“Nowy materiał jest najbardziej monumentalnie depresyjnym, jaki nagraliśmy” – wywiad z Domem Złym

Dodano: 16.01.2024
Może krzyżówka post-black metalu z crustem nie jest dziś najświeższa na świecie, ale w tym gorzkim i depresyjnym, a przy tym żarliwym podłożu Dom Zły realizuje się świetnie. Ich emocje są do bólu przekonujące, o czym przekona was “Ku pogrzebaniu serc” (premiera 1 lutego) i, miejmy nadzieję, poniższa rozmowa z Anią i Grzegorzem.

Często macie tak, że „ciężko jest rzeczywistość znieść”?

Ania Truszkowska: Przez ostatnich parę lat było sporo takich momentów i to one zapoczątkowały proces pisania tekstów na nową płytę, ale chyba przeżywam ich coraz mniej. Do tego obecnie jestem w Portugalii, więc ogólnie aura na pewno daje dużo więcej pozytywnej energii niż -10 stopni w Polsce (śmiech). 

Grzegorz Napora: Pewnie, że ciężko znieść rzeczywistość – wystarczy spojrzeć na to, co nas otacza. Dosłownie obok Polski dzieje się pełnoskalowa wojna w Ukrainie, do tego mamy działania Izraela w Strefie Gazy… Dużo złych rzeczy ma obecnie miejsce na świecie, a że wpływają także na nas, siłą rzeczy przelewamy to na muzykę. Na szczęście prowadzenie zespołu oraz oddawanie się innym fajnym zajęciom pozwala chociaż chwilowo uciec od tych nieprzyjemnych spraw. 

Ciekawi mnie ta kwestia, bo na nowej płycie niejednokrotnie skłaniacie się ku eskapizmowi – choćby w „Wietrze”, który zacytowałem wyżej – ale jednak siedzicie po uszy w przyziemnych rozterkach. Rzeczywistość jest trudna, lecz ucieczka od niej jeszcze trudniejsza?

AT: Taki, a nie inny kształt tych tekstów ma bardzo konkretny związek z momentem życia, który akurat przeżywałam. Zaczęłam pisać je mniej więcej dwa lata temu, czyli w okresie, gdy z różnych przyczyn schowałam się pod kamień. Odcięłam się w dużym stopniu od świata i zaczęłam analizować siebie samą. Musiałam wejść w głąb swojej głowy, czasami nawet mocniej niż bym chciała, i temu ta ucieczka służyła – skierowaniu wektora do wewnątrz i zrozumieniu, co może stać na drodze do mojego szczęścia.

Z perspektywy czasu wejście pod kamień okazało się dobrą decyzją?

AT: Trudno chyba tak obiektywnie się na ten temat wypowiedzieć. Każdy pomaga sobie, jak potrafi. W moim przypadku okazało się to w jakimś sensie dobre, bo zrozumiałam wiele rzeczy, które mnie gryzły, ale najlepszym rozwiązaniem byłoby chyba nie uciekać. Jasne, rzeczywistość potrafi przerosnąć, lecz mimo wszystko należy sobie z nią radzić. Ja w tamtym momencie nie umiałam inaczej.

Ale uciekać możecie choćby w ramach zespołu.

AT: Na pewno zespół daje mi opcję zagłębienia się we własnych emocjach i analizy wszystkiego, co trudne. W ten sposób, jak mówiłam, łatwiej mi zrozumieć niektóre rzeczy, co powoduje, że znajduję w tym wszystkim mocno terapeutyczny wymiar. 

Na jakiej zasadzie to zrozumienie przebiega?

AT: Każdy temat, który poruszam przy “Ku pogrzebaniu serc” , jest jakąś tam, większą lub mniejszą częścią mnie, z którą mam bądź miałam problem. Pisząc tekst z tym związany, a następnie nagrywając go, dochodzę do jakiegoś konkretnego wniosku. Wiem, dlaczego dana rzecz wygląda w konkretny sposób, bo udało mi się ją przemyśleć z nieco innej perspektywy. Serio, jak jeszcze ubiorę wszystko w dobre metafory i rymy, czuję się dużo lżej – kamień z serca. 

GN: Ania ubiera te emocje w słowa, a my w muzykę, dlatego Dom Zły działa właśnie w taki sposób. Z kolei ciekawa jest sprawa z tym włażeniem pod kamień, bo wspomniałaś, że już stamtąd wyszłaś, przy czym ja nie mogę tam wrócić, choć czasami bym chciał, zwłaszcza gdy czuję natłok różnych bodźców. Można powiedzieć, że wzajemnie prowadzimy zespół, a zespół nas.

Czyli?

GN: Bo w pewien sposób wszyscy na siebie pracujemy. My nad zespołem – rozwijając się muzycznie, komunikacyjnie i pchając ten wózek do przodu. Z kolei samo prowadzenie Domu Złego pokazuje nam wiele rzeczy, a więc w dużym stopniu pomaga, jakoś tam otwiera oczy. Chyba o to chodzi. Nie żartuję – wystarczy, że odpalisz w losowym momencie radio czy telewizję i zostaniesz zalany tyloma dołującymi wieściami, że aż z łóżka się wstawać nie chce. Dlatego w takiej sytuacji dobrze mieć źródło wykrzyczenia tego gniewu i wyładowania się w całości. 

Skoro krążymy dookoła zespołu i jego zbawiennych możliwościach, to od razu zapytam: uważacie, że Dom Zły w znaczącym stopniu zmienia wam życia na plus?

GN: Tak, teraz zarabiamy ogromne pieniądze (śmiech).

AT: To oczywiście nieprawda, ale jeśli o mnie chodzi, sytuacja jest dość skomplikowana. Po dołączeniu do zespołu moje życie prywatne uległo dość istotnym zmianom, sama również się zmieniłam, więc nie chodzi tylko o śpiewanie, a o wszystko, co dookoła. W każdym razie sama świadomość posiadania takiej platformy – właśnie do wykrzyczenia i przepracowania emocji – przynosi dużo dobrych myśli. Zresztą członkostwo w Domu Złym pomogło mi mocno z oswojeniem wielu negatywnych emocji. .

GN: W moim przypadku muzyka jest źródłem pasji właściwie niezmiennie od wielu lat. Grałem w niejednym zespole, często różne rzeczy, ale motywacja zawsze pozostawała ta sama. Robię to, co lubię robić, a fakt, że Dom Zły coraz fajniej się rozwija tylko dodaje mi radości. 

Dom Zły zawsze stał mocno zaakcentowanymi negatywnymi emocjami, ale „Ku pogrzebaniu serc” brzmi jeszcze intensywniej w tej kwestii, muzycznie zresztą również. Im starsi jesteście, tym bardziej rozgoryczeni?

AT: Może tak być, bo teksty na nowej płycie są znacznie bardziej personalne niż w przypadku mini-albumu. Spoglądam tu na siebie pod każdym kątem, bo chyba w pewnym momencie zrozumiałam – czy tego chcę, czy nie – to nie jestem w stanie pisać w tym czasie o niczym innym. Przy „Śnisz bory tak gęste” trochę nie wiedziałam, o czym chcę opowiadać i jak dokładnie mam się za to zabierać, ale teraz nie ma we mnie tego niezdecydowania. Mówiąc prościej: od początku wiedziałam, jakie dokładnie spektrum emocji mnie interesuje, przy czym w przeszłości trudno to było ugryźć, by być z siebie zadowoloną. 

Chyba sprawnie poszło.

AT: Tak, choć wcześniej miałam dużo przemyśleń na ten temat. Bardzo mocno chciałam czerpać inspirację z zewnątrz i przetwarzać ją przez własną wrażliwość, ale po wspomnianym wejściu pod kamień skupiłam się w pełni na tym, co mnie podtruwa od środka. Na pewno też tematy, które w sobie kłębiłam, gdy zaczynaliśmy pisać “Ku pogrzebaniu serc”, oddziaływały intensywniej. Czasami bywa ciężko, bo różne stany emocjonalne są dość wymagające, ale pocieszająca jest myśl, że nie siedzę w tym sama, bo większość naszych odbiorców czy po prostu koledzy z zespołu dobrze mnie rozumieją.

GN: Przy „Śnisz bory tak gęste” jeszcze się docieraliśmy i poszukiwaliśmy wspólnego języka. Oczywiście jestem dumny z materiału i uważam, że brzmi naprawdę dobrze, ale ledwo się znaliśmy, więc czasami musieliśmy nieco pokombinować. Co więcej, był to pierwszy projekt Ani, czemu towarzyszył stres. Ogólnie wszystko poszło, jak należy, osobościowo nie ma u nas żadnych napięć.

Czyli teraz jesteście już w pełni dotarci?

GN: Myślę, że w jakiś sposób tak. Mówimy jednym językiem, a „Ku pogrzebaniu serc” jest naszym zdaniem najbardziej monumentalnie depresyjnym materiałem, jaki do tej pory nagraliśmy. Czy czujemy się bardziej rozgoryczeni? Nie wiem, ludzie przeżywają różne stopnie rozgoryczenia, ale na pewno czułem więcej wkurwu, co dość dobitnie pomogło w pisaniu takich, a nie innych riffów. 

Mam wrażenie, że niekoniecznie wygodne okoliczności powstawania “Ku pogrzebaniu serc” pompują waszą dumę z nią związaną?

GN: Trudno powiedzieć, bo tak naprawdę chyba jeszcze nie zdajemy sobie sprawy z tego, że ta płyta już zaraz wychodzi. Włożyliśmy w nią dużo pracy i emocji – potrzebujemy trochę czasu, by cały ten proces w pełni przetrawić. Oczywiście, żeby nie było, jesteśmy maksymalnie osłuchani z materiałem. Nie zliczę nawet, ile godzin poświęciliśmy na miksy, mastering i inne rzeczy tego typu, a realizacja całego projektu trwała dobrych parę miesięcy. Jeszcze jedna rzecz: gdy komponujemy nowe numery, nie narzucamy sobie nastroju ani innych wytycznych. Realizujemy pomysły, które uznajemy za dobre i które akurat nam pasują, ale nie trzymamy się żadnych ustalonych zasad. Mamy wypracowany styl, lecz działamy intuicyjnie. Wszystko wychodzi naturalnie. Fajnie jest obserwować, jak interpretujesz instrumentalne pomysły i dodajesz im własnego charakteru.

AT: Na pewno nad tą płytą pracowało mi się lżej niż nad EP-ką. Wtedy nie wiedziałam, co dokładnie robić, co to znaczy mieć wenę, jak dopasowywać teksty do muzyki i inne tego typu rzeczy. Przy okazji “Ku pogrzebaniu serc” wszystko szło nieco łatwiej, bo miałam już okazję zaobserwować proces pracy nad muzyką, zrozumieć go i generalnie mieć narzędzia, by czuć się w tym swobodnie. Podobnie z tekstami – piszę je, kiedy mam ochotę pisać. Nie zmuszam się do niczego ani z produktywnością, ani z tematyką. 

Dołączenie do Domu Złego przed paroma laty wiązało się u ciebie z dużym stresem, ale czy po odhaczeniu wielu koncertów i dwóch materiałów studyjnych napięcie zleciało?

AT: Wydaje mi się, że to jednak długofalowy proces, więc cały czas szukam tego idealnego stanu i jestem dopiero na jakimś etapie drogi – na pewno nie końcowym. Czuję znacznie większą swobodę w tym, co robię, ale nie jest to moje ostatnie słowo. Znając życie, będzie to trwało jeszcze wiele lat. Przez całe życie coś się u mnie zmienia, więc zmianom ulegnie również muzyka. Sama jestem ciekawa, jak to będzie wyglądało za jakiś czas do przodu. Podsumowując: wciąż mam w sobie ten dreszczyk.

GN: Wydaje mi się, że każdy z nas ma ten dreszczyk. Zawsze przeżywam stres związany z nowymi sytuacjami w zespole, nawet teraz, przy większym zainteresowaniu projektem. 

Dreszczyk równa się temu, że pewnie macie jakieś nadzieje związane z premierą “Ku pogrzebaniu serc”?

AT: Na pewno jesteśmy podekscytowani tym, jak to się kręci. Super, że coraz więcej ludzi nas słucha, bardzo nam z tego powodu miło. Jednocześnie nie robimy niczego na siłę, tylko tak, jak czujemy. A że inni to doceniają, nie mamy powodów do narzekań.

Łukasz Brzozowski

zdj. Janek Fronczak

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas