Folterkammer – “Weibermacht”: Drugie wejście do opery

Dodano: 29.04.2024
Powszechny w metalu trend wskrzeszania przeszłości zahaczył o symfoniczny black metal. Ryzykownie, bo sporo szczytowych dokonań z tej niszy nie broni się najlepiej. Zamiast ekstremy pojawiały się w niej próby zamknięcia orkiestry w syntezatorze, choć spod wyprasowanego żabotu i tak wystawała kolczuga. Ale czy Folterkammer na “Weibermacht” unika błędów starszych znajomych po fachu, którzy chcieli zmieszać czerń i operę?

Jednym z plusów Folterkammer jest korzystanie z zestawu wątków burzących najoczywistsze gatunkowych skojarzenia. Z jednej strony atakują nas niespecjalnie zaskakujące operowe zawodzenia – często na granicy wytrzymałości słuchacza, bo Andromeda Anarchia raczej nie lubi innego nastroju niż maksymalny patos. Z drugiej strony mamy dobrze komplementujący tę muzykę język niemiecki, którego twardość nadaje “Weibermacht” odpowiedniego posmaku surowości. Słychać to zwłaszcza w momentach, gdy zespół zamyka amfiteatr w szafie, idąc w bitewny szał black metalu. Powyższe cechy najlepiej akcentuje chyba najbardziej zajadły na materiale “Leck Mich”. Nad całością wisi także gęsto dawkowana seksualna aura – czego można było się spodziewać choćby po sesjach zdjęciowych – ale nie w romantycznym, gotyckim ujęciu. Kiedy Andromeda opowiada o swoich żądzach, idzie w stuprocentowe BDSM. Każe odbiorcy całować stopy i smaga biczem (którego dźwięki przewijają się w utworze otwierającym), zamiast penetrować rejony łzawej poetyki – znane i lubiane w klimatycznych formach metalu. Żeby było jeszcze weselej, grupa serwuje cover “Venus in Furs” The Velvet Underground, który jest chyba najmniej oczywistym wyborem na niwie operowo-pompatycznego black metalu. Zestawiając te klocki ze sobą, drapię się po głowie i dumam, o co tu w ogóle chodzi?

“Nie tworzymy muzyki symfonicznej z orkiestrowym brzmieniem. Bliżej nam do kameralnego zespołu, grającego blackmetalowe recitale” – podkreślają członkini i członkowie Folterkammer. Fakt, otaczający “Weibermacht” nastrój doniosłości i zahaczającej o groteskę powagi generuje przede wszystkim kilkukrotnie tu wspomniana osoba wokalistki. Nie znajdziecie na tym materiale nachalnie jazgoczących syntezatorów, które mają na celu odwzorować brzmienie każdego instrumentu smyczkowego. Wręcz przeciwnie, mamy do czynienia z klasycznym rockowym instrumentarium. Super, że formacja nie próbuje wchodzić w buty Dimmu Borgir czy Bal-Sagoth i robić z muzyki klasycznej niezamierzony horror klasy B, ale czy “Weibermacht” to materiał wolny od wad? Gdy nowojorski kwintet odpuszcza sobie kreowanie mniej lub bardziej hucznej atmosfery, z reguły mucha nie siada. Oprócz przytoczonego “Leck Mich” bardzo sprawnie w tej opcji wypada znacząca część “Herrin der Schwerter”, ze świszczącą złowrogo gitarą. Świetne wrażenie pozostawia także cover “Venus in Furs”, gdzie kapela uruchamia tryb szaleństwa, a obłąkańcze popisy Anarchii wzorowo prowadzą numer do przodu. Aż chciałoby się ich więcej. Niestety gorzej jest, kiedy dominują chóry, egzaltowany wokal i wątpliwa melodyka instrumentów nadganiających za liderką. “Anno Domina” znajduje się niebezpiecznie blisko power metalu, a niektóre fragmenty “Das Peitschengedicht” mają posmak najbardziej teatralnych momentów Ghost, lecz z blastami i podniosłością wykraczającą poza skalę. Średnio to pomaga przy próbie ustalenia jasnej opinii.

Igranie ze słuchaczem działa na korzyść Folterkammer. Nie potrafię ustalić, czy lubię “Weibermacht”, bo momentami jestem zadowolony, a czasami chciałbym wyrzucić głośniki za okno. Polecam więc samodzielne wejście w ten antyreligijny i nasycony perwersyjnym seksem świat. Nawet jeśli niespecjalnie się w nim odnajdziecie, to przynajmniej dowiecie się, czy do twarzy wam w lateksie.

Łukasz Brzozowski

(Century Media Records, 2024)

zdj. Alex Krauss

Nowy album Folterkammer możesz kupić TUTAJ.

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas