, i nie chodzi wyłącznie o frazę secular haze, która pojawia się w drugiej zwrotce „Son of May”. Może obyło się bez jakichś rażących podobieństw, ale patrząc na tę płytę retrospektywnie wydaje się dość oczywiste, że „So Far So Noir” i „Opus Eponymous” nagrywali z grubsza ci sami ludzie, nawet jeśli końcowe rezultaty mocno się od siebie różnią.

TROCHĘ PŁYTA SOLOWA, A TROCHĘ NIE

Ciężko stwierdzić, by Forge, biorąc się za drugą płytę Subvision tak szybko po wydaniu debiutu, kuł żelazo, póki gorące. „So Far So Noir” nie spotkała się z przesadnym entuzjazmem odbiorców – powiedzieć, że przeszła bez echa, to jak nie powiedzieć nic. W każdym razie Subvision rozpadło się na dość wczesnym etapie prac nad „Passiflorą”. W obliczu rozkładu zespołu macierzystego pojawił się pomysł, by wydać tę płytę pod szyldem Tobias Forge & Magna Carta Cartel, ale ideę szybko zarzucono. Zamieszanie dotyczące nazwy, pod jaką powinien zostać wydany nowy materiał, nie przeniosło się na sferę songwritingu – tutaj zmieniło się niewiele. W przypadku debiutu Forge widnieje jako jedyny kompozytor wszystkich dwunastu utworów. Przy drugiej płycie trzy grosze od siebie dorzucił też Martin Persner, a taka „Savantgarde” to już w całości jego piosenka; nie spodziewając się, by „Passiflora” kiedykolwiek miała ujrzeć światło dzienne, w lekko przearanżowanej i zmetalizowanej wersji umieścił ją zresztą na powrotnej płycie MCC z 2022. W każdym razie jego wkład w ten materiał, w teorii tylko kosmetyczny, wydaje się być nie do przecenienia, bo o ile jeszcze „So Far So Noir” nie miała nic wspólnego z brzmieniem Magny Carty Cartel, tak „Passiflora” czerpie z niego naprawdę sporo. Oczywiście nie jest to aż tak psychodeliczny album jak „Goodmorning Restrained” – tamta płyta była pomyślana jako płyta instrumentalna, do której wokale dołożono dopiero po czasie – ale charakterystyczne partie Persnera pojawiają się tu w większości numerów, dodając im głębi i post-rockowego sznytu. 

ECHA GHOST?

To paradoks, ale „Passiflora”, stanowiąc owoc twórczej współpracy w stopniu większym, niż miało to miejsce w przypadku debiutu Subvision, jak najbardziej sprawdza się odczytywana po latach jako płyta solowa, wybrzmiewa bowiem bardzo osobiście i introspektywnie. Persner dowozi gitarowe ornamenty, które wynoszą całość na wyższy poziom, ale bez ingerencji w samą esencję piosenek – tutaj prym w dalszym ciągu wiedzie Forge. Na poziomie kompozytorskim określiłbym ten materiał jako coś na przecięciu Placebo, Calexico i szwedzkiego Kent. „So Far So Noir” była dość rozkrzyczana czy wręcz histrioniczna, nie dziwi fakt, że pierwotnie miała ukazać się pod wiele mówiącym tytułem „Cure For Sentiments”. „Passiflora” to przy niej znacznie bardziej wyciszona i monochromatyczna (co nie znaczy: nudna) płyta. Zaczynając od świetnego „The Breeze”, który zderza z sobą melancholię i przebojowość w idealnych, znanych chyba tylko Skandynawom proporcjach, przez „Cinematiqe” z onirycznym, daftpunkowym refrenem, „In Enigma Schiffer”, dość bliski trzem utworom Ghost, które wyszły spod ręki Papy Nihila (z naciskiem na „The Future Is A Foreign Land”) czy wreszcie „Solitaire”, w którym wokalista jest tak blisko czystego gatunkowo popu jak nigdy wcześniej ani później – jak na tak spójny brzmieniowo materiał dzieje się tu naprawdę sporo. Jasne, momentami robi się też zbyt dosłownie i naiwnie, ale dzięki temu jak na dłoni widać, ile zdążyło się zmienić od 2007: kiedyś, pisząc o złamanym sercu, Forge nagrywał takie rzeczy jak „Mary Says”, dzisiaj wypuszcza stadionowe hity w stylu wydanego właśnie singla „Lachryma”.

POWRÓT DO NIECHCIANEGO DZIECKA

Jak wspomniałem we wstępie, przez długi czas można było sądzić, że „Passiflora” na zawsze pozostanie nagraniem, o którym każdy wie, ale prawie nikt nie słyszał. W sieci krążyły tylko „House of Affection” oraz film z koncertową wersją „The Breeze” (z niewiadomych względów Forge występuje na nim bez spodni). Pojedyncze kopie CD pojawiały się na aukcjach, osiągając ceny rzędu kilku tysięcy dolarów, zwykle z dopiskiem, że nabywca zobowiązuje się do zatrzymania płyty wyłącznie do własnego użytku. Wszystko zmieniło się 13 lutego dzięki użytkownikowi YT o nicku Apple Juice Enjoyer, który zaczął rozsyłać „Passiflorę” pod nazwą „slime tutorial”. W bardzo podobnym czasie pojawiły się też pierwsze pogłoski o nowej płycie Ghost – oczywiście nie obyło się bez teorii, że ma ona zawierać nagrane na nowo piosenki z „Passiflory”, co, jak już wiemy, okazało się mocno przestrzeloną tezą. Pozostawało jednak kwestią czasu, kiedy ktoś wprost zapyta frontmana Ghost o zaginiony-odnaleziony solowy album. W rozmowie z fińskim „Chaoszine” Forge opowiada: uważam, że to pełna ambicji i kreatywności płyta. Miałem na nią bardzo konkretny pomysł. Na nią i na cały zespół – ale kompletnie nic z tego nie wyszło. A kiedy dzieje się coś takiego, to znaczy kiedy piszesz list miłosny, który chwilę później przepada w próżni, to starasz się od tego jak najszybciej odciąć. Właśnie tak się wtedy czułem. I dalej: Pamiętam, że kiedy już napisałem i nagrałem te piosenki, poczułem lekką irytację związaną z faktem, że nie napisałem ich w tonacji, która byłaby idealnie dopasowana do mojego wokalu. Amatorski błąd. Zresztą kilka numerów z „Opus Eponymous” mierzy się z identycznym problemem. Polecam zobaczyć materiał wideo z tego wywiadu. Forge z tym swoim błądzącym wzrokiem wygląda, jakby przywołanie w pamięci tamtego okresu wiązało się z lekkim niedowierzaniem, że te wspomnienia należą do tego samego życia, co gargantuiczny sukces Ghost. Ale także: że obie te rzeczy dzieli „tylko” kilka-kilkanaście lat. Nie ma w tym zażenowania, ale nie ma też wielkiego sentymentu. Pamiętam, że jakoś w okolicach premiery „Impery” Szwed zaczął przebąkiwać, że powoli mógłby wrócić do robienia muzyki w zespołach innych niż Ghost, ale ciężko sobie wyobrazić, by miał na myśli powrót do solowego projektu albo reaktywację Repugnant. Mówi bowiem o tym krążku w podobnym tonie, co kiedyś o Repugnant (i w ogóle o wszystkich swoich starszych zespołach) – czyli z naciskiem na fakt, jak mało kiedyś wiedział o prawidłach tak zwanej branży i jak wiele błędów z tego względu popełnił.

„Passiflora” pozostaje w dyskografii Forge’a płytą wyjątkową; nigdy nie nagrał drugiej takiej. Poleca się, nie tylko tym, dla których ostatnie materiały zespołu Duch trącą już przesadnym wyrachowaniem – akurat „Passiflorze” tego wyrachowania zabrakło, by stać się dla kariery Forge prawdziwym kołem zamachowym, a nie tylko ciekawostką wyciągniętą z szuflady po latach.

Adam Gościniak

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas