Dużo się u ciebie pozmieniało w ciągu ostatniego roku z kawałkiem?
Okazuje się, że jeśli masz za sobą doświadczenie na granicy życia i śmierci, w zasadzie nic się nie zmienia. Po czasie w ogóle o tym zapominasz. Przypominam sobie o tej sytuacji wyłącznie wtedy, gdy spoglądam w lustro i widzę bliznę na klatce piersiowej – wtedy dochodzi do mnie, że to się naprawdę stało. Ale poza tym nie reflektuję nad sobą do przesady, nie rozkładam tego wydarzenia na atomy. Nie zmieniło się też moje postępowanie ani sposób myślenia. Po prostu mam o czym pogadać, gdy poznam kogoś nowego, to na pewno. (śmiech) To chyba najbardziej znacząca zmiana.
Takie sytuacje z reguły wywołują u metalowców drastyczny zwrot w kierunku uduchowienia i przeżywania wielu rzeczy wręcz w religijny sposób.
Nie dotknęło mnie to, ponieważ z natury jestem mocno uduchowioną osobą. Odkryłem to na długo przed wypadkiem, więc nie miałem za bardzo do odkrycia niczego nowego. Uważam, że wiem o sobie wszystko, co mógłbym wiedzieć. Może i coś stało się z moim ciałem, lecz duch pozostał nietknięty.
To możliwe, by wiedzieć o sobie wszystko w tak młodym wieku?
Aż tak młody już nie jestem…
Bez jaj – nie masz nawet 30 lat.
Może źle to ująłem. Jak na razie wiem o sobie wszystko, czego mógłbym dowiedzieć się do tej pory. Wiadomo, że im więcej przeżyjemy, tym więcej doświadczeń i przemyśleń zbieramy po drodze, więc pewnie coś się jeszcze pozmienia, ale obecnie posiadłem całą dostępną wiedzę na swój temat. Przynajmniej tak mi się wydaje. Poukładałem sobie wszystko w głowie i jestem spokojny – niczego się nie obawiam, nie gryzą mnie żadne nierozwiązane sprawy, wszystko gra. Jako byt i jako człowiek czuję pełne opanowanie.
Mówi się, że po 25. roku życia ludzie osiągają stabilizację – i idącą za tym stagnację – tymczasem ty masz ćwierćwiecze już za sobą, a przeżywasz zupełnie nowe rzeczy, np. jako muzyk. Miewasz momenty, że czujesz się z tym wszystkim trochę jak nastolatek?
Oczywiście jestem zadowolony z Ifryta, ale wszelkie opinie na temat tej muzyki – zwłaszcza negatywne – wprowadzają mnie raczej w zdziwienie. To stan, w jaki wpędzało mnie głównie obserwowanie reakcji na premierę. Kiedy byłem nastolatkiem, spodziewałem się, że wypuszczanie własnej muzyki będzie dużo bardziej ekscytujące i emocjonujące, ale w rzeczywistości podchodzę do tego bardziej na chłodno. Ale no, reakcja na „Płuca” wręcz mnie zszokowała. Nie przewidywałem, by taki materiał mógł tak podzielić słuchaczy.
Co mogło ich tak skonfundować twoim zdaniem?
Wydaje mi się, że to połączenie paru różnych rzeczy. Zakładam też, że ktoś tam rzucił sobie jakąś opinię w internecie na temat materiału i zadziałała psychologia tłumu, więc dużo odbiorców przyjęło takie zdanie jako swoje. Ale to fajnie – sam lubię pokazywać palcem różne rzeczy i je punktować. Mimo tego, nie uważam, by nawet te „Straszne rzeczy” były tak odmienne i skandalizujące. Oczywiście sam pomysł na muzykę odgórnie zawierał myśl, że ma to wyglądać trochę inaczej, że chciałbym niektóre rzeczy pozmieniać, ale bez przesady.
Ale jednak „Straszne rzeczy” to dziwny numer, nie udawajmy, że nie.
Podejrzewam, że trochę sobie tymi „Strasznymi rzeczami” strzeliłem w stopę, zwłaszcza w połączeniu z klipem. Wielu ludzi nieco to wyalienowało, ale z perspektywy czasu to dobrze, że tak się stało. Dzięki tej dramie Ifryt nie został zapomniany i dalej sobie istnieje. Bawi mnie, jak bardzo odebrano to wszystko jako jakąś wielką zdradę metalu. Jeśli pomyśleć o całej masie innych, nawet dziwniejszych muzyków, Ifryt naprawdę nie jest jakiś niesamowicie radykalny. Poza Polską reakcja była inna – dużo luźniejsza.
Co cię najbardziej nudzi?
Nudzi mnie, gdy coś jest proste, horyzontalne. Nie lubię kroków w tył, tylko do przodu i nie lubię powielania tego, co było wcześniej. Wiele osób wstaje rano i każdego dnia robi zupełnie to samo. Nawet wspomnienia przeszłości są zupełnie rozmyte, bo wszystkie miesiące i lata zlewają się w jedną całość.
Czyli najnudniejsza jest stagnacja?
Tak jest. Coś, co nie potrafi zająć twojego umysłu, jest moim zdaniem nudne. To takie rzeczy, o których nawet nie możesz wyrazić opinii, bo nawet gdy próbujesz sformułować jakąś myśl, to w głowie masz tylko pustkę.
Próbuję to rozkminić, ponieważ „Nudy” są antytezą „Płuc” w kontekście brzmienia i kompozycji. Wiedziałeś, że nie nagrasz EP-ki, która choćby trochę nawiązywałaby do poprzedniczki? Bo, jak rozumiem, twój większy projekt w postaci pełnoprawnego albumu jeszcze się nie sfinalizował.
Tu poruszyłeś dwie kwestie. Co do pierwszej z nich – jasne, nigdy nie chciałbym nagrać dwóch podobnie brzmiących do siebie materiałów, nawet jeśli chodziłoby o kontynuację jakiegoś kierunku czy coś. Wszystko ma być na świeżo i na nowo. Innej opcji nie przewiduję. Z kolei z pełnym albumem sytuacja wygląda tak, że cały czas nad nim pracuję, zbieram pomysły, wyrzucam je, kombinuję z kolejnymi i powoli zbliżam się do tego celu. Miałem w głowie mnóstwo zmiennych koncepcji, więc powychodziło z tego sporo odrzutów. „Porsche Girl” było jednym z nich, „Nudy” również. Początkowe pomysły z „Nudów” były czymś, co planowałem realizować w kontekście pełnej płyty. Chciałem nieco złośliwie nagrać najbardziej typowy thrash/speedowy kawałek, odpowiadając na wyolbrzymioną reakcję na „Płuca”. Po głowie chodziło mi przede wszystkim zwyczajne granie bez żadnych fajerwerków, by w następnej kolejności przyłożyć dużo mniej oczywistymi, kontrastującymi numerami.
Nawet jak na ciebie taka motywacja brzmi nieco dziwnie.
Niedługo potem doszedłem do wniosku, że może jednak nie ma sensu nagrywać jakiejś piosenki tylko po to, by zrobić komuś na złość. No i tak sobie siedziałem, bawiłem się tym wszystkim, jednocześnie rozkminiając koncept nudów, myśląc sobie, co by było, gdybym nagrał nudny album. Dosłownie.
W jakim sensie nudny?
Mozolny, powolny, jednostajny, zbudowany z paru elementów. Osłuchiwałem się wtedy bardzo mocno z „Earth 2: Special Low Frequency Version” i jarała mnie ta metoda pisania muzyki – po prostu parę riffów wlokących się za sobą i gniotących słuchacza przez 40 minut. Zacząłem więc myśleć, co by było, gdyby tego typu stan towarzyszący słuchaczowi przy przyswajaniu takich rzeczy przekształcić w piosenki, które są dla odmiany szybkie i osadzone w black metalu. Chciałem zawrzeć nich także uczucie pasywności oraz stagnacji, czyli właśnie nudów, ale w formie wręcz przygniatającej pustki. No i przerodziło się to w EP-kę. Za wszelką cenę starałem się, by nie był to longplay, więc robiłem, co mogłem, by nie przekroczyć limitu półgodzinnego.
Były z tym problemy?
Tak, początkowo chciałem scoverować utwór z „Earth 2”, ale przerabiając go na szybką, typowo metalową piosenkę. Musiałem jednak poszukać innego, krótszego pomysłu na cover i padło na Naked City.
Można powiedzieć, że wszystko na „Nudach” poszło zgodnie z planem?
Powiedziałbym, że finalnie na „Nudy” przeniosło się więcej idei. Wszystkie te pomysły przerodziły się w materiał o dwóch płaszczyznach – jest w nim też troszeczkę jadu i uszczypliwości, które do mnie wróciły.
O jakich płaszczyznach mowa?
Z jednej strony chodzi o wspomnianą już wcześniej pasywność i ucieczkę od dorosłości, a przy tym nostalgię. To bardzo banalny koncept, wręcz… nudny. Nostalgia to bardzo piękne uczucie, a jednocześnie najbardziej destruktywne, bo zmusza cię do powracania do tego, co było kiedyś, zamiast myśleć o tym, co jest teraz. Nie poszukujemy nowych doświadczeń, tylko powielamy już opracowane schematy, licząc na to, że sprawią nam tyle radości co w momencie, gdy robiliśmy je po raz pierwszy. I tu zasadza się główna myśl „Nudów”: stoimy w miejscu, nie robimy nic ze swoim życiem. Druga płaszczyzna jest taka, że gdyby całe to, nazwijmy, filozoficzne spojrzenie przełożyć choćby na scenę metalową, nic się nie zmienia. Fajnie kiedyś odkurzało się te młode retro-kapele, powiedzmy z parę lat temu, ale ile można? Bardzo lubię pewną elitarność i ekskluzywność muzyki metalowej jako jej charakterystyczne elementy, lecz chciałbym więcej zmian, eksperymentowania, przekraczania granic.
W takim razie prosto z mostu: po premierze „Nudów” czujesz się wolny od nostalgii?
Nie wiem, chyba nie da się być od niej wolnym. Na pewno potrafię ją zidentyfikować i nazwać najbardziej destruktywnym uczuciem. Powiedzmy, że obecnie jestem w stanie docenić fajne rzeczy z przeszłości, ale nie zamierzam podejmować prób powrotu do nich. Wcześniej wspomniałeś, że 25-latkowie stają się bardzo stabilni, z reguły wchodząc w dorosłe życie, ale raczej nie z wyboru, a z racji różnych zobowiązań. Od pracy aż po pieniądze, związki i inne rzeczy. Z tego powodu nie mają czasu, by myśleć o tym, co było kiedyś, ale gdyby mieli, na pewno próbowaliby do tego wrócić. Jestem przekonany.
Myślisz, że John Zorn byłby dumny z wyboru „Gob of Spit” jako coveru na zamknięcie materiału?
Myślę, że gdybym wybrał jakikolwiek inny numer, pewnie by go to nie wzruszyło, ale gdyby dowiedział się, że chodzi akurat o „Gob of Spit”, strzelam, że na jego twarzy pojawiłby się delikatny uśmieszek. Moim zdaniem to idealne zakończenie tej EP-ki. Po prostu chodzi o splunięcie na całą przeszłość i ideę, z której urodziły się „Nudy”. Powiem więcej – to wręcz splunięcie na cały black metal. Żeby nie było, szanuję tę muzykę, lubię ją, ale jeśli można być chamskim, to czemu nie?
Pewnie – przecież w black metalu chodzi o spluwanie na wszelkie świętości.
Pięknie powiedziane! A co to za spluwanie na wszelkie świętości, jeśli potem nagrywa się płytę brzmiącą dokładnie jak Mayhem albo Bathory? Bez sensu.
Greg (szef Godz ov War Productions – red.) od razu uwierzył w twoją twórczość, gdy tylko usłyszał „Płuca”. Po pierwszym seansie z „Nudami” również czuł entuzjazm?
Nie dostałem od niego tak bezpośredniej odpowiedzi w tej kwestii, ale wydaje mi się, że tak. Chyba docenił większą spójność materiału. „Nudy” mają wyraźny motyw, a „Płuca” były o tym, że były o wszystkim. Myślę, że zachęcało go też to, co wypisywałem odnośnie moich planów jeszcze przed wysłaniem numerów, więc nie było o co się martwić.
Łukasz Brzozowski
zdj. ccherryladyy