Jesteś w pełni usatysfakcjonowany przebiegiem swojej kariery?
Pewnie. Nie mamy na co narzekać. Metal z lat 80. miewał różne okresy – czasami był na szczycie, a czasami niekoniecznie, ale jednak sporo jego reprezentantów przetrwało. Saxon wciąż gra. Iron Maiden, Judas Priest i inni – również. Zaczęliśmy dawno temu, aczkolwiek przetrwaliśmy wszelkie trudności i kryzysy. Robimy swoje, mamy się dobrze. Liczymy na to, że będziemy mogli kontynuować tak długo, jak się da.
Długowieczność Saxon i podobnych wam zespołów to imponująca rzecz – zdarza ci się czasem zastanawiać, jakim cudem przetrwaliście tyle lat?
Zdecydowanie. Swoją drogą, przetrwanie to świetne słowo, bo momentami serio bywaliśmy w sytuacjach, gdy musieliśmy robić przeróżne rzeczy, by utrzymać się na powierzchni. Wiele zespołów z naszego pokolenia po prostu wychodzi z założenia, że nie można się poddać, nawet jeśli jest nieciekawie. Wola walki odgrywa tu dużą rolę, ponieważ granie heavy metalu nie uchodzi za najlepszą metodę na podbicie rynku. Istnieje masa składów, które nigdy nie odniosły znaczącego sukcesu, lecz nie rozpadły się i grają – mimo przeciwności losu. Diamond Head to bardzo dobry przykład. Muzyka ma w sobie wielką moc i wciąż łączy ludzi. Jeśli piszesz świetne piosenki i potrafisz przystosować się do otaczających cię na przestrzeni lat zmian, widzę w tym naprawdę sporę osiągnięcie.
No właśnie – trzeba robić piosenki, które ludzie lubią, a pamiętamy, że było wiele chwil, gdy klasyczny metal uchodził za coś wyklętego, jak na przykład w latach 90.
Zgadza się. Wiadomo, jeśli robisz piosenki, to w pierwszej kolejności robisz je dla siebie, a nie po to, by komuś schlebiać. Jeśli dotrą one do pewnej grupy ludzi – super, wtedy idziesz dalej, jak wspomniałem przy poprzednim pytaniu. Czasami trafiasz do swoich słuchaczy, a czasami nie, bo przecież nie zawsze da się zaspokoić wszystkich fanów. Niejednokrotnie ich gust się zmienia, szukają czegoś innego, a ty po prostu nie zmieniasz kursu. Gdybyśmy się miotali i próbowali dopasowywać do każdego obecnego trendu, nie byłoby to zbyt autentyczne.
Wierność sobie jest najważniejsza?
Tak, ale ma to dwie strony, bo – jak mówiłem – można przez nią stracić słuchaczy. Wspomniane przez ciebie lata 90. nie były najłatwiejsze. Cholera, to zaczęło się u nas już nawet w późnych latach 80.! Trochę rozjechaliśmy się z naszymi fanami, więc przez dłuższy czas nie byliśmy na szczycie. Może nie zeszliśmy do głębokiego podziemia, ale jednak ubyło nam popularności. Na szczęście to wróciło. W ciągu ostatniej dekady z grubym hakiem przeżywamy naprawdę świetne chwile. Mówiąc wprost – ludzie nas lubią. Na początku tego tysiąclecia zdarzały się głosy w stylu: Oh, nie brzmicie już tak dobrze jak na „Wheels of Steel”, lecz mamy to za sobą. Nasze nowe płyty są bardzo doceniane, co oczywiście mnie cieszy. Zresztą – uważam je za właściwie równie dobre co klasyki, więc to nic dziwnego!
Saxon to obecnie wielka heavymetalowa legenda, ale przed premierą „Wheels of Steel” ciążyła na was duża presja, aby album okazał się sukcesem. Tęskno ci czasem za adrenaliną tamtych lat?
W jakiś sposób tak, ale z drugiej strony od pewnego czasu operujemy na takich samych zasadach jak w latach 80.! Gdy nagrywamy płyty, dbamy, aby miały ogromną moc i były szczelnie zapełnione pasją. Chcemy, by ludzie słyszeli, że włożyliśmy w to całe serce, a nie robili coś na pół gwizdka. Obecnie jestem jedynym członkiem z pierwotnego składu Saxon i mogę bez wahania uznać, że nadal mam w sobie tego samego ducha walki, co kiedyś. Bardzo fajna sprawa, bez wątpienia. Ten duch powoduje, że wciąż chcę dawać z siebie wszystko. Co do adrenaliny – jak się nad tym zastanowię, również mnie nie opuszcza, bo towarzyszy procesowi powstawania każdego z naszego albumu. Chodzi o poszukiwanie celu, a doskonale wiem, że są aspekty, w których możemy być jeszcze lepsi i osiągnąć jeszcze więcej, dlatego działamy. Nie zależy nam na zarabianiu grubego szmalu, tylko na zabawie i radości wynikających z songwritingu oraz tworzenia nowej muzyki.
Gdy wydawaliście „Wheels of Steel”, zespół istniał ledwie dwa lata. Niedługo będziecie obchodzić pięćdziesięciolecie kariery – jesteście starsi i dojrzalsi, ale czy wasze podejście od muzyki od tamtej pory uległo sporym zmianom?
Nie, w żadnym wypadku. Skoro mam w sobie ducha dawnych lat, to i podejście się nie zmienia. Musisz mieć silny charakter i odrobinę szaleństwa, jeśli chcesz grać rock’n’rolla i się nim nie znudzić po krótkim czasie. Działa to zwłaszcza na scenie. Nie zastanawiasz się nad niczym za bardzo, tylko wyciskasz pełne spektrum energii.
Z czego to wynika?
Z ekscytacji. Jeśli wierzysz w to, co robisz i przynosi ci to szczęście, naturalnym jest, że nie tracisz ekscytacji, a wręcz czujesz jej w sobie jeszcze więcej. Coś działa? Nie naprawiaj tego, tylko to eksploatuj. Tak działałem wtedy, tak działam teraz. Ta metoda jeszcze mnie nie zawiodła.
Z tym szaleństwem trzeba się urodzić?
Wydaje mi się, że bardzo istotna jest chemia między członkami zespołu. Gdy wszystko chodzi jak w zegarku, od razu czujesz dobrą energię i masz ochotę ciągle coś robić. Jest też charyzma – z tym faktycznie trzeba się urodzić. Gdy patrzysz na tych wszystkich wielkich wokalistów, by wymienić chociażby Roba Halforda, od razu widzisz, jak niepodrabialną aurę wytwarzają. To coś, czego poniekąd oczekują również fani, zwłaszcza gdy przyzwyczają się do jakiejś części twojego wizerunku. Czy chcesz z tym żyć, czy też nie – sam musisz podjąć decyzję. Osobiście wyjątkowo za tym przepadam. Musisz pamiętać, że w trakcie występów twoim zadaniem jest dawanie ludziom rozrywki i radości. Zdecydowanie daję sobie z tym radę, nic mi w tej kwestii nie przeszkadza.
Dokładnie, tym bardziej że siła czyjejś charyzmy potrafi oddziaływać bardzo mocno. Przecież wielka część młodych fanów heavy metalu poznała tę muzykę dzięki swoim rodzicom i mimo sporej różnicy wieku również się w niej zakochała.
Też to widzę, zwłaszcza po naszych koncertach na całym świecie. Przekrój pokoleniowy jest bardzo szeroki. Mogę spotkać na nich zarówno nastolatków, jak i ludzi w naszym wieku – to wspaniała sprawa. Brytyjski heavy metal to ponadczasowa muzyka, więc istnieje wielka szansa, że może ci się spodobać niezależnie od metryki. Tu wracamy do tematu przetrwania. Po bardzo długim czasie funkcjonowania heavy metal znów stał się czymś fajnym i m.in. dlatego zespoły w stylu Saxon przyciągają dużą publikę. Cieszy mnie, że gatunek nie umiera, a wręcz przeżywa swój najlepszy okres od dawna. Fajnie jest być częścią takiego organizmu i widzieć, jak słuchacze szaleją na jego punkcie.
Wasze ostatnie trzy płyty zanotowały bardzo dobre wyniki na listach sprzedażowych w Europie, więc coś jest na rzeczy.
Owszem – zresztą to właśnie trzy ostatnie albumy zyskały zauważalnie wyższe uznanie dziennikarzy muzycznych niż kilka poprzedników. Co tu dużo mówić, bycie docenianym zdecydowanie należy do fajnych uczuć, polecam! Z drugiej strony, jeśli nie nagramy dobrej płyty, reakcje nie będą tak entuzjastyczne, więc to obosieczny miecz. (śmiech)
W 2023 roku dołączył do was Brian Tatler i w jednym z wywiadów powiedział, że tworzenie muzyki na potrzeby Saxon nie różni się zbytnio od tego, jak robi się to w Diamond Head. Myślisz, że faktycznie tak jest?
Wynika to z tego, że Brian może robić prawie wszystko. Chłop jest bardzo wszechstronnym i utalentowanym muzykiem, chyba nikt mu tego nie odmówi. Zawsze mieliśmy w Saxon wspaniałych gitarzystów, którzy prawie że dźwigali te piosenki na swoich barkach i on również zalicza się do tego grona. Wydaje mi się też, że w naszych barwach Brian może sobie na wiele pozwolić i w pełni wyrażać swoją artystyczną ekspresję, niezmiernie mnie to cieszy.
W latach 80. heavy metal w klasycznej formie przedostał się do mainstreamu. Dziś jest wyłącznie niszową rozrywką, ale czy wydaje ci się, że kiedyś któryś młody zespół może przywrócić go na listy przebojów?
Wydaje mi się, że tak. To jest możliwe. Cała nadzieja w nowej generacji muzyków, o którą się nie obawiam, ponieważ wiedzą, co robią i wykonują swoje zadania jak najbardziej odpowiednio.
Łukasz Brzozowski
zdj. Lea Stephan