Pomysł nie wystarcza po części dlatego, że jest go tu zwyczajnie za mało. Miks thrash metalu i hardcore’a pożeniony z westernową otoczką wydaje się na tyle absurdalną ideą, że aż chciałoby się, by SpiritWorld pogrążyli się w tym absurdzie do końca, podczas gdy wszelkie odniesienia do klimatu dzikiego zachodu wyczerpuje tu oprawa graficzna i kilka wstępów rodem z alt country. Po odpaleniu teledysku do „Relic Of Damnation”, który wygląda, jakby hardcore’owa kapela z niewiadomych względów wparowała na plan filmu w rodzaju „The Devil All the Time”, mimo wszystko spodziewałem się czegoś innego. Nie jestem fanem określenia o przeroście formy nad treścią, bo zwykle jest nadużywane w sytuacjach, kiedy płyta nie przypadła recenzującemu do gustu, ale ciężko mu określić, dlaczego. W każdym razie tutaj nie pasowałoby na pewno – realizacja całego „konceptu” kończy się na przywdzianiu garniturów wysadzanych strasem, forma nie przerasta treści, a treść sama w sobie niestety się nie broni.
Po okrojeniu „Deathwestern” z tych mało istotnych ozdobników zostajemy z dość generyczną mieszanką thrashu z hardcore’m, której nie są w stanie uratować szlachetne, ale też do bólu nachalne inspiracje: przez motorykę riffów podpatrzoną u Integrity i bardziej współczesnych produkcji Comeback Kid aż po harmonie, które spokojnie mogłyby wyjść spod palców Kerry’ego Kinga, przy czym podobieństwo SpiritWorld i Slayera działa na tej samej zasadzie, na której Texas Hippie Coalition byli kiedyś wymieniani jako spadkobiercy Pantery. Najgorsze w tej płycie jest to, że po kilku odsłuchach absolutnie nic z niej nie pamiętam. „Deathwestern” kultywuje spójność w jej najgorszej możliwej odmianie, czyli takiej, która niezauważalnie przechodzi w monotonię. Po sprawdzeniu wydanej rok temu „Pagan Rhythms” to wrażenie tylko się nasila, bo wychodzi na to, że SpiritWorld od dwóch płyt grają jeden numer w kółko i nie mogą przestać. W żaden sposób nie potrafię też skomentować kontrastu między tymi dwoma nagraniami a demówką z 2017, czyli pop-punkową wariacją na temat bluegrassu. SpiritWorld pięć lat temu nie miał nic wspólnego z metalem ani pod względem brzmienia, ani nawet pod względem emocji. Całkiem możliwe, że za kolejne pięć znów wróci do tego punktu, bo według zapowiedzi Stu Folsoma, lidera zespołu, otoczkę rodem z westernu zawsze można porzucić na rzecz sci-fi i – dokładny cytat – „zacząć ubierać się jak postaci z Matrixa”. Ciężko pozbyć się wrażenia, że ucieczka w inną estetykę raczej nie zdziała cudów, jeśli nie pójdą za nią dobrze napisane piosenki.
Paradoksalnie, „Deathwestern” spotyka się z całkiem ciepłym przyjęciem ze strony fanów thrash metalu, którzy bynajmniej nie widzą w niej pastiszu, mimo że tym pastiszem w jakimś stopniu jest. Pewnie siedzi w tym jakaś potrzeba kreowania nowych bohaterów, ale nie oszukujmy się, SpiritWorld tymi bohaterami nie będą. Ziejącą pustkę po Power Trip prędzej wypełnią High Command czy Mindforce, ewentualnie sami Power Trip zasileni nowym wokalistą. Twórcy „Deathwestern” na razie pozostają taką uboższą wersją Lamb of God w śmiesznych garniturach – do bohaterów im daleko, za to na sezonową ciekawostkę nadają się w sam raz.
Adam Gościniak
(Century Media, 2022)
zdj. Sean Jorg