„Obecnie black metal jest w świetnym miejscu” – wywiad z Borknagar

Dodano: 17.06.2024
Lata 90., siła wyobraźni, ludzki aspekt tworzenia muzyki oraz zakup magnetofonu jako gamechanger – oto niektóre wątki, o które zahaczamy z Øysteinem G. Brunem w poniższej rozmowie. Główna siła napędowa Borknagar opowiada nam także o innych rzeczach, więc gorąco zachęcamy do lektury.

Spędziłeś dużo czasu nad planowaniem, jak powinno brzmieć „Fall”. Powiedziałbyś, że twoje plany zmieniały się wielokrotnie?

Właściwie za każdym razem. Kiedy tworzę, mam w głowie różne wizje, które doprowadzają mnie do napisania utworu czy jego części, ale są one zmienne – czasami jedna drobnostka potrafi obrócić komponowanie o 180 stopni. Jest też inna ważna rzecz: w zasadzie od czterech albumów jestem dużo bardziej zaangażowany w proces produkcji materiału, niż byłem w przeszłości. Mam wysokiej klasy domowe studio, które umożliwia mi właściwie wszystko, dlatego gdy już widzę przed sobą gotowe piosenki, pracuję nad nimi długimi godzinami, aby wszystko było jak najbardziej perfekcyjne. Cały proces składa się z wielu etapów. Jak będą wyglądały? Tego nie wie nikt, wszystko wychodzi w praniu. 

Kiedy należy powiedzieć sobie „stop”, gdy poszukuje się perfekcji?

Nie ma jednego wyuczonego sposobu ani strategii, że przestajesz nad czymś dłubać w tej czy innej chwili. To tak nie działa. W takich sytuacjach opieram się na swojej intuicji i przeczuciu, które raczej mnie nie zawodzą. Po prostu słucham materiału, analizuję go, aż dochodzę do wniosku, że zrobiłem wszystko, co należało i dalsza ingerencja w brzmienie czy inne detale może skończyć się jakąś wpadką. 

Zazdroszczę podejścia – ja nie ufam swojej intuicji nawet w dużo mniej istotnych tematach.

Oczywiście nie zawsze było to dla mnie super oczywiste, ale zajmuję się muzyką już tak długo, że naprawdę wiem, co robić, by było dobrze. Znam siebie i gdy czuję swoiste spełnienie, wysyłam sobie komunikat, że nie muszę więcej nad tym ślęczeć, tylko zabrać się za inną rzecz. To dosyć pomocne, ponieważ niektórzy muzycy potrafią spędzić masę czasu, stojąc w miejscu i obsesyjnie poprawiając jeden detal, ale raczej do nich nie należę. Z drugiej strony, jak wspomniałem, raczej nie działam w zgodzie z żadnymi planami. Oczywiście planuję sobie prawie wszystko, lecz w rzeczywistości znaczna część sytuacji, z którymi się mierzę, idzie w zupełnie odmiennym kierunku. W tym wypadku odpowiednia intuicja jest na wagę złota. 

Masz zawsze takie same przeczucia pod kątem własnej muzyki?

Nie mam, bo byłoby to raczej niemożliwe. To naturalne, że zmieniam się jako człowiek i że Borknagar zmienia się jako zespół – zwłaszcza jeśli porównamy wczesne rzeczy z tymi nowszymi. Ale takie rzeczy dzieją się dość płynnie, dostrzegam je z biegiem czasu. W sumie sam się ostatnio nad tym zastanawiam, ponieważ ludzie często pytają, co się u mnie zmieniło na przestrzeni tych trzydziestu lat, jeśli chodzi o podejście. 

Zakładam, że to dobry moment, byś wskazał te zmiany.

Wydaje mi się, że stałem się spokojniejszy. Na wysokości naszych pierwszych płyt byłem wręcz zestresowany potencjalnymi błędami – wszystko musiało być obejrzane sto razy i dopięte na ostatni guzik. Teraz po prostu robię swoje. Oczywiście nie mam wywalone, bo cały czas przykładam się do swojej roboty na 100%, ale nie panikuję zbytnio. Dzięki temu mam więcej przestrzeni, by móc włożyć energię przede wszystkim w samą muzykę, zamiast nieustannie przejmować się sprawami z pola czysto technicznego. 

Wiąże się to ze wzrostem pewności siebie?

Pewnie tak, ale przede wszystkim chodzi o doświadczenie. Skoro coś robisz i wiesz, że to działa, stres po prostu ulatuje. Jestem dużo spokojniejszy, ale co najważniejsze mój dryg oraz ekscytacja wynikająca z gry w ogóle nie maleją, więc bez zastanowienia mogę stwierdzić, że znajduję się w świetnym położeniu. 

Ze spokoju łatwo przejść w lenistwo.

Nie odczuwam czegoś takiego. Pracuję nad nagraniami innych artystów, robię bardzo dużo rzeczy związanych z Borknagar i wciąż sprawia mi to masę radości, ponieważ realizuję się dokładnie tak, jak sobie wymyśliłem. Dzięki dojrzałości potrafię spojrzeć na coś z nieco innej perspektywy, myśleć o pewnych sprawach na chłodno. Bardzo dobrze, że tak jest. 

Ciekawi mnie kwestia wyluzowania w sprawach technicznych, bo przecież technologia towarzysząca nagrywaniu w dzisiejszych czasach jest nieporównywalnie bardziej zaawansowana od tego, co było w latach 90.

Zgadza się, ale po prostu wiem, co robię. Spędziłem mnóstwo godzin, ucząc się nagrywania i obsługi tych wszystkich cudownych narzędzi, więc nie mam założonych rąk – cały czas śledzę nowinki i się rozwijam. Po prostu teraz nowa wiedza daje mi komfort i poczucie pewności siebie, a nie dodatkowe powody do nerwów. 

Mówisz, że tworząc, widzisz obrazy i bardzo konkretne wizje w głowie – jakie wizje miałeś, przygotowując materiał na „Fall”?

Również jest to kwestia, która wraca do mnie dość często. Muszę więc zacząć od istotnej rzeczy: już jako dzieciak podchodziłem w ten sposób do tworzenia muzyki. Gdy w mojej głowie pojawiał się riff, melodia czy cokolwiek innego, zawsze towarzyszył temu jakiś obraz, jakaś scenka czy cokolwiek w tym guście. Obraz i dźwięk szły w parze, a taki pakiet daje ci już bardzo dużo, jeśli chcesz dany pomysł rozwinąć czy doprowadzić go w inne miejsce. 

Z czego to się wzięło?

Mój ojciec miał w domu pokaźną kolekcję winyli, więc kiedy ich słuchałem, towarzyszyła temu jakaś magia. Potrafiłem na przykład analizować płytę Pink Floyd i kreować w głowie bardzo dokładne kształty, kolory czy sytuacje, słysząc poszczególne piosenki – bardzo mocno pobudzało to moją wyobraźnię. Ale też należy pamiętać, że nie jest to żaden schemat, tylko coś, co dzieje się tu i teraz. Kiedyś żona zapytała mnie „jaki kolor mogłaby według ciebie uosabiać ta piosenka?”, ale w ogóle nie o to chodzi. Każda z tych wizji przychodzi do mnie zupełnie spontanicznie. Identycznie wygląda to w momencie, kiedy sam zabieram się za pisanie piosenek. 

Bez tak silnej wyobraźni byłoby ciężej?

Myślę, że byłoby, jak najbardziej. Dzisiejsza technologia umożliwia wypolerowanie każdego detalu na błysk i to jest super, świat się rozwija, ale jednak cenię sobie przy tworzeniu ten ludzki aspekt bycia muzykiem. 

W jakim sensie?

W takim, że kiedy chcesz doprowadzić coś do idealnego stanu, możesz się wywrócić i popełnić błąd – nie ma w tym absolutnie nic złego. Wręcz przeciwnie, coś takiego może rzucić zupełnie nowe światło na to, co robisz. Dlatego nie chcę być robotem, chcę pozwalać sobie na jakieś drobne niedociągnięcia, bo zawsze mogę je poprawić, a przy tym wiem, że nie działam nazbyt mechanicznie. O to chodzi w muzyce, by uchwycić fakt, że robi ją człowiek, a nie jakaś kreatura z innego świata. 

Chyba rozumiem.

To przekłada się też na inne aspekty życia. Powiedzmy, że idziesz na spacer do lasu – to świetne doświadczenie, a w dodatku obserwujesz przepiękne widoki, ale to, co widzisz, nigdy nie jest perfekcyjne. Dla przykładu: mam taki górzysty lasek blisko swojego studia, łaziłem po nim już tysiące razy, znam miejsce na wylot, lecz mimo tego za każdym razem coś się w nim zmienia, zupełnie jakbym doświadczał czegoś nowego. Każdorazowo towarzyszy mi przy tym inny nastrój, inne warunki atmosferyczne, inne zwierzęta spotykane po drodze… Nie ma tam żadnego nienaruszalnego ideału i to jest piękne.  

Nigdy nie byliście typowym zespołem blackmetalowym – zawsze rozwijaliście się w swoim kierunku, ale scena blackmetalowa również. Powiedziałbyś, że obecnie gatunek jest w lepszym położeniu niż w latach 90.?

Nie jestem żadnym sędzią, który będzie wydawać wyroki czy coś, ale uważam, że obecnie black metal jest w świetnym miejscu, pełna zgoda. Progres, jaki zaliczyła ta scena, budzi ogromny podziw. Z uśmiechem wspominam czasy naszej drugiej płyty („The Olden Domain” – red.), na której wyeksponowaliśmy organy hammonda oraz czyste wokale i zastanawialiśmy się, czy nie poszliśmy o krok za daleko! A teraz? Teraz takie rzeczy nie są niczym przerażającym i bardzo fajnie. Uważam, że przełamywanie barier to jedna z esencjonalnych cech gatunku. Jako artysta musisz dawać sobie pełną swobodę – robisz, co chcesz, nie spełniasz cudzych zachcianek. W tamtym czasie mieliśmy w Bergen małą, lecz bardzo fajną społeczność dookoła black metalu, miło wspominam ten czas. Wszyscy się nawzajem dopingowali, każdy chciał wejść na następny poziom i rozwijać się artystycznie. Z drugiej strony dominowały głosy ortodoksów, którzy chcieliby, by wszystko brzmiało jak dawniej, dlatego w pewnym momencie czułem potrzebę lekkiego wymiksowania się ze struktur tej sceny. 

Dobrze, że wspomniałeś o „The Olden Domain” w tym kontekście, bo końcówka lat 90. obfitowała w masę blackmetalowych albumów, które przełamywały granice i wzbudzały mnóstwo kontrowersji. Jak odbierałeś ruchy Mayhem, Dødheimsgard czy Ulvera w tamtym czasie?

Trudno mi to ocenić z perspektywy czasu, bo wszyscy byliśmy wtedy bardzo młodzi. Generalnie sam działałem mniej więcej tak, aby nie myśleć zbytnio o gatunkach, a przede wszystkim stworzyć własny muzyczny świat. Spójrz na Iron Maiden – słuchasz ich i już po sekundzie wiesz, kto to gra. Chciałem osiągnąć bardzo podobny efekt. Nie chodzi o rywalizowanie z innymi, tylko wykreowanie czegoś stuprocentowo swojego. Zacząłem ten wątek, ponieważ wspomniane przez ciebie zespoły najpewniej podchodziły do tego w dość zbliżony sposób. Jest jeszcze jedna rzecz: zanim narodziło się Burzum, scena w Bergen wyglądała inaczej. Kojarzyło się ją przede wszystkim z brutalnymi punkowymi składami z lat 70., które – jak się okazało – miały znaczący wpływ na rozwój wczesnego blackmetalowego brzmienia. Wszystko pozostaje kwestią mentalu. Musiał pojawić się ktoś, kto olał wszystko, co było wcześniej i działać po swojemu.

Prawie od zawsze miałeś bardzo otwartą głowę na różną muzykę, ale czy miałeś w karierze moment przełomowy, gdy uznałeś, że nie da się ciebie przypisać do jednego miejsca? 

To było jakoś w 1993 lub 1994 roku, gdy kupiłem sobie czterościeżkowy magnetofon firmy Fostex. Ten zakup zmienił moje życie nie do poznania, nie żartuję. Kiedy okazało się, że mogę nagrać riff, a potem użyć go jako tło do nagrania drugiej melodii gitarowej, byłem w ogromnym szoku. 

Teraz też spotykają cię tak przełomowe chwile?

Teraz wygląda to dużo stabilniej. Wszystko wygląda dużo inaczej i jesteśmy przyzwyczajeni do zaawansowanych technologii, ale wtedy każda taka zmiana wydawała się być czymś przełomowym. 

Łukasz Brzozowski

zdj. Jørn Veberg

Nową płytę Borknagar oraz bilety na koncerty z Rotting Christ kupicie TUTAJ.

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas