Z podobnym dylematem – tzn. jak poradzić sobie z szybko osiągniętym sukcesem w swojej niszy – zmierzył się ostatnio James McBain z Hellripper. Tam padło na wycieczkę poza strefę komfortu i spróbowanie rzeczy, które teoretycznie nie miały prawa współgrać z black/thrashowym wyziewem. Powiedzmy to sobie od razu, na „Om hundrede år” próżno szukać tego typu zaskoczeń. Nowa płyta Afsky nie stworzy wyłomu w zespołowej dyskografii i nie jest żadnym nowym otwarciem. Czy stylistyczna konsekwencja granicząca z uporem powinna tu być postrzegana jako minus? Niekoniecznie, bo chyba mało kto oczekuje od Afsky przesuwania granic. Singlowy „Stormfulde hav” podsuwał trochę inny zestaw pytań, coś o zapędzeniu się w kozi róg brzmieniowej melancholii, bo stereotypowe łkanie akustyka na tle ulverowego riffu sprawiało mimo wszystko dość naiwne wrażenie. Reszcie płyty tej naiwności udaje się uniknąć, nawet jeśli „Om hundrede år” pozostaje nagraniem o nawet większym ciężarze emocjonalnym niż poprzedniczka – wystarczy popatrzeć na przeskok od „historii o zwykłym człowieku, który jest zmuszony pracować na bogatszych od siebie, aż wreszcie umiera”, jak opisywał to Ole Luk, do zmagań tegoż z własną śmiertelnością i nietrwałością.
Jeszcze bardziej osobisty wydźwięk materiału (co po ostatniej płycie wydawało się w sumie mrzonką) zbiegł się z dalszym uproszczeniem struktur, bo jeżeli do tej pory kompozycyjne schematy irytowały od czasu do czasu, na „Om hundrede år” aż biją po oczach swoją zerojedynkowością. Mam teorię, że pojawienie się na horyzoncie Heltekvad, pobocznego projektu Pedersena o zabarwieniu średniowieczno-bitewnym, miało na to spory wpływ: sporadyczne momenty brzmieniowego chaosu, które jeszcze na „Ofte jeg drømmer mig død” przełamywały monopol szablonowego głośno/cicho, są obecnie wykorzystywane gdzie indziej, właśnie w Heltekvad. „Om hundrede år” to z kolei czysty destylat tego, co napędzało Afsky od początku – szczerego uczucia do Drudkh z wysokości „Blood In Our Wells”, kroczących riffów, które poruszyłyby nawet olbrzyma z kamienia, i kontrujących je folkowych wyciszeń. O ciągłości zespołowego dzieła najdobitniej świadczy „Frosne Vind”, będący w zasadzie kalką drugiej części „Stemninger” z poprzedniej płyty. „Om hundrede år” jako wspomniany destylat uwydatnia wszystkie zalety i wady pomysłu na ten zespół – zalety nadal są w przewadze, to jasne, ale mam wrażenie, że nowa płyta nie powtórzy sukcesu „Ofte jeg drømmer mig død”, która dla wielu osób była pierwszym kontaktem z Afsky, a ustawiona jako punkt odniesienia podkreśla wszystkie niedociągnięcia następcy, w tym jego monotonię i przewidywalność.
Nie wiem, czy rozczarowanie to nie za mocne słowo – zostańmy przy banalnym stwierdzeniu, że w niektórych estetykach dość łatwo o nagranie poprawnej płyty, natomiast wyższe loty trafiają się tam od wielkiego dzwonu.
Adam Gościniak
(Vendetta, 2023)
zdj. Kathrine Allerslev