„Nie musimy się ograniczać jako muzycy” – wywiad z Rascal

Dodano: 13.08.2024
Rascal, czyli zwycięzcy tegorocznego Road to Mystic, to piewcy klasycznego heavy metalu, ale nie jego niewolnicy. Mimo mocnego przywiązania do tej estetyki, nie boją się raz na jakiś czas odpłynąć w innych kierunkach. W poniższej rozmowie dowiecie się, skąd u nich ta otwartość, co dał im występ na największym metalowym festiwalu w Polsce oraz dlaczego piszą takie smutne teksty.

Uważacie, że w ciągu pięciu lat istnienia Rascal doszło do znaczących zmian na polskiej scenie heavymetalowej?

Maciej Zybura: Nie powiedziałbym. Scena wygląda bardzo podobnie jak wtedy, gdy zakładaliśmy zespół, o ile pamięć nas nie myli. Jeśli już, to powiedziałbym, że w jakiś sposób się rozwija. Powstaje więcej młodych kapel, prezentują one całkiem niezły poziom, więc idzie to w fajnym kierunku. Kiedy zaczynaliśmy było ich jakby mniej, wręcz za mało. 

Krystian Grobel: Owszem, zespołów tylko i wyłącznie przybywa, scena jest silniejsza, choć gdybym miał oceniać to pod kątem metalu w ogóle, to największy przyrost kapel widać na scenie blackmetalowej.

MZ: To wiadomo, ale może nie schodźmy z tematu. 

Mam wrażenie, że jeszcze parę lat temu scena ekstremalna i klasyczno metalowa były u nas bardzo odseparowane, a teraz znacznie częściej się zazębiają. Też tak to widzicie?

KG: Hm, przede wszystkim uważam, że metal, który gra Rascal, jest przede wszystkim undergroundowy. Metal grany przez bardziej ekstremalne zespoły – również. W związku z tym nie przypominam sobie jakiejś specjalnej wrogości między jedną a drugą grupą. Wszyscy wiedzą, że jeśli chce się przetrwać, to trzeba sporo robić i zapomnieć o jakichś starych konfliktach, które przecież nikomu nie są potrzebne. Świat musi działać w obie strony, dlatego lepiej współpracować, a nie unosić się dumą czy czymś tam jeszcze.

MZ: Jak najbardziej, wszystkie mniejsze kapele muszą ze sobą współpracować, by ta scena miała sens i by móc funkcjonować na przyzwoitym poziomie. Jednocześnie nie widzę, by ekstremalni oraz klasyczni metale jakoś specjalnie ze sobą walczyli. Gdybym już miał coś takiego zauważyć, to prędzej między którąś z tych dwóch grup a nu-metalowcami czy core’owcami. 

Nie mielibyście problemu z występem u boku zespołu metalcore’owego albo nu-metalowego?

MZ: Nie mielibyśmy. Co więcej, do takich koncertów już w naszej historii doszło i wszystko się fajnie ze sobą zazębiało, nie mieliśmy z nikim żadnych problemów. W drugą stronę również. Kiedyś zdarzyło nam się nawet wystąpić razem z zespołami postrockowymi, więc nie boimy się różnych konfiguracji. Nie trzeba nawet daleko szukać – wystarczy przypomnieć sobie o Road to Mystic, gdzie oprócz nas występowali Sewer Dwellers, czyli drudzy zwycięzcy konkursu, a to przecież deathcore’owcy. 

Takie spotkania na trasie otwierają was jako słuchaczy?

KG: Na pewno. Spotykamy ludzi, których możemy nazwać kolegami z branży, z którymi dzielimy wiele przeżytych doświadczeń czy celów, więc trudno się po czymś takim nie otworzyć. 

MZ: Nie powiedziałbym, że nas otwierają, bo w ogóle nie jesteśmy zamknięci na inne odmiany metalu jako słuchacze. Gramy, co gramy i wpasowujemy się w wybraną przez siebie stylistykę, ale w zaciszu domowym każdy z nas słucha dość odmiennych rzeczy. Nie ograniczamy się wyłącznie do heavy/speed/thrashu. Wracając więc do twojego pytania: takie spotkania nie tyle poszerzają nasze horyzonty, co po prostu nie gryzą się z nimi.

Orbitujecie głównie dookoła heavy i speed metalu, ale mam wrażenie, że największą wartością waszej muzyki nie jest patos, a przebojowość.

MZ: Ilekroć zabieram się za pisanie nowych numerów, myślę o nich użytkowo – piszę taką muzykę, jakiej sam chciałbym słuchać. Przebojowość, o której mówisz, nie jest u nas celowa, to wychodzi raczej samoistnie. My po prostu robimy rzeczy tak, aby odpowiednio ze sobą współgrały, aby nie dochodziło do czegoś niepasującego. Na początku zawsze wychodzimy od riffu, a w dalszej kolejności dochodzi do tego rytm, odpowiedni wokal, odpowiedni tekst… Spójność pozostaje w tym wypadku kluczowa. Nigdy nie będziemy robić czegoś po efekciarsku dla samego efekciarstwa. Realizacja wizji jest najważniejsza. 

Skoro już o tekstach mowa – piosenki Rascal są skoczne i dynamiczne, przy czym teksty emanują zaskakującym jak na heavy metal ładunkiem smutku. To zaplanowany kontrast?

MZ: I tak, i nie. Raczej nie wymyśliliśmy sobie nigdy, że będziemy robić przygnębiające teksty, ale za to od początku chcieliśmy uniknąć popadania w niektóre heavymetalowe klisze, które niespecjalnie nas interesują. Nie chciałbym pisać o smokach czy innych takich. Nie żeby było z tym coś złego, ale po prostu wolę pchać zespół w nieco innym kierunku – także w wymiarze lirycznym. Power metal w rajtuzach pozostawiamy ludziom zainteresowanym tą konwencją. 

Skąd więc ten smutek?

MZ: To chyba instynktowna sprawa. Czasami nawet łapiemy się na tym, że może w końcu napisalibyśmy coś weselszego, z jakimś optymistycznym przekazem, a potem i tak wychodzą nam z tego zupełne smuty. 

KG: Dokładnie. Zawsze chciałoby się napisać coś bardziej podnoszącego na duchu, ale życie kieruje nas w takie strony, że chyba nie mamy ku temu odpowiednich inspiracji. Tak to wygląda. 

MZ: Należy też pamiętać, że dużo łatwiej pisać o rzeczach, które drażnią, wkurzają czy smucą, bo jest to bliższe większości ludzi. Wolimy wyrzucać z siebie jakieś mroczniejsze kwestie, niż udawać, że cały czas wszystko gra. 

KG: Mówiąc górnolotnie, taka warstwa liryczna potrafi doprowadzić do katharsis, więc w ogólnym rozrachunku przynosi to dobre skutki, a nie na odwrót. 

MZ: Poza tym jesteśmy Polakami, więc uwielbiamy narzekać na różne rzeczy. Najwidoczniej w temacie muzyki musi być tak samo.

KG: Korzystamy z tej przywary narodowej w najlepszy możliwy sposób. 

Można nazwać ten kontrast czymś w rodzaju waszego znaku towarowego lub stempla jakości?

KG: Coś w tym jest. Na naszej EP-ce i pełnej płycie skupiamy się wyłącznie na negatywnych tematach, więc faktycznie można nas z tym kojarzyć. Osobiście w ogóle mi to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Na następnym materiale pewnie również się to nie zmieni, lecz byłoby nam bardzo miło, gdybyśmy kiedyś dali radę zaproponować coś nieco weselszego. W ten sposób wyrwalibyśmy się z okopów negatywności.

MZ: Tak, zrobił się z tego pewnego rodzaju znak towarowy, ale nie chcemy z tym walczyć, bo niby dlaczego byśmy mieli? Podoba nam się ten rozdźwięk między muzyką a tekstami, bo nas wyróżnia, a jednocześnie nie odbiera zespołowi spójności, więc nie musimy czuć się z tym dziwnie. 

Niby gracie ten klasyczny metal, ale nie jesteście w nim uwięzieni – czasami pojawi się blast, czasami nawiązanie do black metalu, w innych sytuacjach jeszcze coś innego…

MZ: Jak mówiłem, słuchamy różnej muzyki, więc dajemy temu wyraz także w naszych utworach. Oczywiście nie przesadzamy z niczym, ale też nie boimy się kombinować, kiedy czujemy taką chęć. Właśnie dlatego można usłyszeć u nas od czasu do czasu wpływy dosyć dalekie od klasycznego heavy metalu, czasami nawet sięgamy po bardziej nowoczesne wzorce. W dalszej kolejności zbieramy to wszystko do kupy, a następnie normalizujemy, by pasowało odpowiednio do reszty piosenki i generalnie obranego przez nas stylu. Na przykład gdy sięgamy po wpływy blackmetalowe, do głowy przychodzą nam skojarzenia związane ze sceną blackened speedmetalową – również bardzo bliską każdemu w zespole. Wszystkie inne odstępstwa od normy traktujemy w kategorii ozdobników, a nie zapowiedzi wielkich zmian. Fajnie uniknąć chaosu, ale z drugiej strony grzecznego heavy metalu zagranego w zgodzie z normami jest mnóstwo. Nie ma więc problemu, by czasami od tych norm odejść. 

Czyli niegrzeczne z was chłopaki?

KG: Jak najbardziej, jesteśmy bardzo niegrzeczni.

MZ: Skoro nie jesteśmy ograniczeni jako odbiorcy, nie musimy się ograniczać również jako muzycy. Nic dziwnego, że potem takie rzeczy same z siebie przebijają się, gdy tworzymy własne kompozycje. 

KG: Nie musimy robić wszystkiego zgodnie z książką – po prostu ma być dobrze i ma być ładnie. 

Jak bardzo waszą karierę odmieniło zwycięstwo na tegorocznym Road to Mystic?

MZ: Trudno stwierdzić, jeśli mam być szczery. Dało nam to dużo pewności siebie i zawsze pożądanej walidacji. Poczuliśmy, że możemy zostać docenieni. Sam występ na festiwalu również zalicza się do takich doświadczeń. Oczywiście nie jesteśmy żadnymi gwiazdorami, lecz możemy pochwalić się naprawdę poważnym występem w swoim portfolio. Dzięki temu podchodzimy do innych tego typu sytuacji z mniejszym stresem. Poza tym nie odnotowaliśmy większych różnic, jeśli chodzi o ruch na mediach społecznościowych czy potencjalne propozycje współpracy, ale z pewnością dzieje się u nas trochę więcej niż jeszcze do niedawna. 

Już za chwilę wystąpicie w Warszawie u boku Heathen – jest to bliski wam zespół?

MZ: Zdecydowanie i to – paradoksalnie – dzięki tym nowszym albumom. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem „The Evolution of Chaos”, byłem pod wrażeniem tego, ile się dzieje w tej muzyce. 

Łukasz Brzozowski

zdj. Kamil „Civril” Kucza (1 i 2), Martyna „Seth” Pawłowska (3)

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas