Kiedy na początku lat dwutysięcznych młodsi i starsi słuchacze masowo przypominali sobie o istnieniu thrashu, paradoksalnie trudno było o wysyp świetnych kapel. Doświadczeni i cwani wyjadacze, którzy zdążyli porzucić agresywne riffy na rzecz eksponowania ścieżek hardrockowych czy alt-rockowych, nagle znów zakochali się w swoich starych piosenkach. Z kolei początkujący zawodnicy – startujący nawet w wieku nastoletnim – uprawiali benefis cudzych wspomnień. Słowem: zabrakło ikry i chęci zmiażdżenia wszystkiego w okolicy, bo słuchaczowi wystarczyło parę zagrywek podpatrzonych od klasyków. i głód sentymentów został zaspokojony. Niemniej, w ostatnich latach thrash zaliczył zauważalną zwyżkę formy, co widać po jego obecnych przedstawicielach.
Enforced sprawiają wrażenie kapeli, która pojawiła się głównie po to, by storpedować każdego – używając typowej dla thrashu nomenklatury – pozera w promieniu kilometra. Ta płyta już od pierwszych dźwięków miała być ciężka, szybka i szczera do bólu. Dostajesz tym w ryj i tyle, nie znajdziesz u nas żadnego słodzenia – w ten sposób “War Remains” opisał wokalista grupy, Knox Colby. Należy mu oddać, że w żadnym wypadku nie przesadził. Najnowszy, trzeci już album piątki chamów z Virginii porusza się w podobnych ścieżkach gatunku co chociażby Power Trip, a więc skład odpowiedzialny za wciąż trwający renesans thrashu. Panowie świetnie zinterpretowali gęsty rytmiczny puls godny Sepultury z “Arise”, mają świadomość siły przyspieszeń wskakujących znikąd oraz oczywiście piszą maksymalnie wycyzelowane riffy. W odróżnieniu od wspomnianego Power Trip podopieczni Century Media mają w sobie jednak więcej niczym niezmąconej agresji, znacznie chętniej idą w absolutne zniszczenie. Gdy już zwalniają, by przygnieść słuchacza taktowo wyciskanym riffem, tylko podkreślają w ten sposób swoją intensywność, ale nawet takie chwile nie trwają zbyt długo. W numerze tytułowym średnie tempo ciągnie się przez mniej więcej półtorej minuty, bo po tym czasie kontruje je partia godna Slayera z okresu “Reign in Blood” i chaos zaczyna się od nowa. Niemniej, gdybym miał zaproponować najbardziej reprezentatywny fragment całego materiału, poleciłbym drugą część otwierającego “Aggressive Menace”. Gdy po i tak dynamicznym początku panowie bez większych ceregieli odpalają jeszcze szybszy temat gitarowy, skóra topi się sama. Najbardziej wiarygodni thrasherzy, na których czeka wyłącznie dobra przyszłość? Całkiem możliwe.
Skoro zdążyłem rzucić dwiema wzmiankami o Power Trip, nie mogę pominąć jednej z gorętszych thrashowych premier ostatnich miesięcy, a mianowicie dwóch nowych singli Fugitive – “Blast Furnace” i “Standoff”. W zespole z Teksasu za gitary odpowiada ten sam Blake Ibanez, którego riffowe cięcia stanowiły o sukcesie “Nightmare Logic”. Jest więc trochę d-beatu, są momenty na podobnym poziomie intensywności, co maksymalnie moshogenne “Fabulous Disaster” Exodusa i generalnie zero taryfy ulgowej. Poleca się sprawdzić, tym bardziej że następna propozycja z zestawu to już nieco inna para butów.
Na okładce widzimy ociekającą krwią logówkę oraz zmutowanego thrashera z w ejtisowych szkłach i full capie. Skoro już sam obrazek odkrywa wszystkie gatunkowe klisze, można by pomyśleć, że świeżutka EP-ka Dead Heat to kolejna zabawowa propozycja z tej okolicy nurtu, w której istnieje miejsce na nieskończone zapasy piwa i pizzy, ale na dobre piosenki już niekoniecznie. Na szczęście to błędne założenie. “Endless Torment” stoi przede wszystkim świetnymi riffami i brzmi tak, jakby rok 1987 nigdy nie minął. Nie mówię o tym w kategorii wady czy podkreślenia, jak bardzo ktoś tu chce stylizować się na dawne czasy. Próbuję raczej zaznaczyć, że Kalifornijczycy absolutnie objęli esencję thrashu w sensie muzycznym. Są gniewni, chcą nawrzeszczeć na każdego, choć jak na tak bezpośrednią twórczość wykazują się zaskakującymi ambicjami. Chętnie zmieniają ścieżki, bo gdy jednym razem potrafią podać melodię z podręcznika heavy metalu, to w dalszej kolejności zwiększają poziom jadu, gniotąc słuchacza patentem bliskim choćby Metallice z “Ride the Lightning” lub po prostu dociskając gaz do samej dechy. W odróżnieniu od wyżej wspomnianych kolegów po fachu Dead Heat cechuje coś jeszcze – jeszcze większe przywiązanie do punkowego trzonu thrash metalu. Jest to w jakiś sposób bardziej spontaniczne, naiwne, a szalona zabawa w rytmie d-beatu i obowiązkowo rozstrzelane solówki porozrzucane na całym materiale spokojnie konkurują z ekstremalnymi zapędami Enforced. Zresztą, nie sposób nie uśmiechnąć się z sympatią, dostrzegając mnogość pomysłów, jakie ma na siebie grupa. W takim “Tears of the Wolf” przecinają się nośne chórki w refrenach, partie prowadzące odwołujące się do czasów NWOBHM i stojące do nich w kontraście riffy z okolic S.O.D. Tak to należy robić.
Myśleliście, że do tej pory było ciężko? W takim razie rekomenduję zapiąć pasy, bo granicę ciężaru bezpardonowo przełamuje najnowsza płyta Skourge. Wspominam o nich, bo mimo dosyć oczywistej przynależności do thrashowego nurtu chuligani z Houston operują charakterystycznymi dla niego środkami zupełnie inaczej niż Enforced czy Dead Heat. Trzeba też zaznaczyć, że autorzy “Torrential Torment” są ulepieni z nieco innej gliny. W ich przypadku thrash nie jest raczej absolutną osią czy bazą poszukiwań, a raczej jednym z jej kilku elementów – czasami obecnym na pierwszym planie, lecz w niektórych sytuacjach sprowadzonym do roli detalu. Stawia się tutaj na brutalność mierzoną nie tyle riffami-żyletami, tylko raczej rozbujanym na wszystkie strony groovem. Mimo wszystko muszę zaznaczyć, że w tym przypadku rzeczone bujanie to przede wszystkim tytaniczna praca sekcji rytmicznej, partie perkusyjne uderzane zza ucha i generalnie próba przytłoczenia słuchacza gęstością rytmu. Ktoś tu ewidentnie odrobił lekcje z współczesnych wcieleń hardcore’u, bo do pakietu wpływów Skourge dochodzi także sprawnie rehabilitujący się ostatnimi czasy metalcore. Jak więc łatwo wywnioskować, nikt na “Torrential Torment” nie próbuje udawać, że kalendarz wskazuje coś innego niż rok 2023, lecz gdy thrash przejmuje ster, robi się naprawdę oldschoolowo. Nie dość, że brzmi świetnie, to jeszcze sprawdza się jako przeciwwaga do pozostałych wątków przytoczonych parę linijek wyżej. Osobiście z całego serca polecam “Meditation” pchany do przodu tak mozolnym d-beatem, że czaszki kruszą się same. Nie przegapcie ich, bo ktoś tu może niedługo zgarnąć konkretne liczby wyświetleń na kanałach rzędu Hate5Six…
Thrash znowu żyje i radzi sobie całkiem nieźle. Świadczą o tym nie tylko opisane w tym tekście albumy, ale generalnie zauważalna poprawa kondycji gatunku. Świeże składy wyciągają z niego jak najwięcej punkowego ekstraktu, a chęć intensywności i spuszczenia łomotu wygrywają z konkursami na kradzież jak największej liczby riffów Testament czy Anthrax. Zresztą, nawet na obrzeżach dzieje się dobrze, bo do bólu crossoverowe ekipy rzędu Drain również oddają, jak należy. Thrash ‘till death? Jak nie, jak tak?!
Łukasz Brzozowski
Enforced – “War Remains” (Century Media Records, 2023)
Dead Heat – “Endless Torment” (Triple-B Records, 2023)
Skourge – “Torrential Torment” (Lockin’ Out Records, 2023)
(zdj. materiały Enforced)