„Olać wszystko i iść tańczyć”. Wywiad z Undertheskin

Dodano: 17.12.2025
Undertheskin są cenionym składem w europejskim gotyckim i postpunkowym podziemiu. Wydana przed chwilą płyta „N E V E R | R E T U R N” z pewnością wzmocni ich pozycję. Jak trudne chwile wpłynęły na jej powstawanie? O co w niej chodzi? Na te pytania (i nie tylko) odpowiada Mariusz Łuniewski, znany również jako Void.

Dużo się u ciebie wydarzyło przez ostatnich sześć lat?

Nawet bardzo dużo! Można by powiedzieć, że doszło do swoistej rewolucji.

Co to znaczy?

To długa historia! Sześć lat temu ukazało się „N E G A T I V E”, nasz drugi album. Po premierze materiału wszystko szło w dobrym kierunku. Ludzie nie szczędzili nam ciepłych słów, mieliśmy mnóstwo planów, zagraliśmy sporo świetnych koncertów… Ale po drodze wydarzyła się pandemia. Co więcej, w tamtym czasie się rozwodziłem, przeprowadziłem się z Krakowa do Warszawy, więc miałem na głowie sporo rzeczy. Nie był to też dla mnie super kreatywny czas. Pojawiła się presja w związku z uciekającym czasem i potrzebą nagrania czegoś nowego dla Undertheskin. Wpadłem w impas i dopiero powołanie do życia metalowego projektu Wolfpath oraz złapanie potrzebnego dystansu sprawiło, że Undertheskin wrócił na właściwe tory, a prace nad nowym materiałem nabrały rozpędu.

Jak te zmiany wpłynęły na obecnego ciebie i Undertheskin?

Takie zmiany zawsze pozostawiają ślady i tych kilka lat z pewnością znalazło odzwierciedlenie w tekstach i nastroju nowej płyty. Zresztą zabawne, że o to pytasz, bo ostatnio mój kolega – zorientowany zarówno w tym, co dzieje się u mnie na stopie prywatnej, jak i zespołowo – uznał, iż dzięki tym zawirowaniom nowa płyta jest nieco jaśniejsza od wcześniejszych. Trudno mi to obiektywnie ocenić. Może jasna okładka też wpływa na to wrażenie? W każdym razie – wyszedłem z trudnej, toksycznej relacji i wielu innych nieprzyjemnych rzeczy, które miałem na głowie. Świadomość odbudowania życia była bardzo kojąca. No i przy okazji znowu się ożeniłem! (śmiech) Moja obecna partnerka wspiera mnie na każdym kroku, również w tych trudniejszych chwilach. Poza tym jest fanką mojej muzyki, a więc nie mogłem trafić lepiej.

Brzmisz na kogoś, kto w ostatnim czasie nie przeżywa zbyt wielu trudnych chwil.

Obecnie jestem absolutnie podekscytowany i szczęśliwy z powodu premiery trzeciej płyty Undertheskin! Oczywiście jakieś trudności zawsze się zdarzają, ale jest ich znacznie mniej. Wracając do tematu pandemii – tak, jak wspomniałem, był to czas, w którym czułem ogromny twórczy zastój, czego nie mogę już dzisiaj o sobie powiedzieć. W tamtym czasie potrafiłem ślęczeć godzinami nad jakimiś pomysłami, ale nic nie przynosiło mi radości i satysfakcji. Chyba jednak podchodziłem do siebie zbyt krytycznie, ponieważ część z tych patentów ostatecznie przetrwała i trafiła na „N E V E R  | R E T U R N”. Czasami potrzeba długich miesięcy, by spojrzeć na pewne rzeczy łaskawszym okiem. Na szczęście cykl się dopełnił i nastąpiło zwolnienie blokady, że tak powiem. 

Wcześniej wspomniałeś, że nowa płyta jest nieco jaśniejsza od poprzedniczek – to intencjonalne działanie?

Niczego takiego nie planowałem. Myślę, że wciąż mamy do czynienia z bardzo mroczną muzyką. Może chodzi o bardziej przestrzenne brzmienie w połączeniu z większym naciskiem położonym na partie wokalu? To miałoby sens, bo mocno zmodyfikowałem swoje myślenie o tym aspekcie muzyki. Za czasów debiutu marzyło mi się wręcz, by Undetheskin było antywokalne, a teraz jednak podchodzę do tego z innej strony. Dojrzałem do tego, by móc przekazywać znacznie więcej rzeczy swoim głosem.

Na „N E V E R | R E T U R N” nie obracacie się o 180 stopni, ale jednak brzmicie bardziej przebojowo niż kiedykolwiek. Myślisz, że podbijecie gotyckie dyskoteki w całej Europie z takimi piosenkami?

Mam taką nadzieję – jeśli się uda, będę spełniony. (śmiech) Mimo wszystko uważam jednak, że w przeszłości również zdarzały nam się hity, chociażby w postaci numeru „Wave” z  „N E G A T I V E”.

Pewnie, takie „Burn” również aż prosiło się o kręcenie bioderkami, ale teraz te przeboje stanowią dominującą część płyty.

Miło, że tak uważasz. Gdybym miał wskazać największy banger na nowym albumie, najpewniej wybrałbym „Dance | Die”. To totalnie bujająca rzecz, a przy tym – mam wrażenie – zupełnie inna od reszty materiału, który taneczny raczej nie jest. 

Na początku zapytałem cię o to, co działo się u ciebie w ciągu ostatnich sześciu lat, bo przez ten czas dużo zmieniło się na scenie gotyckiej, która przeżywa widoczne odrodzenie. Przekłada się to jakkolwiek na rozpoznawalność Undertheskin?

Należałoby odnotować, że pierwszy boom tego bardziej oldschoolowego post-punka (wyłączywszy post-punk revival, bo to nieco inna rzecz) nastąpił już kilkanaście lat temu. Dzięki takim nazwom jak The Soft Moon czy Lebanon Hanover nurt dostał nowe życie. Pierwsza płyta Undertheskin powstawała mniej więcej w 2014 roku i ukazała się kilkanaście miesięcy później – to był świetny czas na startowanie z takim graniem. 

Z czego to wynikało?

Trafiliśmy na dobry czas, bo nie było aż tylu artystów działających w tej niszy, więc mieliśmy więcej miejsca dla siebie. Teraz obserwujemy swoistą „klęskę urodzaju”, co może utrudniać dotarcie do cenniejszych płyt, ale ostatecznie chyba nie ma w tym nic złego, że dużo się na scenie dzieje.

Czyżbym wyczuwał coś na kształt lekkiej zazdrości?

Nigdy w życiu, serio. Bardzo miło obserwować rozkwit tej sceny, tym bardziej że widuję sporo młodych osób na naszych koncertach, co również cieszy. Chyba to będzie najlepsza odpowiedź na pytanie, czy ponowny boom na taką muzykę wpływa na Undertheskin. Niemniej okres z przecięcia 2015 i 2016 roku był, przynajmniej z mojej perspektywy, dla nas najważniejszy. 

Czy wyskakujące jak grzyby po deszczu młode postpunkowe, gotyckie i deathrockowe składy z Polski mobilizują cię do bycia jeszcze lepszym?

Czuję spory entuzjazm, gdy je obserwuję. To są nastoletnie dzieciaki grające dla swoich rówieśników, a ta energia jest ewidentnie szczera i super. Mam nadzieję, że część z tej publiki trafi również do nas, bo wtedy wszyscy wygrają. Mimo wszystko nigdy nie postrzegałem muzyki jako zawodów czy rywalizacji. Niech każdy robi swoje. Zawsze wspieram nowe zespoły, to dzięki nim scena wciąż żyje i rośnie w siłę.  

Sama mądrość.  

Po prostu wiem, że to działa. W końcu jestem, co mogę przyznać bez większego krygowania się, weteranem w tym światku. (śmiech)

Chciałbym jeszcze pochylić się nad „Dance | Die”. Śpiewasz tam, że zawsze czujesz się ponuro i niewłaściwie, a do tego podkreślasz, że za tym utworem stoi bardzo osobista historia. O co chodzi?

„Nic nie boli, tak jak życie”. (śmiech) A tak poważniej: chodzi o pewną refleksję zaczerpniętą z historii, które przeżyłem i których może nie będę przytaczał, bo fajnie, gdy słuchacze mają przestrzeń do własnej interpretacji. W dużym skrócie rozmawiamy o sytuacji, gdy docierasz na samo dno i masz do wyboru albo się poddać, pogrążyć w marazmie, albo olać wszystko i iść tańczyć, bo nic innego ci tak naprawdę nie zostało. 

Chodzi o taniec w dosłownym znaczeniu?

Nie tylko – możesz tańczyć dosłownie, tańczyć z życiem, z jakimiś wyzwaniami… Taniec stanowi tu metaforę, gdy znajdujesz się w takim położeniu, że musisz wszystko z siebie wyrzucić. 

Co było trudniejsze – zrozumienie, że jesteś na dnie czy podjęcie działania, by się z niego odbić?

Zdecydowanie to pierwsze. Potrzebowałem naprawdę sporo czasu, aby zrozumieć, gdzie właściwie jestem. Musiałem dosyć radykalnie się z tego dna odbić, bo inaczej pozostałbym – jak to nazywam – w bezpiecznej strefie dyskomfortu, czyli w takim położeniu, w którym jest źle, ale stabilnie. Sporo osób wybiera to jako wygodniejszą opcję, ale to konsekwentnie cię pożera. 

W klipie do „Dance | Die” występuje twoja małżonka. Ciekawi mnie, czy taki rodzaj współpracy z najbliższą osobą kryje w sobie coś dziwnego lub niezręcznego?

Myślę, że znakomita większość odbiorców może nie mieć o tym pojęcia. Ciekawi mnie, jak to wygląda z perspektywy kogoś, kto wie, że to moja żona i z tą świadomością ogląda klip. Można wówczas zauważyć w tym coś na kształt guilty pleasure, bo poniekąd dochodzi tu do podglądania cudzego życia. (śmiech) Z drugiej strony jest w rzeczonym teledysku sporo bardzo bezpośredniej prawdy, która może wzbudzić u kogoś dyskomfort. Oczywiście byłem świadomy każdej z tych rzeczy, kiedy pisaliśmy scenariusz i planowaliśmy wideo. To dla mnie nowa i ważna rzecz na polu artystycznym. Odpowiadając jednak na twoje pytanie: praca na planie była dla nas super zabawą i myślę, że przyszła nam zupełnie naturalnie. 

Odkąd was śledzę, o Undertheskin mówi się więcej poza Polską niż w Polsce, mimo że przecież post-punk i rock gotycki zawsze miały się u nas dobrze. Dlaczego?

Przez dobrych kilkanaście lat przechodziłem ze swoim wcześniejszym zespołem, Deathcamp Project, przez mordęgę towarzyszącą wielu polskim kapelom. Organizatorzy nie czytali riderów, mieli gdzieś prośby co do nagłośnienia lub oświetlenia, graliśmy za przysłowiową miskę ryżu, wrzucali nas na najwcześniejsze godziny podczas festiwali… Nigdy się z tym nie zgadzałem, dlatego od początku działalności Undertheskin kierowałem naszą aktywność głównie poza nasz kraj, gdzie te standardy były znacznie wyższe.  Zależało mi na tym, by projekt przyszedł do Polski z zagranicy i myślę, że to się udało. Muszę jednak obiektywnie przyznać, że na poziomie lokalnym doszło też do wielu zmian na plus – nawet w małych klubach w Polsce gra się obecnie świetnie. Nastąpiła wyraźna zmiana pokoleniowa w obsłudze technicznej klubów, sprzęcie i teraz gra się tu naprawde dobrze i na światowym poziomie. 

Łukasz Brzozowski

zdj. Liudmyla Radyk

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas