Płyta, dzięki której zapragnąłem zostać muzykiem:
Street Smart Cyclist – “Demo”
Przez HIM i Nirvanę chciałem zacząć uczyć się grać na gitarze. Płyty Blink 182, Kid Dynamite i NOFX sprawiły, że przesiadłem się na bas. Dzięki Gorilla Biscuit, Comeback Kid i Chain of Strength wiedziałem, że muszę zacząć skakać po scenie. Ale to SST skłoniło mnie do napisania pierwszych piosenek i dało do zrozumienia, że forma przekazu nie musi być ani stuprocentowo doszlifowana, ani wirtuozersko zagrana czy czysto zaśpiewana, o ile jest szczera. Ten zespół posiada to “coś”, którego nigdy nie potrafiłem opisać, więc nie będę dalej próbował.
Płyta, której się wystraszyłem przy pierwszym odsłuchu:
Frontside – “…I Odpuść Nam Nasze Winy…”
W datach jestem beznadziejny, ale strzelam, że było to w okolicach 2004, jak kolega z południa kraju poznany na Soulseeku – nie mam pojęcia, kto to był, ale serdecznie pozdrawiam – na prośbę polecenia czegoś naprawdę brutalnego zaproponował Rzeźnię i Frontside właśnie.
O ile grind spod znaku Rzeźni bardziej mnie rozśmieszył i w zasadzie śmieszy do dziś, o tyle “…I odpuść nam nasze winy…” wydało mi się wówczas potężne i naprawdę groźne, a słuchając jej pierwszy raz miałem przed oczami wizję piekła zbudowanego z krwawiącego, pulsującego mięsa. Oczywiście z perspektywy czasu to więcej mówi o tym, jak grzecznym chłopcem byłem niż o ekstremalności tego materiału, lecz wciąż lubię do niego wrócić.
Płyta, która zmieniła moje postrzeganie danego gatunku lub muzyki w ogóle:
Orchid – “Chaos Is Me”
Album, który pokazał mi, że w, nomen omen, chaosie również jest piękno. Że ta ściana dźwięku to nie tylko wyraz wkurwienia i wylew żółci, ale też bezsilności, frustracji, zrezygnowania, czyli całej gamy emocji. Nic, co poznałem w następnych latach nie otworzyło głowy na nowe rzeczy w muzyce tak intensywnie.
Płyta, która definiuje to, kim jestem jako człowiek:
Dag Nasty – “Can I Say”
Na Dag Nasty trafiłem zanim poznałem Minor Threat, więc było to moje pierwsze spotkanie z tzw. “czystym” hardcorem. Jako że za gros mojej muzycznej edukacji odpowiada VIVA i MTV, to ścieżka prowadząca do MT zaczęła się od Bad Religion, a motywem wspólnym był oczywiście Brian Baker, ale nie o tym chciałem.
Skrótowo: jestem przekonany, że gdyby nie Dag Nasty, to nie wsiąknąłbym w hardcore punk tak bardzo, jak to się stało po ich odkryciu. Co więcej nic nie ukształtowało mojego światopoglądu i wrażliwości społecznej czy profilu politycznego jak hc właśnie.
Płyta, która może być ścieżką dźwiękową dowolnej imprezy:
The Mighty Mighty Bosstones – “Let’s Face It”
Może to nie są imprezy na których bywam (bo nie bywam na żadnych, hehe), tylko bardziej takie, na których bywać bym chciał. I może też częściej bujam się do reggaetonu czy DnB, ale ska w wydaniu bostońskim to jest coś, co za każdym razem wprawia mnie w dobry nastrój
Płyta z najbardziej życiowymi tekstami:
Mam totalny paraliż decyzyjny przy tym pytaniu. Za dużo jest albumów oraz wykonawców, którzy przychodzą mi właśnie na myśl. Ostatnio zapętlam Beach Slang – “Dirty Cigarettes” i The Weakerthans – “Sun in an Empty Room”, więc niech będzie to
Płyta, którą uwielbiam, choć nikt by mnie o to nie posądzał:
“Vaiana: Skarb oceanu” (OST)
Nie kryję się z tym, że lubię po prostu ładne piosenki, ale niech będzie. Mam parę ulubionych ścieżek dźwiękowych i ta spokojnie byłaby w pierwszej piątce – do tego po odkryciu i absolutnym zakochaniu się w musicalu Hamilton miałem okres, w którym łykałem wszystko od Lin-Manuela Mirandy. I choć Miranda nie jest tu autorem wszystkich kompozycji, to jest to moja druga ulubiona rzecz z jego dokonań.
Płyta, której słuchania nie życzyłbym najgorszemu wrogowi:
Album Tones and I, tej dziewczyny od kawałka “Dance Monkey”. Nie przychodzi mi na myśl nic innego z ostatniego dziesięciolecia, co mnie tak niemożebnie irytuje, a leci to wszędzie. Z drugiej strony, skoro to mój wróg, to pewnie on akurat to lubi i dlatego jest moim wrogiem.
zdj. Filip Holka / Szumy Sceny