Ścieżka kariery Lorna Shore imponuje. Powstali w czasie największego deathcore’owego boomu, ale nie zdobyli poklasku od razu. Na pierwszych dwóch krążkach całkiem sprawnie mieszali gatunkową formułę z tech-deathmetalowym sznytem i szczyptą black metalu. Pierwszym potężniejszym strzałem był „Immortal” z 2020 roku, a gdy niedługo później do kapeli dołączył charyzmatyczny, dysponujący nieludzkim rykiem i skrzekiem Will Ramos, machina ruszyła na dobre. Po „Pain Remains” zaczęli podbój świata. Dzięki „I Feel the Everblack Festering Within Me” sięgną jeszcze wyżej. Grupa właściwie całkowicie odrzuciła klasyczne prawidła nurtu, budując przede wszystkim własne uniwersum, zamiast jakkolwiek wchodzić w cudze buty. Po czymś takim poznaje się herosów – na którymś etapie już ostatecznie wyczołgują się z pudła, w którym tłoczą się im podobni, by postawić na pełną eksplorację autorskiej ścieżki.

Przede wszystkim – z jednej strony to zupełnie bezprecedensowe, że z tak skrajną, głośną i gęstą propozycją artystyczną Lorna Shore atakują hale, a nie duże kluby, ale… można było się tego spodziewać. Z jakiegoś powodu ta naładowana wszystkim deathcore’owa piguła ma w sobie bardzo hymniczny, stworzony pod koncerty wydźwięk. A może nie do końca deathcore’owa? Na „I Feel the Everblack Festering Within Me” przegięte breakdowny stanowią już tylko jeden ze środków do celu. Rządzi tu przede wszystkim patos. I jasne, mamy riffowe nawałnice, mamy techniczne perkusyjne młynki, ale to nie one są na pierwszym planie. Rządzą przede wszystkim do granic podniosłe melodie. W „Death Can Take Me” symfoniczne uniesienia górują nad morzem blastów, a „In Darkness” brzmi wręcz jak skrajnie ekstremalne Dragonforce. Tak naprawdę tylko singlowe „Prison of Flesh” ma najwięcej wspólnego z deathcore’em jako takim. I jasne, to wszystko jest imponujące, songwritersko postawiono na maksymalnie dopracowane hooki, przy czym jest w tym jeden drobny minus. Nic by się nie wydarzyło, gdyby te wszystkie piosenki były nieco krótsze. Są świetne, lecz pod koniec płyty ma się wrażenie lekkiego przesytu – nie formą, a zegarowym wymiarem okładania słuchacza tym rojem dźwięków. Poza tym… zarzutów nie ma.
Lorna Shore mknie przed siebie i nic jej nie zatrzyma. „I Feel the Everblack Festering Within Me” jest wybitnie koncertowym materiałem, więc przenosiny z klubów do hali wydają się tu naturalną koleją rzeczy. Zobaczymy, jak ta machina zażre już niebawem w stołecznym Torwarze.
Łukasz Brzozowski
(Century Media, 2025)
zdj. Mike Elliott