Często mówi się, że stagnacja to najgorsze, co może spotkać artystę – że jeśli któryś raz z kolei korzysta się z identycznego schematu i nie wprowadza znaczących zmian, może dojść do wyczerpania formuły. To wszystko jest oczywiście prawdą, lecz w przypadku siódmego krążka Revenge radykalne obstawanie przy metodach wypracowanych jeszcze za czasów Conqueror wydaje się najlepszym rozwiązaniem. Nie wiem, jak do tego doszło, lecz przy „Violation.Strife.Abominate” klocki układają się w tym samym miejscu. Kanadyjski projekt wydobywa z siebie tak samo negatywną, wściekłą i osaczającą energię. Wcale nie brzmi to, jak stopniowo blaknąca wersja szału z „Triumph.Genocide.Antichrist”, tylko ładunek agresji o równie wielkiej mocy.
Trudno z tej magmy blastów, szczekających wokali i jadu wydobyć charakterystyczne hooki. Niemniej jak na standardy war metalu kanadyjski projekt potrafi zaskoczyć okazjonalną, hm, przyswajalnością. Pojedyncze zwolnienia w „Treason Disrupt (All Are Guilty)” brzmią jak doom metal w maksymalnie bestialskiej wersji. Jeszcze ciekawiej robi się w „Piety Vaporized (True Force)”, które przed przejściem w totalny hałas ma w sobie wręcz odrobinę heavymetalowego ducha – oczywiście przetworzonego przez przestery i zwierzęcą dzicz. Poza tymi elementami Revenge brzmi jak zawsze. W tych utworach przypuszcza się pełną ofensywę na słuchaczu i nie ma w nich niepotrzebnego przekraczania granicy war metalu. Ma być do granic złowrogo, chaotycznie i gwałtownie – no i jest. Gdybym miał się o coś zaczepić, byłby to wyłącznie czas trwania materiału. Uszczuplenie ponad 43 minut tej jatki o kilka numerów wcale nikomu by nie zaszkodziło.
Ale to drobiazg. Czas spędzony na obejmowaniu wściekliźny sączącej się z siódmego albumu Revenge można sobie dozować, a wtedy te odpryski szału brzmią jeszcze lepiej. „Violation.Strife.Abominate” jest warmetalowym wzorcem z Sevres. Wymarzona pozycja dla fanów gatunku.
Łukasz Brzozowski
(Season of Mist, 2025)
zdj. materiały Revenge