“Spuszczam wszelkie reguły w kiblu” – wywiad z Autopsy

Dodano: 08.01.2024
Fajnie jest być Chrisem Reifertem. Grasz w jednym z bardziej zasłużonych deathmetalowych składów – i to takim, który nie traci formy – podchodzisz do życia na mocnym luzie i generalnie jesteś z siebie zadowolony. Prawda, że pięknie? Przekonajcie się o tym, czytając naszą poniższą rozmowę, której pretekstem była premiera najnowszego albumu Autopsy, “Ashes, Organs, Blood and Crypts”.

Uważasz, że death metal powinien być grany według sztywnych zasad?

Absolutnie nie. Przecież po to zakłada się zespoły – by czerpać z nich frajdę i mieć w dupie jakiekolwiek zasady. Przynajmniej u mnie tak to wyglądało. Nie zastanawiałem się nad tym, co robiłem. Jeśli czerpałem z tego tytułu przyjemność, wiedziałem, że jest dobrze. Tylko o to chodziło. W gruncie rzeczy teraz działam na podobnych zasadach.

Czyli nie zawracasz sobie głowy tym, czy gracie wystarczająco deathmetalowo?

Niekoniecznie. Oczywiście jestem świadomy tego, że gramy death metal i do żadnego innego nurtu nie mamy tak blisko, ale raczej nie myślimy o muzyce w kategoriach gatunkowości. Po prostu staramy się robić rzeczy, które naszym zdaniem pasują do charakteru Autopsy i to właśnie ten element jest kluczowy w momencie komponowania nowych piosenek. Chyba nie muszę tłumaczyć, że drugim Dream Theater czy Watchtower nie zostaniemy – już za długo taplamy się w tym bagnie, by kogokolwiek zaskoczyć. Słowem: jeśli jesteś na tyle szalony, by kupić nasz album, prawdopodobnie wiesz, co znajdziesz w środku.

Ale jednak nie gracie od wczoraj, zawsze łatwo wam utrzymać stały kierunek?

Wydaje mi się, że jesteśmy tak zaprogramowani, by go utrzymywać – zupełnie jak Ramones czy, szukając bliżej death metalu, Incantation. Kiedy dochodzimy do wniosku, że numer, nad którym pracujemy, brzmi zbyt dziwnie lub nie spaja się z ważnymi dla nas elementami stylu Autopsy, porzucamy go. Mamy bardzo określony pomysł na ten zespół, a skoro koncepcja od lat nie zawodzi, nie mamy powodu, by coś z nią kombinować.

Jak definiujemy przesadną dziwność w kontekście takiego zespołu jak wasz?

Chyba nie mam odpowiedzi na to pytanie, bo wchodzimy tu w okolice jakiegoś alternatywnego wszechświata. Oczywiście rozumiem, o co ci chodzi, ale rzecz w tym, że jeśli konkretna melodia czy riff nam nie pasują i wyrzucamy je do kosza, zapominamy o nich w ciągu paru minut. Nie rozpamiętujemy ich na zasadzie “oh, może jednak to by się gdzieś nadało, może na potrzeby innego projektu…” – nic z tych rzeczy. Spójrz na nas. Czy wyglądamy ci na kolesi, którzy rozmyślają nad czymkolwiek? To jasne jak słońce! Sama prostota, zero filozofowania. 

Zacząłem rozmowę od pytania o sztywne reguły, bo Autopsy – jak i inne klasyczne zespoły z przełomu lat 80. i 90. – od początku grało death metal, ale było to wynikiem pasji, nie narzucania sobie sztywnych reguł. Nie czujesz, że dziś niektóre śmierćmetalowe składy podchodzą do tej muzyki tak, aby jak najłatwiej było je skategoryzować?

Zgadzam się, widać to w przypadku młodszych kapel, które – oczywiście nie wszystkie, lecz zdecydowana większość – w bardzo jasny sposób nawiązują do klasyków gatunku. Ale hej, jeśli sprawia im to przyjemność, nie ma do czego się czepiać, jak mówiłem parę minut wcześniej. Nie zaprzątam sobie głowy działalnością innych kapel. Póki mają w sobie ten młodzieńczy żar i kochają to, co robią, a do tego wzbudzają zainteresowanie słuchacza, życzę tylko i wyłącznie powodzenia. 

Sugerujesz, że bieżące trendy na scenie ekstremalnej niespecjalnie cię interesują?

Nie śledzę wszystkiego, bo nie czuję takiej potrzeby, ale nie chcę w ten sposób powiedzieć, że nowe rzeczy są słabe. Po prostu wolę poszukać wrażeń gdzie indziej, choćby odświeżając zapomniane perły ze sterty winyli, którą mam w domu. Chodzi o to, że kieruję się własnym podejściem, dzięki któremu moja filozofia tworzenia nie uległa wielu zmianom od czasów “Severed Survival”. Wciąż robię, co chcę, spuszczając wszelkie reguły w kiblu. 

Dzięki temu pasja nie gaśnie?

Ani na moment. Lubię o sobie mówić, że najzwyczajniej w świecie gram metal – bez wchodzenia w konteksty, gatunkowe reguły i inne takie. Ale czy to źle? Jeśli włączysz Autopsy, z miejsca pomyślisz, że brzmimy metalowo jak jasna cholera. Dokładnie o to nam przecież chodzi.

Zakładam, że podobnego podejścia – tj. grania po swojemu, bez wierności konkretnemu gatunkowi – poszukujesz wśród swoich ulubionych zespołów?

Tu cię zaskoczę, bo mój gust jest wyjątkowo dziwaczny, mógłbym gadać o tym jakieś kilka godzin, a pewnie i tak nie wyczerpałbym tematu! Nigdy nie słuchałem muzyki ze względu na jakieś tagi czy definicje. Działa to mniej więcej tak jak z Autopsy – jeśli coś mi się podoba i ma w sobie rodzaj specyficznego nerwu, który przyciąga moją uwagę, jestem w pełni kupiony. Nie potrzebuję niczego więcej. 

Kiedyś wspominałeś, że „Mental Funeral” powstawało w luźnej atmosferze – do studia wpadali wasi znajomi, sporo imprezowaliście. Taki dystans do własnej pracy pomagał w tworzeniu satysfakcjonującej muzyki?

Myślę, że możesz mieć rację. Dzisiaj pracujemy w studiu na podobnych warunkach, choć z pewnością jesteśmy dużo bardziej zdyscyplinowani. Tym niemniej “Mental Funeral” i którąkolwiek z naszych późniejszych płyt łączy to, że nie rozwodziliśmy się nad nimi w żadnym momencie. Po prostu zaczynaliśmy nagrywki i próbowaliśmy je ukończyć tak szybko, jak tylko potrafiliśmy. Nie mamy wielkiego budżetu, nie wyjeżdżamy na drugi koniec świata, by coś zmiksować albo ślęczeć nad brzmieniem werbla – podchodzimy do naszych zadań w punkowy sposób. Wchodzimy, robimy swoje i wylatujemy. Ot, cała filozofia. 

Odświeżające, zwłaszcza w kontekście zespołów siedzących w studiu miesiącami.

Też mnie to czasem bawi – nad czym można pracować przez parę miesięcy? Nie szkoda im kasy i czasu?! Być może to właśnie nasze podejście jest żenujące, dlatego nie polecamy go nikomu, ale u nas działa. 

Myślisz, że pomaga wam to w byciu lepszymi? Skoro nie macie dużo czasu na nagrywki, musicie działać na maksymalnych obrotach.

Coś może w tym być, ale zmierzam do tego, że pozostajemy realistami i nie chodzimy z głowami w chmurach. Mieszkamy w Kaliforni, gdzie dosłownie wszystko kosztuje fortunę – zwłaszcza sesja w studiu – więc nie możemy się ociągać, chyba że chcemy zbankrutować w przeciągu miesiąca. Poza tym znamy siebie, robimy to gówno od wieków, dlatego raczej nie ma w tym miejsca na wpadki czy zamyślony wzrok i zastanawianie się “co dalej?”. Zanim zaczniemy nagrywać płytę, ogrywamy się na próbach do porzygu, dzięki czemu nie brzmimy jak banda amatorów. Czasami, kiedy czytam, że kapela X jest dumna ze swojej pracy, bo wbiła ścieżki perkusji w zaledwie trzy tygodnie, otwieram oczy ze zdumienia. Zaledwie trzy tygodnie? Gościu, ja wbijam bębny w zaledwie dwa dni (śmiech)!

W trakcie naszej rozmowy kilkukrotnie dałeś do zrozumienia, że nawet jeśli czegoś nie lubisz, nie uznajesz tego za złe z automatu. Czy w ogóle uważasz jakąkolwiek muzykę za słabą lub przeciętną?

Nie no, bez przesady – wiadomo, że jest dużo rzeczy, które mógłbym skategoryzować jako gówniane, ale wolę zachować takie opinie dla siebie. Po co srać komuś do ogródka bez powodu? Jasne, coś może mi nie siedzieć, lecz jeśli innym się podoba, to znaczy, że nie może być bezwartościowe. Filmy, muzyka, obrazy – każda dziedzina sztuki obfituję w tonę fascynujących rzeczy, przy czym nie wszystko jest dla wszystkich. Możesz mieć sobie swoje zdanie i to jest super. Po prostu nie musisz się publicznie na nikim wyzłośliwiać. 

Na zeszłorocznym „Ashes, Organs, Blood and Crypts” wciąż jesteście tak samo obrzydliwym i efektywnym zespołem. Wielu waszych rówieśników straciło energię i nagrywa przeciętne płyty, a wy wciąż potraficie uchwycić grobową esencję Autopsy. Jak to robicie?

Nie mam pojęcia, ale sam chciałbym się dowiedzieć. Jeśli znajdziesz kogoś, kto mógłby wyjaśnić, jakim cudem wciąż sobie radzimy, przyślij go do mnie! Mówiąc poważniej: chyba chodzi o to, że nigdy nie działaliśmy pod jakąkolwiek presją. To dosyć oczywiste, że zespół rzędu Autopsy nie generuje wielkich zysków, więc nie musimy zapieprzać jak szaleni, cisnąc jedną trasę po drugiej, ani nagrywać płyt w regularnych odstępach czasowych. Mamy pełną dowolność działania. Kiedy nadchodzi odpowiedni moment, komunikujemy to wytwórni, robimy swoje, a świat może krzywić się z obrzydzenia, bo oto ukazał się kolejny materiał naszego autorstwa. Chyba nie muszę dodawać, jak korzystne i przyjemne jest takie położenie.

Dzięki temu nie wpadacie w rutyniarstwo.

Dokładnie tak! Wchodzimy do studia tylko wtedy, gdy czujemy, że mamy w arsenale najlepsze piosenki w historii Autopsy. Jeśli nie bylibyśmy tak pewni swego, nie byłoby najmniejszego sensu w zawracaniu sobie tym głowy. Ponadto, o czym zdążyłem wspomnieć, wciąż czerpiemy z tego wielką radochę, a ten pierwiastek trzyma masę kapel przy życiu, nie żartuję. Możesz grać w najbardziej złym i mrocznym zespole blackmetalowym, możesz grać najsmutniejszy doom na świecie, ale ilekroć zabierasz się za komponowanie, dostarcza ci to jakąś formę szczęścia. I niech nikt nie próbuje mówić inaczej!

Dochodziło do chwil, gdy brakowało ci tej radości?

Jeśli faktycznie tak bywało, to po prostu niczego nie nagrywałem. Nigdy nie działam wbrew sobie, traktuję muzykę jako czystą pasję, więc nie robię niczego na cudzy rachunek. Sam muszę być z tego zadowolony, inaczej rzuciłbym tę zabawę w diabły. 

Pytając wprost: z góry narzucona regularność zabiłaby Autopsy?

Istnieje spore prawdopodobieństwo, że zniszczyłaby przyjemność, którą czerpiemy z grania. Kiedyś próbowaliśmy regularnie spotykać się na próbach i, z braku lepszego słownictwa, usztywnić pewne aspekty naszej działalności, ale nie miało to najmniejszego sensu. To po prostu nie dla nas. Musimy robić wszystko po swojemu albo w ogóle. 

Greg Mackintosh z Paradise Lost powiedział kiedyś, że „Mental Funeral” to jedna z jego ulubionych płyt, a ty przepadasz za najwcześniejszym okresem twórczości Brytyjczyków. Można powiedzieć, że w dalekiej przeszłości wzajemnie siebie inspirowaliście?

Pewnie, że tak! Jeździliśmy w trasy u boku Paradise Lost, wymieniałem się demówkami z Nickiem Holmesem, definitywnie wytworzyła się między nami silna więź w tamtym czasie. Ale nie tylko na linii Autopsy-Paradise Lost, bo w latach 80. i 90. cała scena działała na zasadzie wzajemnego inspirowania się i dopingowania. Kiedy zespół X wypuszczał zajebiste demo czy płytę, cała reszta wychodziła z założenia w stylu “o kurwa, mocne, musimy wskoczyć na wyższy poziom” i w taki sposób kapele naturalnie się rozwijały. Zdrowa konkurencja i młodzieńczy żar były kluczowymi czynnikami

Mimo blisko czterdziestoletniego stażu Autopsy nigdy nie wystąpiło w Polsce. Istnieje szansa na zmianę tego stanu rzeczy?

Mam nadzieję, że tak! Jednak niczego nie obiecuję, bo nie należymy do zespołów usilnie poszukujących okazji do koncertowania. Jesteśmy totalnymi leniwcami, więc jeśli ktoś przychodzi z fajną ofertą, akceptujemy ją. Krótka piłka.

Łukasz Brzozowski

zdj. Nancy Reifert

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas