Jestem w stanie pokusić się o stwierdzenie, że w kategorii ciężaru, epickości i nośności utworów Amerykanie są dziś w miejscu, w którym od wielu lat siedzi szwedzki Evergrey – czyli knajpie z szyldem “najbardziej niedoceniane zespoły w branży”. Swoją drogą, z perspektywy fana heavy/power, odkąd pamiętam Kamelot był zespołem, na który chętnie zwracałem uwagę i dziwiłem się, że nie są więksi lub – mowiąc inaczej – bardziej rozpoznawalni wśród bywalców takich festiwali jak choćby Masters of Rock w Czechach, gdzie prym wiedzie tego typu muzyka. Co prawda z upływem czasu zaczęli pojawiać się w kontrowersyjnej lidze symfonicznego metalu, w której kolegami stali się Rhapsody – w dowolnej konfiguracji personalnej i nazewniczej – czy Epica i mimo wszystko Nightwish. Akurat z zespołem Tuomasa Holopainena Kamelot łączy najmniej, ale biorąc pod uwagę rozmach kompozycji i bardziej progresywne aniżeli filmowe zacięcie, bohaterowie tego tekstu mają, zwłaszcza z materiałem z “The Awakening”, szansę na to, aby trafić pod strzechy wielbicieli dużo mocniejszego grania.
Pierwsze z brzegu “The Looking Glass” czy monumentalny singiel “The Great Divide” zdecydowanie odstają od brzmień, jakie znamy przykładowo z płyt Sabaton czy dowolnego innego powermetalowego zespołu, którego nazwa momentalnie ciśnie się na usta. Kamelot pod wodzą sprawdzonego producenta, Saschy Paetha, kroczą ścieżką, w której przecinają się niemal groovemetalowe rytmy (“New Babylon” z udziałem growlującej Melissy Bonny), subtelność klasycznego instrumentarium (brawa dla gościnnie występującej wiolonczelistki Tiny Guo) czy wreszcie podniosła i jednocześnie podnosząca na duchu atmosfera (ballada “Midsummer’s Eve”). Bohaterem całego krążka jest szwedzki wokalista Tommy Karevik, który w 2012 roku zastąpił Roya Khana. W mojej pamięci to Norweg był dosłownie i w przenośni twarzą Kamelot i nie ukrywam, że tęsknię za jego głosem (zwłaszcza w formie z “The Black Halo” czy “Ghost Opera”), lecz zmęczony intensywnym życiem koncertowym wokalista przeszedł na emeryturę podyktowaną zdrowiem fizycznym i psychicznym. Panowie znają się osobiście i o swojej pracy wyrażają się w superlatywach. Nie dziwne, bowiem Karevik okazał się fenomenalnym następcą Khana, dzięki któremu fani power metalu mogą cieszyć się jakościową muzyką, po którą śmiało można sięgnąć bez znaczenia na własny nastrój. Kojący głos frontmana skłądu z USA w refrenie “Nightsky” zostaje w pamięci słuchacza, a grupa bez wątpienia wkracza w nowy rok z kopyta.
Grzegorz Pindor
(Napalm Records, 2023)