Thy Catafalque – „Alföld”: I loved you at your blackmetalest

Dodano: 08.08.2023
Może to kwestia ślepego sentymentu, ale jestem w stanie stawać w szranki z każdym, kto wrzuca Thy Catafalque do jednego worka z samozwańczymi metalowymi luminarzami typu: solowy Ihsahn. W przypadku projektu Tamása Kátai przesadny gatunkowy ekumenizm nie stanowi problemu, schody pojawiają się za to przy próbie nagrania bardziej jednorodnej płyty. Na przykład takiej jak „Alföld”.

Ale bardzo możliwe, że główny problem „Alföld” to nawet nie tyle jej jednorodność, co jej metalowość. Formułowanie zerojedynkowych reguł na podstawie tak rozbudowanej i różnorodnej dyskografii, jak ta, wydaje mi się karkołomnym zadaniem, ale Kátai zwykle radzi sobie tym lepiej, im dalej akurat odszedł od metalu. Stąd sukces „Geometrii” i lekka konsternacja po wydaniu „Vadak”, niby, jak zwykle, czerpiącej garściami z węgierskiego folku, ale też pełnej boleśnie kwadratowych black/deathowych riffów, których ciężko nie postrzegać w kategoriach koniecznych dla kontrastu, acz mało efektownych przerywników. W pewnym sensie „Alföld” stanowi więc kontynuację tej myśli, tylko z odwróconymi proporcjami, bo jest to zwyczajna płyta metalowa z folkowymi wstawkami. Jeśli przyjąć, że reguła „im mniej metalu, tym lepiej” ma coś wspólnego z rzeczywistością, to Kátai pokusił się tu o niemal samobójczą misję – swady wystarczyło na wyjście z tarczą i niewiele więcej, bo „Alföld” nie przynosi druzgocącej klęski, ale też zdecydowanie nie należy do najwyższych lotów Thy Catafalque.

Sporo osób patrzy na tę płytę przez soczewkę wydumanego „powrotu do korzeni” i nie do końca się z tym zgadzam – „Sublunary Tragedies” i „Microcosmos” może i nosiły w sobie zalążki awangardowości, ale głęboko schowane, bo na powierzchni były po prostu naiwną i nie aż tak rozbuchaną wariacją na temat symfonicznego black metalu. U Kátai postrzeganie metalu jako tworzywa zmieniło się od tego czasu o 180 stopni i kiedy Thy Catafalque gra dzisiaj metal, to duszny, kwadratowy i wzgardzający melodią – pod względem riffów myślę, że tak mogłoby brzmieć Esoctrilihum, gdyby ogołocić otoczkę projektu z całej duchowości i szaleństwa. Powyższy opis nie robi „Alföld” najlepszej reklamy, bo nie może robić: kontakt z tą płytą przypomina przedzieranie się przez gęstwinę tysiąca takich samych riffów tylko po to, żeby od czasu do czasu znaleźć coś pokroju gościnnego występu Martiny Horvath w numerze tytułowym, „A földdel egyenlő” jakby żywcem wyjęte z „Naiv” albo „Néma vermek”, które jasne, chwilami brzmi jak węgierska odpowiedź na Tokio Hotel, ale plusuje samą swoją innością w szarzyźnie całej reszty.

Gdyby zignorować wszystkie narosłe przez 25 lat zmiany i potraktować jednak „Alföld” jako ten nieszczęsny powrót do korzeni, jedenasta duża płyta Thy Catafalque dostarcza wszelkich dowodów na to, że takie powroty są niewskazane. Eksperyment nie kończy się katastrofą wyłącznie ze względu na erudycję twórcy, który jest w stanie w najmniej oczekiwanym momencie zaproponować jakąś rzewną melodię-substytut wycieczki autokarowej na Wielką Nizinę Węgierską. Problem w tym, że na „Geometrii”, „Naiv” i szeregu innych nagrań do takich melodii, czyli do sedna, było znacznie bliżej, a po drodze nie trzeba było przekopywać się przez sterty rzeczy zbędnych. Thy Catafalque grające metal to kapela ledwie poprawna, Thy Catafalque grające… no, to, co gra zazwyczaj, jest mimo wszystko jakimś zjawiskiem, co paradoksalnie najłatwiej odczuć zderzając się z takim nieforemnym kolosem, jak „Alföld”.

Adam Gościniak

(Season Of Mist, 2023)

zdj. materiały wytwórni i artysty

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas