Gdy myślimy o bogatej dyskografii Sodom, do głowy przychodzi słowo „wytrwałość”. To oni najdłużej utrzymywali stabilny thrashowy kierunek, jeśli o kluczowych niemieckich reprezentantów gatunku chodzi. Kreator odpłynął w eksperymenty, Destruction panicznie poszukiwało nowego brzmienia, a Sodom – może oprócz okazjonalnych zjazdów w bardziej punkowe terytoria – trzymał się swojego. Oczywiście przy tak pokaźnej płytotece skutkowało to albumami czasami fajniejszymi, czasami mniej fajnymi, czasami średnimi… Na przykład całkiem nieźle przyjęty „Genesis XIX”, czyli ostatni pełniak grupy sprzed pół dekady, bywał przegadany. Czasami za mało było w nim thrashu, a za dużo heavymetalowej pompy. Na szczęście tutaj ten problem praktycznie nie występuje. Mam wrażenie, że na „The Arsonist” skład z Gelserkinchen wyciął w pień wszystko, co u nich niepotrzebne, skupiając się na samym meat and potatoes. I nawet jeśli te 48 minut czasu trwania materiału można by obciąć do 40, to muzyka najzwyczajniej w świecie się broni.

Otwierający – jeśli nie liczymy intro – „Battle of the Harvest Moon” idealnie wprowadza w „The Arsonist”. Dostajemy zajadły pęd niczym za czasów „Persecution Mania” czy „Agent Orange”, aż człowiek cieszy się sam i gotów jest ruszyć w straceńczy mosh. Tu nie ma zapychaczy czy prób nadmiernego urozmaicania formuły. Po prostu Angelripper i spółka wyprowadzają sierp za sierpem, zwalniają na chwilę do marszowo-chórkowego refrenu, a następnie tłuką dalej. Podobnie prezentuje się jeszcze bardziej rozpędzony „Trigger Discipline”, gdzie wolno i epicko jest tylko w sekwencji początkowej oraz końcowej, bo poza tym ruszamy w thrashowy sprint. Zdecydowana reszta albumu peregrynuje podobne tereny, a jakimś cudem thrashowe łupanie Sodom w ogóle nie zbija się w monotonną bułę, tylko kąsa i pobudza. No, ale to jasne – panowie mają songwriting w małym palcu. Ale żeby nie było, znajdziemy tu też oddech od bezlitosnych rajdów. Na przykład „Scavenger” ma wielki headbangerski potencjał z tym wiodącym riffem w średnim tempie i refrenem gotowym do koncertowego skandowania. „Twilight Void” z kolei – zanim na dobre powali – prowadzi słuchacza przez mrok miarowo wygrywanym rytmem. Po prostu Niemcy w wysokiej formie.
„The Arsonist” nie jest powrotem Sodom do formy, bo nigdy jej nie stracili, ale korektą kierunku – jak najbardziej. To thrash na 100%. Wszyscy fani gatunku w teutońskiej wersji pokochają te numery.
Łukasz Brzozowski
(Steamhammer, 2025)
zdj. Mumpi