Jesteście w długiej trasie, więc zacznę od pytania o koncerty. Wasze występy wydają mi się bardzo teatralne i immersyjne. Stworzyłyście sobie nową sceniczną personę czy to przyszło intuicyjnie?
W ramach zespołu gramy bardzo wyraźne postaci, chcemy żeby to było teatralne, chodzi w tym o wpływ na publikę. Pragniemy, by ludzie czuli, że są częścią naszego, osobnego uniwersum. Muzyka pełni tu funkcję ścieżki dźwiękowej do tej wizyty w innym świecie. Jednocześnie, chcemy wpływać na wszystkie zmysły, przekazać te uczucia, z którymi przyjeżdżamy. Jesteśmy z Islandii, nie śpiewamy po angielsku, więc przekaz emocjonalny musi być bardzo wyraźny.
Jaką energię chcecie przekazać publice? Jak to robicie, jeśli prawdopodobnie większość odbiorców nie zrozumie tekstów? Przychodzi mi na myśl kolektywny krzyk, który dzieje się w czasie wykonywania utworu „Sólstöður” (isl. przesilenie zimowe – red.).
Kælan Mikla to uosobienie zimy. Celowo przywołujemy czas najciemniejszej, najdłuższej nocy w roku. Krzyki w czasie piosenki to ten moment, gdy normalna rzeczywistość pęka, rozpada się. To wymaga wysiłku od wszystkich, ale uczucie jest niesamowite. To naprawdę dodaje siły.
Podoba mi się ta metafora pęknięcia codziennej rzeczywistości. Wydaje mi się, że to jest ten moment gdy wasze, alternatywne uniwersum przejmuje ujawnia się w pełni. Skąd w was inspiracja do takiego gestu?
Nie wzięłyśmy tego z żadnej innej muzyki lub filmów. Nie mamy raczej takich momentów, w stylu „zróbmy coś co przypomina to albo tamto”. To wewnętrzna potrzeba, opiera się na osobistych uczuciach. Chcemy, żeby ten świat był naprawdę nasz. Mimo wszystko zawsze liczymy, że uda się zrobić coś, czego jeszcze nie było, zaproponować coś nowego. Myślę, że kontaktujemy się z surowymi, pierwotnymi odczuciami, zaczynamy czuć więź z naturą. Islandia daje nam dużo możliwości do zainspirowania się naturą. Szczególnie słychać to w utworze „Sirenur” z ostatniej płyty. Odbija się tam też islandzki folklor. Myślę, że on też miał na nas duży wpływ, trochę piszemy własne baśnie.
To brzmi jakbyście odsłaniały takie stany, o które bardzo trudno na co dzień.
Tak, wchodzimy w przestrzeń rytuału. O „Sólstöður” można myśleć jak o oczyszczeniu, uwolnieniu emocji. To musi być ten, wyjątkowy moment, mam nadzieje że wiesz o czym mówię.
Przypomniał mi się film „Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii”. Tam jest postać wiedźmy, która przychodzi z lasu, aby zatrząść codzienną rzeczywistością. Chciałybyście, żeby ludzie na koncertach czuli się jak w ostatniej, ekstatycznej scenie tego filmu?
O tak, uwielbiamy ten film! Dzięki, to porównanie brzmi jak duży komplement dla nas. To my jesteśmy tymi wiedźmami, które przyjdą z ciemności i zabiorą dzieci.
Wyszła nam z tego głęboka analiza, może wrócimy do koncertów? Jak się czujecie teraz, w środku długiej trasy?
Bardzo lubimy spotykać nowych ludzi. Budujemy też wspaniałe relacje, w tym roku bardzo cieszymy się ze spędzania czasu z Chelsea Wolfe. Uwielbiamy też czuć, że poruszamy ludzi, że jedziemy przeżyć coś ważnego. Jednocześnie, życie w trasie potrafi też być uciążliwe. Mieszkasz kilka tygodni w busie, wykonywanie zwykłych czynności jest utrudnione. Na scenie czuć magię, ale pamiętajcie, co za tym stoi – walczymy o to, żeby się umyć jak najszybciej i liczymy czyste skarpety (śmiech).
Porównałyście swoje koncerty do rytuałów. Może to wybicie z rutyny pomaga osiągnąć ten wyjątkowy, rytualny stan.
Kiedy teraz o tym mówisz ma to sens, nie myślałyśmy wcześniej o tym w taki sposób. Gdy jesteśmy w trasie czuję się, jakby świat stanął w bezruchu, jakby nic poza nami nie istniało. Trasa nie przypomina zwykłego podróżowania, bywa, że nie starcza czasu na zwiedzanie miast. To naprawdę stwarza wrażenie osobnej przestrzeni. Możemy być zmęczone i głodne, ale gdy tylko zejdziemy ze sceny, wiemy dokładnie, dlaczego to robimy, to wspaniałe uczucie.
Czy to nie jest trochę uzależniające? Na zmianę zjazd i ekscytacja na scenie. To brzmi też jak transowe doświadczenie.
Powroty do domu po trasie są najgorsze, czujemy się wtedy przygnębione. Kochamy grać, więc często czujemy się głód koncertów. Ale powrót też ma swoje uroki. Przypominamy sobie wtedy, że lubimy czuć się komfortowo i siedzieć na kanapie z kotem. Te światy są bardzo rozdzielne, ale oba są dla nas ważne.
Pascal Buła
zdj. materiały zespołu