Zetknąłem się kiedyś z teorią, że Cannibal Corpse to takie deathmetalowe Motörhead – oczywiście nie w kontekście podobieństw muzycznych, a wypracowanej na przestrzeni lat marki i podobnych do siebie, acz więcej niż niezłych albumów. Można by narzekać, że stagnacja to zawsze krok w tył, ale zarówno w przypadku ekip nieodżałowanego Lemmy’ego Kilmistera, jak i Alexa Webstera bardzo wyraźnie zakreślone ramy stylistyczne nie były przeszkodą. Kanibale z USA nagrali więc kolejny krążek zgrabnie wpisujący się w ich nową “erę”, która estetycznie pozostaje identyczna już od czasów wydanego przed siedemnastoma laty “Kill”. Tegoroczne dzieło grupy to death metal jak najbardziej oldschoolowy, choć pozbawiony grobowej surowizny, odegrany z maksymalnym pietyzmem i od czasu do czasu sięgający po złożone rozwiązania na poziomie zawiłości riffów czy aranżacji. Oczywiście w formie dodatku, nie sedna sprawy. Ktoś złośliwy powiedziałby pewnie, że gdyby “Chaos Horrific” w ogóle nie powstało, fani Cannibal Corpse raczej niespecjalnie by to odczuli. I być może to stwierdzenie bliskie prawdzie, ale nówka florydzkiej załogi jest na tyle angażującą zbieraniną tego, co w kanibalskim śmierć metalu najlepsze, że głupio ja ominąć. Znamy te triki od dawna, ale gdy na pokład triumfalnie wjeżdża “Blood Blind” z kroczącym, maksymalnie zestrojonym riffem w marszowym tempie, nie wyobrażam sobie jakiegokolwiek kręcenia nosem.
Z drugiej strony nie jest też tak, że na “Chaos Horrific” nie dzieje się zupełnie nic nowego. Źródłem wszelkich kosmetycznych nowinek, których nie znajdziemy na poprzednich materiałach Cannibal Corpse, jest oczywiście najświeższy gitarzysta grupy, Erik Rutan. Znany z Hate Eternal rzeźnik zadebiutował w zespole już na “Violence Unimagined”, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że przy nowej płycie zyskał więcej swobody twórczej. Przede wszystkim: w przerzucaniu się dosadną riffowizną Erik złapał świetny język z grającym w kapeli od początku Robem Barettem. Na poziomie dynamiki i przede wszystkim trzymania słuchaczowi noża na gardle dawno nie słyszałem u tych berserków tyle jadu. Numery zasuwają aż miło, a poczucie obcowania z czymś, co już dobrze znamy, zostaje wyparte przez niemałe zaskoczenie tym, jak witalnie to wszystko brzmi. Prawdopodobnie tutaj należy upatrywać jakości wniesionej do zespołu właśnie przez niezawodnego Rutana. Chłop daje od siebie zarówno te rozpoznawalne z kilometra solówki, w których kontrolowany chaos ekscytująco walczy z melodią, ale przede wszystkim nowe poziomy ciężaru. Kiedy w “Frenzied Feeding” czy “Summoned for Sacrifice” pierwsze skrzypce odgrywają dziko tłumione sekwencje akordów i bezpardonowe przejścia z sieczki do wolniejszych motywów, ewidentnie czuć w tym ducha właściciela Mana Studios. Ale to oczywiście kosmetyka, poza tym większych zmian oczywiście nie odnotujecie i dobrze – nie ma takiej potrzeby. Zatrzymajcie się choćby przy “Pitchfork Impalement”, gdzie śmiercionośny groove momentalnie przeistacza się w krótkie salwy blastów, a będziecie zadowoleni. Cannibal Corpse wciąż bez zadyszki.
“Chaos Horrific” jest płytą, którą zdecydowanie warto przemielić, bo nawet jeśli nie wywraca świata do góry nogami, to i tak urzeka niezaprzeczalną jakością, która od lat pozostaje znakiem rozpoznawczym Cannibal Corpse. Z pewnością nie pożałujecie spędzonego z nią czasu.
Łukasz Brzozowski
(Metal Blade, 2023)
zdj. Alex Morgan