Escape the Fate? Przede wszystkim piosenki!

Dodano: 31.05.2023
W rozmowach o metalu czy rocku rozpływamy się nad rozległymi dyskografiami, porównujemy ze sobą całe płyty, piejemy nad konceptami łączącymi je w całość i zawartymi w nich opowieściami. To oczywiście bardzo ważne, bo daje poczucie, że chodzi o coś wielkiego, stworzonego przy dużych nakładach pracy, ale przecież muzyka to też (a może głównie…) piosenki! Escape the Fate ma ich cały wagon. W poniższym tekście wybieramy cztery najlepsze.

“Situations” (“Dying Is Your Latest Fashion”, Epitaph)

Wiadomo, klasyk, lecz tu zgadza się absolutnie wszystko. Bo całość ma w sobie ten zawadiacko-chwytliwy pop-punkowy sznyt, bo refren – mimo wysoce stadionowego potencjału – podjeżdża z lekka w rewiry bliższe metalcore’owi, bo ten kawałek to po prostu banger. Banger w najlepszym znaczeniu. Jak już wpada w ucho, to z niego nie wypada, ponieważ podopieczni Epitaph nie kumulują napięcia, nie budują dramaturgii ani nic z tych rzeczy. Oczywiście we wspomnianym refrenie następuje eksplozja melodii – zwłaszcza tych wokalnych autorstwa Ronniego Radke, to on dźwiga piosenkę na swoich plecach – ale już nawet w zwrotkach jest chwytliwie. Bez quasi-balladowego mydlenia oczu, bez błądzenia po omacku. Hitowy potencjał ciągnie się przez całą długość utworu. Jak pokazała historia, “Situations” przyniosło Escape the Fate gwałtowny wzrost popularności (włodarze Epitaph byli zaskoczeni przytłaczająco pozytywnym odbiorem “Dying Is Your Latest Fashion”) i słusznie. Z takimi hitami tylko ruszać na mainstreamowe podboje.

“Erase You” (“Chemical Warfare”, Better Noise)

Tytuł płyty taki sam jak w piosence Slayera, okładka nie tak daleka od konwencji uprawianej przez Carnivore… Nie, Escape the Fate nie obrali thrashowego kierunku na “Chemical Warfare”. Ostatnia płyta amerykańskiej załogi to niejako pomost między dwoma światami. Ma hymniczny potencjał znany z debiutu czy “This War Is Ours”, ale niejednokrotnie wychodzi daleko poza pop-punkowo/metalcore’ową ścieżkę nastawioną na gitarowe przeboje bez wytchnienia. “Erase You” to właśnie taki numer usytuowany na absolutnie przeciwległym biegunie poszukiwań, lecz niezawodny. Cała piosenka jest wolna od rockowego sztafażu. To dosyć przyswajalny, muśnięty współczesnym popem trap. Jasne, po wokalach od razu będziecie wiedzieli, że za wszystko odpowiada Craig Mabbit, aczkolwiek wszelkie pozostałe warstwy piosenki zaskakują. Jest w tym snujący się bez pośpiechu pastelowy syntezator, budujący warstwę melodii, jest nienachalny beat trzymający muzykę w ryzach, a do tego refren bliski temu, co dziś robi choćby Bring Me the Horizon. Ryzykowny pomysł, lecz wykonanie w sam raz.

“On to the Next One” (“This War Is Ours”, Epitaph)

Po gwałtownym i z lekka niespodziewanym sukcesie “Dying Is Your Latest Fashion” Escape the Fate musieli ruszyć z pełnym impetem, by utwierdzić swoją pozycję – by pokazać, że nie są sezonową gwiazdką. “This War Is Ours” w całości potwierdziło klasę zespołu, bo to ten sam rodzaj agresywnej przebojowości, co w przypadku debiutu, ale jakby inny, dojrzalszy, bardziej złożony aranżacyjnie, bez jednoczesnej utraty energii. “On to the Next One” to właśnie jeden z nich. W tych trzech minutach z lekkim hakiem zawiera się esencja zespołu. Panowie startują z rozbujanym riffem, który sprawnie łączy staroszkolny groove metal z wówczas aktualnym metalcorem, po wejściu wokali Mabbita swingują nawet jeszcze dosadniej, aż w końcu… Uderza refren – potężny, z świetnie rozpisanymi wokalami w dwugłosie i majaczącą w tle zamaszystą melodią. Nic dziwnego, że ludzie się w tym zakochali, a drugi krążek grupy z Las Vegas od razu po premierze wylądował w pierwszej czterdziestce najchętniej kupowanych płyt w USA. Nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej.

“Risk It All” (“Ungrateful”, Eleven Seven Music)

“Ungrateful” powstawała w okresie zawirowań na gruncie zespołowym. Grupę opuścił wieloletni basista Max Green, do tego doszła też zmiana wytwórni z Interscope – które podobno zbytnio ingerowało w proces kompozytorski – na Eleven Seven Music… Słowem: działo się. Na szczęście kumulacja wielu problematycznych sytuacji nie wpłynęła negatywnie na “Ungrateful”, bo płyta broni się po dziś dzień, a jednocześnie jest sporym zakrętem w twórczości Escape the Fate. Co prawda rwany metalcore wciąż wydaje się być podstawą stylu formacji, ale na krążku z 2013 roku do głosu równie wyraźnie doszły wpływy spod znaku hard’n’heavy. Inspiracje klasycznymi formami rockowo-metalowego miksu okazały się strzałem w dziesiątkę, o czym świadczy “Risk It All – zaryzykowali i wyszli na plus! Wsłuchajcie się tylko w ten żarliwie marszowy riff, w towarzyszącą mu melodię bliską hard rocka, ciągle dokładane chórki… Amerykanie wciąż pozostali sobą, nie zgubili nawet grama przebojowości. Po takich efektach poznaje się dobrych muzyków.

KONCERT W WARSZAWIE

Chyba wszyscy wiemy, że tak chwytliwa i wysokooktanowa muzyka najlepiej sprawdza się w konfrontacji koncertowej. Dobrze się składa, ponieważ będziecie mogli zweryfikować poziom Escape the Fate już 7 czerwca w warszawskiej Progresji. Grupę wesprą polscy adepci nu-metalu z .bHP i Jeremiah Kane, czyli metalowo-nerdowską wariację nt. synthwave’u i darkwave’u. Bilety na wydarzenie możecie kupić TUTAJ

Łukasz Brzozowski

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas