Dlaczego warto zobaczyć The Hives na żywo?

Dodano: 03.08.2023
Po “Lex Hives” szampan zespołów zapadł w długi sen zimowy, ale gdy wstał, to na pewno nie lewą nogą. Za osiem dni The Hives wracają z pierwszym od jedenastu lat albumem “The Death of Randy Fitzsimmons”, a już 19 września w warszawskiej Progresji pokażą, co to znaczy grać rocka. W związku z tym przeczytajcie, dlaczego warto zobaczyć ich na żywo.

Jedna sprawa na początek: The Hives pochodzą ze Szwecji. Niby nic takiego, ale należy pamiętać, że w krwioobiegu większości Szwedów znajduje się głównie rock’n’roll i to taki do natychmiastowego podbijania świata. The Hellacopters, Backyard Babies, Ghost, Graveyard… Dużo tego, a każda z wymienionych kapel odniosła spory bądź ogromny – jak w przypadku Ghost – sukces. Autorzy nieśmiertelnego “Hate To Say I Told You So”, których zobaczycie w Warszawie, również swoje osiągnęli. Nie wiem, czym oni oddychają w tym niezbyt zaludnionym państwie, lecz przydałoby się trochę tego powietrza nad Wisłą – bez dwóch zdań. Ale to oczywiście forma dygresji, poniżej czeka już samo mięso.

CHARYZMA – TEGO SIĘ NIE KUPI

Jednym z kluczowych powodów stojących za sławą i uznaniem The Hives jest maksymalna pewność siebie. Ktoś mógłby nazwać to arogancją i prawdopodobnie by się nie pomylił, ale zadarty nos nie odbiera im niczego. Wręcz przeciwnie, mniejsze lub większe przechwałki idealnie wpisują się w profil kapeli, a co najważniejsze załoga pod batutą braci Almqvist potrafi obronić śmiałe stwierdzenia zarówno na scenie, jak i w studiu. Kiedy wydali pierwszego od lat singla “Bogus Operandi”, nonszalancko uznali, że opuścili tron na dekadę, ale wrócili na niego, bo nikt nie zajął miejsca, więc jeśli nie oni, to nikt. Buta? Pewnie tak. Rzecz w tym, że sam numer już z miejsca wskoczył do kanonu zespołowych klasyków, a w konfrontacji koncertowej sprawdził się nawet jeszcze lepiej. Panowie są wręcz uroczy w swoim podkreślaniu na każdym kroku, ilu to nagród nie zgarnie nadchodząca płyta i jakie to tłumy nie przyjdą zobaczyć ich podczas nadciągających koncertów w Europie czy USA. I wiecie co? Oni są w pełni świadomi wagi tych słów. Dookoła “The Death of Randy Fitzsimmons” stopniowo narasta okazały hype, który najpewniej eksploduje w dniu premiery, a bilety na wszystkie odcinki amerykańskiej odnogi trasy promującej płytę rozeszły się jak ciepłe bułeczki. Jeśli o Europę chodzi, sytuacja wygląda równie optymistycznie. No i kto jest górą?!

NOWE PIOSENKI

The Hives puścili w świat łącznie pięć kawałków promujących “The Death of Randy Fitzsimmons”, a ich werwa sugeruje, że cały album najpewniej nie zawiedzie nikogo. Wspomniany wcześniej “Bogus Operandi” zrobił należytą furorę, ale kolejne piosenki wcale nie sterczą gdzieś w cieniu inauguracyjnego singla. Takie “Countdown to Shutdown” (ten teledysk!) z pewnością zadowoli fanów późniejszego wcielenia Szwedów. Nośny refren, zgrabny i oszczędny riff w zwrotce, a do tego okazjonalne pohukiwania Howlin’ Pellego, wszystko w sam raz – to może być największy indierockowy hit drugiej połowy 2023 r. Z kolei “Rigor Mortis Radio” spokojnie trafi fanów w serca na każdym koncercie (pomyślcie o nim w kontekście festiwali…) z tym tubalnym beatem, na którego fundamencie wyrasta ciekawa praca gitar i oczywiście obowiązkowe klaskanie w tle. Trudno się nie zakochać. Mam jednak wrażenie, że najlepsze panowie zostawili na koniec bo rzucone na pożarcie przed paroma dniami “Trapdoor Solution” i “The Bomb” są złotymi dowodami nieśmiertelności The Hives. Nie żartuję, nie wciskam taniego kitu – zwłaszcza pierwszy z nich emanuje chamsko-garażową energią znaną z “Veni Vidi Vicious”, a nawet… “Barely Legal”! Niby chłopy zbliżające się już do pięćdziesiątki, niby powroty z krypty rzadko kiedy kończą się sukcesem, ale Szwedzi najwidoczniej weszli w posiadanie nieograniczonych źródeł eliksiru młodości. Chciałoby się, by współcześni polscy rockowcy wchodzili w tzw. wiek średni z podobnym przytupem, aczkolwiek to już temat na zupełnie inny tekst…

NAJLEPSZE KONCERTY NA ŚWIECIE

Dobre piosenki są bardzo ważne, to nie podlega wątpliwości. Udane albumy jako całość – również. Niemniej w przypadku The Hives głównym żywiołem są koncerty. Gdyby dawali przeciętne lub wysilone sztuki, straciliby na wiarygodności, a płyty – nawet mimo wysokiego poziomu – mogłyby wylądować na śmietniku historii. Na szczęście coś takiego u Szwedów zupełnie nie wchodzi w grę. Każdy występ tych przyjemniaczków wygląda tak, jakby jutra miało nie być. Prezencja sceniczna na poziomie właściwie nieosiągalnym dla wielu kapel niezależnie od metryki? No pewnie. Wystrzałowa stylówka dodająca im animuszu? Jeszcze jak. Żelazne hity grane na żywo z potrójnym poziomem intensywności? Chyba już znacie odpowiedź. The Hives są wyśmienitym składem koncertowym, co uwydatnia się niezależnie od rozmiaru rozsadzanego przez nich akurat miejsca. Bezbłędnie sprawdzili się przed dziesiątkami tysięcy ludzi podczas letniej objazdówki po Europie z Arctic Monkeys, a także nieco wcześniej w ciasnych klubikach, gdy akurat samodzielnie pokazywali Amerykanom, czym jest rock. Howlin’ Pelle skacze i pląsa jak nastolatek, bez żadnego stresu podrzuca mikrofon pod sufit tak, by złapać go i wejść z wokalem w odpowiedniej chwili – tego nie da się przecenić. Oczywiście do rasowego frontmana dochodzą także instrumentaliści wyciskający siódme poty, by brzmieć, jakby właśnie wyszli z zapyziałego garażu, a nie odstawiali fuchę na festiwalu Żurawiny i Kiełbasy. Po takim podejściu poznaje się genialne kapele. The Hives z pewnością do takowych należą.

Mam nadzieję, że już was przekonałem, by 19 września nie zalegać pod kocem i nie rozpaczać z tytułu nadchodzącej jesieni, tylko pogibać bioderkami w rytm najlepszego rock’n’rolla ze skandynawskim stemplem jakości. The Hives zmiotą Progresję w pył zarówno flagowymi przebojami, jak i świeżynkami, dlatego nie zmarnujcie tej szansy, polećcie ze Szwedami w tango. Ja tam będę, wy też bądźcie – wybawimy się po wsze czasy. 

BILETY NA KONCERT ZGARNIECIE POD TYM ADRESEM.

Łukasz Brzozowski

zdj. Charlie Harris

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas